Poznajcie Rammara i Balboka – dwóch orków, którzy mają spore szanse przejść do historii literatury fantasy jako jedna z najoryginalniejszych, a zarazem najśmieszniejszych par. A wszystko to dzięki Michaelowi Peinkoferowi – urodzonemu w 1969 r. pisarzowi, tłumaczowi i dziennikarzowi filmowemu – który na nowo tchnął życie w tolkienowskie realia, budząc do życia nie tylko tytułowe orki, ale również gnomy, krasnoludy, elfy i ludzi, których przygody w świecie zwanym amber (z elfiego), durumin (z krasnoludzkiego), sochgal (z orczego) lub po prostu Ląd wciągną was bez reszty. "Orki: Powrót orków" to jedna z najlepszych książek, jakie dane mi było czytać. I nie chodzi tu tylko o fakt, że za głównych bohaterów autor obrał sobie niskiego, tłustego i klnącego na lewo i prawo orka oraz jego niezbyt rozgarniętego, ale za to nadzwyczaj dobrze władającego toporem i łukiem brata. Powodów jest znacznie więcej, o czym przekonacie się czytając poniższą recenzję.
"Orki: Powrót orków" to 520 stron wartkiej akcji, dynamicznych starć, niezwykłej przygody oraz... humoru. I to humoru specyficznego, w typowo orczym wydaniu. Bo jak inaczej określić fakt sikania pod pomnikiem dostojnego, elfiego króla czy puszczania gazów z ulgi po ominięciu wrogiego patrolu? Rammar i Balbok, dwaj bracia, którzy wbrew własnej woli zostają wysłani na niewykonalną z pozoru misję, nie szczędzą sobie przy tym złośliwości i potrafią kłócić się nawet wtedy, gdy związani wiszą nad jamą pełną zaślinionych, mackowatych poczwar. Co ciekawe, obaj stanowią niemal lustrzane odbicie światowej sławy komików w postaci Flipa i Flapa, co już teraz powinno dać wam jako takie wyobrażenie panujących między nimi relacji. Rammar, ten niski i (we własnym mniemaniu) sprytniejszy, cały czas szuka okazji, by skarcić brata i udowodnić przy tym swoją wyższość. Balbok z kolei bardzo nie lubi, gdy Rammar się na niego złości, a jego życiowa filozofia ogranicza się do dobrego jedzenia i jeszcze lepszej walki, w której może dowieść swojej przydatności. Mimo to obaj nie potrafią bez siebie żyć i gdy tylko życie jednego z nich znajdzie się w niebezpieczeństwie, drugi nie zawaha się ruszyć mu na ratunek. Jest to o tyle ciekawe, że orkowie zazwyczaj nie pielęgnują więzi rodzinnych, a nieoczekiwana strata brata, ojca lub kuzyna nie rusza ich bardziej, niż leżące na trakcie shnorsh.
Co do samej historii, to Rammara i Balboka poznajemy w chwili, gdy podczas rutynowego patrolu lekkomyślnie zgłaszają się na zwiadowców. Pech chce, że w trakcie zwiadu odkrywają w pobliskiej dolinie znaczne siły goblinów (nie wiedzieć czemu zwanych tutaj gnomami) i choć udaje im się w porę ostrzec resztę oddziału, ten w kilka chwil później zostaje dosłownie rozsiekany na strzępy przez żądną krwi zielonoskórą hordę. Gdy opada bitewny kurz, na zakrwawionej polanie stoi jedynie Balbok, którego gnomy z nieznanych powodów postanowiły oszczędzić. Po chwili dołącza do niego jego kompan, Rammar, który w ostatniej chwili postanowił ratować własny tyłek i sprytnie przeczekać rzeź w szczelinie pobliskiej jaskini. Bracia na próżno próbują odnaleźć głowę dowódcy oddziału, Girgasa (stare prawo orków głosi bowiem, że tylko po jej zasuszeniu zabity zyska nieśmiertelność), a gdy zrezygnowani wracają do swojej bolboug, zostają skarceni przez wodza, wyśmiani przez całą resztę i zmuszeni do wyruszenia w przymusową podróż za zaginionym czerepem. W przeciwnym wypadku skończą jako nafaszerowane czosnkiem i cebulą danie główne na uczcie ku czci martwego dowódcy. Nie mając wielkiego wyboru, Rammar i Balbok posłusznie opuszczają wioskę, nie przeczuwając nawet, w co się pakują. Gdyby wiedzieli, pewnie bez wahania sami nafaszerowaliby się cebulą, czosnkiem i wskoczyli do kotła pełnego wrzącej wody.
