Fragment książki

18 minut czytania

Trwała jeszcze wiosna w całej pełni, ale na Agarach, zwanych czasem wyspami na końcu świata, nic na to nie wskazywało; można by przysiąc, że nastała jesień, pora burz. Nie pamiętano tak długiego okresu złej pogody o tej porze roku. Dzikie sztormy przewalały się po Bezmiarach. Pośród mroku, pod zaciągniętym chmurami niebem, zwieńczone pianą bałwany tłukły łbami o wysoki klif.

Gdy mężczyźni wypłynęli w morze
Dla zdobyczy, walki i chwały,
Gdy zniknęły maszty okrętów
Kobiety znowu czekały.

Gdy mężczyźni daleko na morzu
W pocie czoła ciągnęli fały,
Kobiety stawały na klifie.
Kobiety tylko czekały.

Gdy mężczyźni na wantach i rejach
Nowe lądy witali z daleka
Ich kobiety nie walczyły z wichrami.
Bo kobieta może tylko czekać.

Gdy strzaskane sztormami żaglowce
Od dawna na dnie spoczywały
Na klifie żony żeglarzy
Wciąż czekały, czekały, czekały...

Ileż takich smutnych pieśni powstało we wszystkich zakątkach Szereru, do których dociera słona morska bryza...

Nadciągał wieczór, pogłębiając ciemności. Jej Wysokość Księżna Alida, pani na Agarach, czekała na męża, który powiódł w morze wojenną eskadrę. Księżna nie ufała Bezmiarom i nie kochała ich, choć wiernie strzegły granic jej włości. Stojąc na urwisku, próbowała odnaleźć spojrzeniem zatopiony horyzont, rozmawiając z dwiema innymi kobietami.

Żaglowce już od tygodnia powinny cumować w porcie.

Sylwetka ogromnego mężczyzny niewyraźną plamą odcięła się od chmur. Towarzyszące księżnej kobiety były prostymi mieszczkami, które tylko tutaj i tylko przez chwilę mogły być jej równe, bo tak samo czekały na swych mężczyzn. Lecz ujrzawszy nadchodzącego, pokłoniły się swojej pani i uciekły, odprawione lekkim skinieniem. Niewysoka władczyni Agarów uniosła rękę, ujęła olbrzyma pod ramię i zabawnie oparła głowę o potężny muskuł nad łokciem.

– Jak nie wróci, wezmę sobie ciebie – powiedziała smutno i figlarnie zarazem. – Chcesz być księciem wyspy, Królu Gór?

Wiatr potargał jej jasne włosy. Od dwóch dni nie miał siły wichru, ale spienione fale pod urwiskiem chyba o tym nie wiedziały. Czarne morze gotowało się niczym trucizna w wielkim kotle. Chciałoby się zebrać pianę jak burzyny z powierzchni wywaru.

– W ogóle nie umiem pływać.

– A co umiesz? Mm?

– Nic, co przydałoby się tutaj komukolwiek. – Olbrzym w ogóle nie znał się na żartach albo miał podły nastrój, w każdym razie nie podjął przekomarzań. – Pora na mnie, wasza wysokość.

Zadarła głowę, próbując w gęstniejącym mroku wyczytać coś z twarzy mężczyzny.

– Chcesz... wracać?

– Czekam tylko na powrót Raladana. I pierwszy statek, który popłynie z Aheli dokądkolwiek, byle wysadził mnie w Dartanie.

– Myślałam, że znalazłeś wreszcie swój dom. Ojca, przyjaciół... To ten kot! – powiedziała z niechęcią. – On cię namówił, prawda?

– Ten kot, wasza książęca wysokość, jest moim bratem od trzydziestu lat.

Miał pasujący do sylwetki głęboki i silny głos. Mówił wyraźnie, niespiesznie. Bardzo lubiła go słuchać.

– Niepotrzebnie dałam ci ten list od niego. A kiedy mówisz „wasza książęca wysokość”, to od razu wiem, że nie warto z tobą rozmawiać. No... – zmitygowała się – czasem co prawda chcesz mi tylko podokuczać. Hej, dzielny strażniku! – zawołała głośniej, zwracając się ku kępie ostrych nadmorskich traw.