Akcja nabiera tempa w chwili, gdy zmęczeni podróżą (i sobą nawzajem) wędrowcy spotykają tajemniczego maga imieniem Rurak. Ten – skutecznie używając argumentu wspomnianej już jamy pełnej wygłodzonych bestii, efektownie spopielając przy tym nazbyt gorliwie pilnującego orków gnoma – zmusza braci do wyruszenia na daleką północ, w kierunku Białej Pustyni. Tam to bowiem, pośród smaganych lodowatym wiatrem śnieżnych szczytów, stoi potężna, elfia świątynia, a w niej spoczywa coś, co mag nazywa Mapą Shakary. Ponownie postawieni pod ścianą, Rammar i Balbok chwytają niezbędny ekwipunek i wbrew sobie oraz wszelkiej logice udają się tam, gdzie prócz śniegu i lodu przyjdzie im się zmierzyć z hordami dzikich barbarzyńców, polarnymi niedźwiedziami, gigantycznymi pająkami, przerażającymi trollami, bagiennymi ghulami oraz całą masą elfów, a na koniec stawić czoła pewnej starej, elfiej przepowiedni. A to dopiero początek! Korzenie intrygi, w którą obaj zostają wplątani, sięgają kilkaset lat w przeszłość – w czasy, gdy całym amber mądrze i sprawiedliwie rządziła elfia rasa, a świat był miejscem pełnym szczęścia, radości i powszechnego dobrobytu. Jaką rolę przyjdzie odegrać Rammarowi i Balbokowi w przepowiedni proroka Farawyna? Kim tak naprawdę jest Corwyn? Co łączy wodza orków, Graishaka, i tajemniczego maga? Czy porzucające krainę elfy, pomimo wizji Dalekiego Brzegu, raz jeszcze staną do walki, by uratować świat przed złem? Odpowiedź na te i wiele innych pytań wcale nie jest taka oczywista, o czym zdążyłem przekonać się na własnej skórze.
"Powrót orków" to książka absolutnie niezwykła, wciągająca niczym bagno i tak oryginalna, że każda spędzona na lekturze chwila była dla mnie czystą przyjemnością. Autor nie tylko wykreował oryginalne postacie (bo kto z was wybrałby na obrońców świata parę obleśnych, tępawych orków?) i stworzył ciekawą historię, ale przede wszystkim tak pokierował losami głównych bohaterów, że nie raz i nie dwa zdarzyło mi się parsknąć ze śmiechu. Książka, oprócz poruszania oklepanego już na wszelkie możliwe sposoby motywu kolejnej epickiej walki dobra ze złem, aż kipi od sprośnych żartów, dosadnych stwierdzeń oraz braku poszanowania dla wszystkiego i wszystkich. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak żyje, rozumuje i zachowuje się typowy ork, ta książka będzie dla was prawdziwą skarbnicą wiedzy. Chcąc nadać całości odpowiedni klimat, Peinkofer wkomponował w opowieść zapożyczone z orczego języka zwroty, których tłumaczenie (razem z przepisem na legendarny orczy brzuchowstrząs) znajdziecie na ostatnich stronach książki. Asar, shnorsh, umbal – te i inne słowa padają z ust Rammara i Balboka tak często, że po pewnym czasie nie musimy już zaglądać do słowniczka, by zrozumieć ich znaczenie. I nie tyle nadaje to bohaterom realizmu, co przede wszystkim genialnie uatrakcyjnia całą opowieść – podobnie zresztą jak spisane w języku orków nazwy rozdziałów, czy też szczegółowe mapy na wewnętrznych stronach okładki.