Potężny mężczyzna, którego nie dało się nazwać olbrzymem tylko w obecności towarzysza księżnej, podniósł się z ziemi. Uzbrojony po zęby, od wielu lat był jej przybocznym gwardzistą. Skinął głową i ruszył przodem ku nieodległym murom twierdzy nadbrzeżnej.

– Grevie, czy jeśli wyjednam zgodę twojej pani, zechcesz posiłować się dziś ze mną? Nikt tutaj nie potrafi wyłoić mi skóry tak jak ty.

– Wasza godność chwali mnie na wyrost – odparł sługa, oglądając się przez ramię. – Jeszcze nie wyleczyłem naderwanych ścięgien.

– A ja stłuczonych żeber.

– Zaraz obaj będziecie stłuczeni i naderwani – zagroziła księżna, omijając większą od innych kępę traw. – Nie, Glorm, nie wyjednasz na nic zgody, nie będziesz tłukł się z moim przybocznym, bo masz dzisiaj siedzieć ze mną i bawić mnie najlepiej jak umiesz. Jestem wdową po żeglarzu i mam być pocieszana.

– Słomianą wdową jak dotąd. Nie wygaduj takich rzeczy nad morzem.

– A co, ty też jesteś przesądny? Wszystkich was... pomoczyło. – Księżna, nie mogąc czasem znaleźć odpowiedniego słowa, miała zwyczaj posługiwania się pierwszym lepszym, które przyszło jej do głowy; jakkolwiek bywało to zabawne, świadczyło o czymś nader nieśmiesznym, a mianowicie o tym, że z jej wysokością lepiej tego dnia nie zadzierać. – Niestety, masz rację, wojowniku. Nie jestem jeszcze wdową, wciąż jestem żoną solonego śledzia, a chyba wolałabym dorsza. A najlepiej barana z gór, co ty na to?

Grev, bardziej przyjaciel niż sługa jej wysokości, wiedział jednak, kiedy powinien przyśpieszyć kroku i nie słuchać, co wygadywała. Bujna przeszłość księżnej dochodziła niekiedy do głosu i można było doszukać się w słowach Alidy zarówno cynizmu tajnej wywiadowczyni Trybunału, jak też jadu intrygantki i bezdusznego chłodu skrytobójczyni albo rozwiązłości ladacznicy. Była każdą z tych osób. A ponadto najbardziej niewierną ze wszystkich żon, jakie nosiła ziemia Szereru. Najbardziej niewierną... i chyba najbardziej kochającą ze wszystkich. Za swego męża żeglarza dałaby się ugotować żywcem.

U schyłku minionego lata nie zdążył wrócić na Agary, co oznaczało, że spóźni się dwa miesiące – o ile w ogóle żyje. Nikt nie pływał jesienią po Bezmiarach. Lecz księżna każdego dnia stawała na urwistym brzegu, czekając. Nie istniała dla niej zła pogoda, nie bała się deszczu ani wichru. I była pierwszą, która ujrzała pośród skłębionych fal czarną sylwetę okrętu. Na pokładzie dzielnego żaglowca najlepsi żeglarze świata pod wodzą swego kapitana przedarli się przez sztormy i wrócili do domów, dokonując niebywałego wyczynu. Kobiety nie musiały już czekać.

W murze twierdzy nadbrzeżnej widniały małe drzwi z żelaza, a w niewielkiej wnęce czuwał wartownik. Na widok nadchodzących załomotał w blachę pięścią, dał się poznać przez niewielkie okienko i wrócił na swoje miejsce. Huknęły odmykane zasuwy. Księżna i towarzyszący jej mężczyźni znaleźli się w wąskim korytarzyku. Poprzedzani przez żołnierza z pochodnią, wkrótce wyszli na niewielki dziedziniec.