Co do nazwiska samego Tolkiena, o którym wydawca nie bez powodu wspomina na okładce książki, to nietrudno zauważyć podobieństwa między dziełem Peinkofera a "Władcą Pierścieni", którego profesor jest autorem. Szturm na potężną twierdzę (tym razem w wykonaniu elfów, a nie orków), będąca odbiciem Aragorna postać Corwyna, motyw jednoczenia wszystkich ludów, opuszczających Ląd elfów, czy też zbliżającej się wielkimi krokami Nowej Ery, a nawet samo nazewnictwo – wszystko to doskonale już przecież znamy. Mimo to historia Rammara i Balboka najzwyczajniej w świecie wciąga, a książkę czyta się jednym tchem. Dlaczego? Być może z powodu przedstawienia wszystkiego w krzywym zwierciadle – począwszy od nadspodziewanie inteligentnych, wygadanych i sprytnych orków, poprzez chciwe i zakłamane krasnoludy, myślące jedynie o sobie elfy, aż po wyrachowanych, chciwych i z pozoru bezdusznych ludzi. Książka różni się jednak pod tym względem od opisywanego kiedyś przeze mnie "Zadania goblina". Tam mieliśmy opowieść pełną kpin i szyderstw, gdzie nawet śmierć była okazją do kolejnych żartów i ogarniającego czytelnika radosnego rechotu. Tutaj jest inaczej – rubaszny humor stanowi jedynie uatrakcyjniający przygody dwojga braci dodatek. W książce nie brakuje chwil grozy, kiedy to koniec jednego z bohaterów wydaje się już być prawie pewny. Mimo to zaryzykuję stwierdzenie, że właśnie te niezliczone momenty pełne humoru są głównym powodem, dla którego z każdą kolejną stroną chce się coraz więcej i więcej, a przewrócenie ostatniej z 520 kartek przynosi nie tylko olbrzymią satysfakcję, ale pozostawia też pewien niedosyt i smutek, że to już koniec. To chyba najlepiej świadczy o klasie tej książki i talencie autora.
Wydawnictwo Red Horse miało nosa wydając "Powrót orków" na polskim rynku. Atrakcyjna okładka, wyborne tłumaczenie i zasługująca na medal korekta sprawiają, że książka ta jest prawdziwą perełką. Mam nadzieję, że polscy czytelnicy docenią starania wydawcy i gdy raz sięgną po dzieło niemieckiego pisarza, podobnie jak ja z niecierpliwością będą wyglądać kolejnych tomów. Nie jest to bowiem koniec historii Rammara i Balboka, a kolejny tom zatytułowany "Odwet orków" jest już dostępny w księgarniach. Polecam – nie tylko miłośnikom Tolkiena, ale wszystkim spragnionym dobrej lektury i klasycznej, choć doprawionej sporą szczyptą humoru opowieści fantasy.
Dziękujemy wydawnictwu Red Horse za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Jako że najsampierw dostałem skrypt do przeczytania, jak tylko znalazłem chwilę czasu, zabrałem się szybciutko do pochłaniania treści. Moim zdaniem początek był dość specyficzny, ale swoją rolę wykonał - zachęcił mnie do dalszego czytania. A w miarę czytania Orkowie mnie coraz bardziej rozśmieszali (w pozytywnym sensie). I w pewnym momencie skrypt okazał się wybrakowany. A ja przeklinałem sytuację, przez którą nie został mi dostarczony pełen skrypt. Brakowało w nim ponad 200 stron, a ja nie mogłem czytać! I to mnie wkurzało, bo chciałem się dowiedzieć, co dalej! Bo, kurdemol - jak mawia pewien znajomy Mag - to mnie interesowało, ja chciałem więcej! A to chyba świadczy o tej książce dobrze, prawda? Każdy rozdział był coraz fajniejszy i ciekawszy.
Czytając tę pozycję czułem, jakbym dostał duży zastrzyk humoru. Nigdy nie myślałem o tej rasie w taki humorystyczny sposób - być może moje wyobrażenie o nich zostało ukształtowane pod wpływem J. R. R. Tolkiena. Orkowie w świecie Peinkofer"a są podobni fizycznie i być może kulturowo (nie jestem tego pewien, ponieważ Tolkien nie przybliżył tak dokładnie jak Peinkofer kultury Orków), lecz nie psychicznie/mentalnie tym z Śródziemia. Uważny czytelnik powinien znaleźć jeszcze jedno wyraźnie podobieństwo Orków z tych dwóch uniwersów. Zachęcam do poszukiwań.
A dla osób, których ulubieńcami są Elfy, czy też jak inaczej je niektórzy nazywają - Elfowie, też się znajdzie co nieco. Można sprawdzić, czy opisani w tej książce powielają utarty stereotyp "lolfów".
Bohaterami książki Peinkofer"a są dwaj bracia - Balbok i Rammar. Bardzo się różnią - jeden jest głupszy, a drugi... głupszy. Do Was należy ocena, który to który.
Reasumując - serdecznie polecam! Książka na dłuższy czas zabierze was do innego świata.
Warto też pochwalić wydawnictwo Red Horse za całą oprawę graficzną książki. Okładka autentycznie przyciąga wzrok, a samo wnętrze skomponowane jest kunsztownie. To niewątpliwe zasługuje na oklaski. Książka jest przez to niestety dość droga (35 zł.), ale przynajmniej widzę na co idą te pieniądze i jestem w stanie przełknąć te ponadprogramowe 5 zł.
7+/10.
Dodaj komentarz