Rozrzucone szerokim półkręgiem umocnienia nie tworzyły warowni w ścisłym znaczeniu tego słowa, były to raczej połączone ze sobą samodzielne zespoły forteczne, osłaniające port przed atakiem z lądu i morza. Wąski kanał portowy przegrodzono potężnym łańcuchem, spinającym niskie, lecz bardzo obszerne baszty. Nazwano je bastejami; nowe słowo, używane tylko na Agarach, wydawało się jednak odpowiednie dla budowli niemających odpowiednika nigdzie w całym Szererze. Owe dziwne półotwarte baszty, mocno wysunięte poza obrys murów, pomyślane zostały jako platformy dla dział dużego wagomiaru. Małe agarskie księstwo zawdzięczało swą siłę nie tylko świetnej flocie wojennej i licznym okrętom kaperskim. Próbując ochronić swą niezależność, postawiło na nowe rodzaje broni, niedoceniane przez wojska Wiecznego Cesarstwa. W Szererze od dawna nie budowano twierdz, prochowe działa zaś stawiano tylko na pokładach okrętów. Rozbójnicze księstwo, zasilające swą szkatułę dochodami z handlu łupami wojennymi, nie miało dość ludzi, by stworzyć liczną armię, ale miało pieniądze. I szukało swojej szansy w nowinkach.

– Te basteje nie wystarczą – rzekł Glorm, spoglądając na rysującą się w mroku krępą sylwetę budowli. – Cesarstwo wciąż jest potężne.

– Srogi z ciebie rębajło, ale żaden polityk – oceniła księżna nieomal pogardliwie. – Nie ma już żadnego cesarstwa.

Wkroczyli do fortecznego budynku mieszkalnego, w którym mieściła się jedna z trzech rezydencji księżnej.

– Nie ma już żadnego cesarstwa – powtórzyła Alida, idąc po schodach na piętro. – Armekt i Dartan obronią się przed każdym atakiem, ale nie są zdolne do prowadzenia zaczepnej wojny morskiej, a cóż dopiero zamorskiej. Już dziś, gdybym chciała, mogłabym zepchnąć oba te mocarstwa na ląd. Ale nie chcę, bo wożą wodą różne pożyteczne rzeczy, których nie ma sensu kupować ani wytwarzać na Agarach.

Nie do końca było to prawdą. Wydanie kontynentowi wojny morskiej bez wątpienia zaowocowałoby zmieceniem dartańskich i armektańskich żaglowców z południowych mórz Szereru – a po kilku latach potrzebnych do odbudowy floty nastąpiłby bezprzykładny odwet. Wycięcie bolesnego wrzodu, jakim były Agary, mogło być z różnych przyczyn odwlekane, lecz walka z gangreną nie. Jakkolwiek rozbieżne były interesy Armektu i Dartanu, utrata mórz musiała doprowadzić do zawarcia przymierza. Kontynentalne państwa nie mogły zaakceptować uwięzienia w lądowych granicach. Inna sprawa, że agarskie księstwo rosło w siłę i to, co nie mogło udać się teraz, być może było możliwe za lat dziesięć albo piętnaście. Księżna Alida lubiła czasem po męsku napiąć muskuły, ale w gruncie rzeczy wiedziała, na co stać jej państewko.

– Za dwadzieścia lat – dorzuciła – pępek świata będzie tutaj, w Aheli. Nie mówię, że stolica jakiegoś imperium... Tylko miasto, z którym liczyć się będą wszystkie stolice Szereru, łącznie z Rollayną i Kirlanem, o Doronie nie wspominając.

Mijając kopcące przy strzelniczych okienkach łuczywa, dotarli na szczyt schodów. Dalej były pokoje księżnej, a bardziej na prawo – gościnne. Drzwi do tej części budynku strzegli wartownicy z włóczniami.

– Chodź do mnie. No, nie będę cię uwodzić! – prychnęła. – Zresztą czy ty w ogóle wiesz, co to uwodzenie? Albo chociaż co to kobieta?

– Nie za bardzo – przyznał. – Nigdy mnie specjalnie nie pociągały. Ale mężczyźni też nie – dorzucił szybko, widząc jej uniesione brwi, i mogłaby przysiąc, że zarumienił się lekko. – Nigdy nie miałem głowy do... tych spraw.

Wzruszyła ramionami.

– Gdyby więcej było takich na świecie, już dawno umarłabym z głodu. Wszystko, co mam, wydobyłam z worków huśtających się między męskimi nogami. Nie bez powodu mówią na to „klejnoty”.

Obojętna szczerość, z jaką zawsze wspominała o swej przeszłości, nieodmiennie wprawiała go w zakłopotanie. Dobiegał pięćdziesiątki, widział w życiu niejedno, ale dopiero na dalekich Agarach nauczył się rumienić przy kobiecie. Jak chłopiec.

W twierdzy księżna miała tylko dwa pokoje. Zatrzymali się w dziennym, bardzo wygodnie, a nawet bogato urządzonym. Służba podała wino i suszone owoce, zabierając zarazem płaszcze księżnej i jej gościa. Uwolniona z obszernej peleryny blondynka w ogóle nie wyglądała na władczynię. Niska i okrąglutka, raczej ładna niż piękna, przeważnie nosiła warkocz przerzucony na pierś. Była w wieku... nieokreślonym, co się zowie – równie dobrze mogła mieć trzydzieści jeden, jak i czterdzieści siedem lat, a ile miała naprawdę, nie wiedział chyba nawet jej mąż. Taka nieodgadniona, niezmieniająca się przez dziesięciolecia powierzchowność była zresztą czymś zwyczajnym u Armektanek, wcześnie dojrzewających i bardzo długo młodych, a księżna miała w żyłach połowę armektańskiej krwi.

Gustowała w jasnych sukniach, niebieskich lub zielonych (zielone pasowały do jej oczu), często z białymi dodatkami. Teraz także miała na sobie dość prostą, choć gustownie skrojoną, szafirową sukienkę, ale rozpuszczone włosy potargane zostały przez wiatr i wyglądała na księżnę mniej niż kiedykolwiek.

Jej gość i przyjaciel przeciwnie, wyglądał na tego, kim był. Czerstwa i ogorzała twarz, okolona krótko przystrzyżoną jasną brodą, poznaczona była w dwóch miejscach nieszpecącymi bliznami. Z krótkim mieczem przewieszonym przez plecy, w futrzanym kaftanie i grubej męskiej spódnicy okrywającej cholewy butów, olbrzym wyglądał na twardego wojownika, łatwo zyskującego posłuch u podobnych mu ludzi. Tak też było w istocie. Historia życia tego człowieka, nie mniej barwna od historii życia księżnej, zawierała się w niezliczonych grombelardzkich legendach o Basergorze-Kragdobie, Królu Ciężkich Gór i górskich rozbójników. Ten sam człowiek później szukał spokoju i odpoczynku w bogatym „Złotym” Dartanie. Zamiast tego znalazł nową wojnę, największą, jaka miała miejsce od stuleci. Uciekł od niej aż na dalekie Agary.

Wojna dobiegła końca, albo może raczej: odeszła z Dartanu i szukała pożywienia gdzie indziej. Starzejący się wojownik wiedział gdzie. Na Agarach czuło się jej daleki, ale wyraźny już oddech.

– Chcesz wracać – księżna nawiązała do rozmowy rozpoczętej na urwistym brzegu.

– Rzecz jasna. Może to jakieś przekleństwo? Gdziekolwiek pojadę, armektańska Pani Arilora ciągnie za mną, brzęcząc zbrojami i mieczami. Już widzę, że nie ucieknę.

– A uciekasz czy tylko tak mówisz? Po co ci ten miecz?

Wzruszył ramionami.

– Przywykłem. W Rollaynie go nie nosiłem. Ale tu, na tym klifie... czuję się jak w górach.

– Tutaj nie ma wojny.

– Na razie.

Nie zaprzeczyła.

– Skoro nie mogę uciec, to będę jej służył. Ale na własnych warunkach i na wybranym przez siebie polu bitwy. Wielu wiernych przyjaciół próbowało mi wyperswadować ucieczkę z Ciężkich Gór. Zrobiłem po swojemu, a teraz idę odszukać tych przyjaciół i poprosić, żeby wracali ze mną.

– Zgodzą się? Co było w tym liście od twojego kociego druha?

– Nie wiem, Alido, czy się zgodzą. Rbit pisze, że umówił się z Delenem. To mój były gwardzista i... no, ktoś do specjalnych zadań.

– Morderca. Skrytobójca. – Księżna bardzo lubiła nazywać rzeczy po imieniu.

– No, właściwie tak. Delen ożenił się i... jest gruby. – Basergor-Kragdob miał niski, przyjemnie brzmiący śmiech.

– Grubszy ode mnie?

– Od... ciebie? Nie jesteś gruba. Urodziłaś dwoje dzieci i jesteś... no...

– Gruba. I co ten twój gwardzista?

– Przez całe życie wyglądał jak chłopiec. Zawadiaka, mistrz miecza, świetny dowódca, uwielbiany przez podkomendnych. Dzisiaj jest gruby i ma dwie córeczki, dla których zrywa agrest koło domu, bo dzieciaki mogą pokłuć sobie łapki. Inni... Raner, drugi mój gwardzista, nie żyje. Jego siostra Arma, moja najlepsza wywiadowczyni, rządzi grombelardzkim Trybunałem. Będzie dobrze, jeśli nie znajdę w niej wroga, bo sojuszniczkę... wątpię. Tewena, druga moja wywiadowczyni, mieszka gdzieś w Armekcie. Nie wiem, co porabia, nie wiem nawet, czy zdołam ją odnaleźć, chociaż polegam na Rbicie. Sam Rbit zmienił się najmniej, to przecież kot. Ostatnich kilka lat po prostu przespał, czekając, aż zacznie dziać się coś ciekawego. Mieszkaliśmy w największym i ponoć najpiękniejszym mieście Szereru, a on przez cały ten czas nie wylazł ze swojej komnatki, wyobrażasz sobie? Dla niego w całym Dartanie nie było nic godnego uwagi. Spał i dumał na zmianę, gapiąc się w okno, przez które widać było jakiś dach i kawałek ulicy. Gdyby nie odczuwał naturalnych potrzeb, służba musiałaby oczyszczać go z kurzu. Gdy wybuchła wojna z Armektem, uznał, że to jeszcze nudniejsze niż pokój, i odtąd leżał tyłem do okna. Dla kota nie istnieją żadne sprawy poza jego własnymi.

Uśmiechnęła się z niedowierzaniem i pokręciła głową.

– Nigdy nie widziałam kota. Wiem, jak wyglądają, bo niektórzy marynarze potrafią pięknie rysować... Ale nie widziałam.

– Rzecz jasna. I nie zobaczysz, jeśli całe życie spędzisz na wyspach. Zresztą nawet na kontynencie są miejsca, gdzie koty nie bywają. Pytałem kiedyś Rbita i próbował mi to wyjaśnić, ale znudziło mu się, zanim dobrze zaczął. Myślałem, że się zastanawia, a on zasnął, nadal więc nie wiem, dlaczego koty gdzieś nie bywają. Na wyspach nie, bo to za morzem.

– Jestem pewna, że napatrzę się jeszcze na koty – powiedziała znacząco. – Nie zamierzam siedzieć na tej wyspie do śmierci.

Mężczyzna odpiął pas z mieczem i położył na stojącym obok stole.

– Wziąłem sobie do serca zadanie chronienia waszej wysokości – powiedział z humorem – ale siedzieć z tym po ludzku nie można, w każdym razie nie na krześle z oparciem. Na kamieniu, pod skalną ścianą, to co innego. – Spoważniał i jakby posmutniał. – Miałaś rację: po co mi ten miecz?...

– Przecież brakuje ci tych twoich gór – zauważyła. – Pewnie zawsze ci brakowało. Dlaczego je zostawiłeś? Nie wyobrażam sobie, żeby Raladan zostawił swoją słoną wodę. – Uśmiechnęła się na samą myśl, tak było to zabawne. – Czego szukałeś w Dartanie?

– Teraz już nie wiem. Grombelard to, na dobrą sprawę, tylko wielka kupa gołych skał, moczona deszczem i owiewana wiatrem. Cztery miasta, bo Londu nie liczę... Zbudowałem tam własne królestwo, niezależne, a nawet niewidoczne dla imperium, miałem swoich urzędników, poborców podatkowych, szpiegów i żołnierzy. Miałem to wszystko, co ty masz tutaj, na Agarach. Ale ty ze swoimi żaglowcami możesz dokądś popłynąć, możesz snuć plany o rozszerzeniu swojego władztwa. A ja osiągnąłem wszystko i nie mogłem ruszyć ze swoimi górami na podbój reszty Szereru. Nie chciałem przemienić się w jedną z grombelardzkich skał, trwającą dla samego trwania. No, to ruszyłem szukać szczęścia – westchnął. – Była kobieta w moim życiu, może jedyna naprawdę ważna... Ale już ci o niej opowiadałem.

– Tamenath mi opowiadał. Jeśli chodzi o ciebie, to pierwszy raz opowiadasz mi o czymkolwiek – sprostowała z sarkazmem, ale nie mijając się z prawdą; Król Gór nie był człowiekiem wylewnym. – Ta kobieta to Łowczyni, tak? Dała ci kosza.

– Kiedy nie. Zapytała tylko, czy pojadę do Dartanu. Bo ona stamtąd właśnie wróciła. Wolała zostać jedną z mokrych grombelardzkich skał. Może widziała, że po prostu jest taką skałą i że ja jestem taką skałą... Miejsce skały jest w górach, Alido. Nawet jeśli ma tam trwać dla samego trwania. Ostatecznie może i wysiedziałbym w Dartanie, albo zresztą gdziekolwiek, byle dano mi święty spokój. Dalej bawiłbym się na arenach Rollayny, wbijając Dartańczykom turniejowe hełmy na oczy i wyginając blachy napierśników w śmieszne kształty. Ale nie. Dokądkolwiek ruszę, zaraz idzie za mną wojna. Cudza wojna. Ale o tym też już mówiłem. – Machnął ręką. – Starzeję się.

– Nie jesteś jeszcze stary.

– Rzecz jasna. Ty zaś nie jesteś gruba, moja piękna księżno, jedno i drugie jest prawdą. Ale... coś tam jednak widać na horyzoncie. – Uśmiechnął się, bo zabrzmiało to bardzo po żeglarsku.

– Bezczelnie, nietaktownie... i słusznie – powiedziała po chwili namysłu. – Zostań ze mną na noc, no! – zażądała kapryśnie, jak dziecko. – Wiesz tak samo jak ja, że Raladan pogodził się już... A zresztą nie musi się dowiedzieć. Aż mnie wszystko boli, tak cię chcę!

– O nie; co to, to nie – oznajmił szczerze zaniepokojony, wstając i biorąc swój miecz. – Odczuwam dziś potrzebę mówienia, ale inne... nad innymi potrzebami panuję. Są rzeczy, których mężczyzna nie robi przyjacielowi.

– Nawet jeśli ten przyjaciel pozwala?

– Nic mnie nie obchodzą wasze dziwaczne obyczaje małżeńskie – uciął. – Wasza wysokość, czy mogę już iść?

– A, wynocha! – zawołała ze złością. – Nawet prosto do portu, powołaj się na mój rozkaz, a przygotują ci zaraz żaglowiec do podróży! Już cię nie ma na moich Agarach!

Machnął ręką i wyszedł.

Księżna czasem lubiła mówić do siebie.

– Przesadziłaś – rzekła po jakimś czasie. – Ale on też o tym wie. A zresztą to nie po raz pierwszy, stara dziwko.

Milczała.

– Gruba dziwko – poprawiła się po długiej chwili.

***

Księżna nie była jedyną kobietą na Agarach, której bał się jego godność J.I.Glorm. Nie była nawet tą, której bał się najbardziej.

Księżniczka Riolata Ridareta nie popłynęła tym razem na wyprawę ze swym przybranym ojcem. Grombelardzki Król Gór był głęboko przekonany, że jeśli w wyspiarskim księstwie dojdzie kiedyś do jakiejś katastrofy, to za sprawą tej... tego czegoś.

Foka. Na Wyspach powiedzieć o kobiecie „foka” znaczyło to samo, co gdzie indziej „krowa”. Ślepa Foka Ridi, jak z właściwym sobie wdziękiem przezwali ją agarscy żeglarze, dowodziła kiedyś wszystkimi wojskami na wyspach, ale rychło okazała się niezdolna do sprostania zadaniu. Zostawiono jej tylko flotę wojenną, którą natychmiast zaniedbała. Nie mając pojęcia o żegludze, awanturowała się po morzach, aż straciła flagowy holk najlepszej agarskiej eskadry. Od tej pory dowodziła tylko jednym okrętem, istnym przytułkiem wyrzutków z całej floty, chyba że porzucała go na parę tygodni, zajmując się czymś innym.

Surowy małżonek jej wysokości Alidy pozwalał przybranej córce na wszystko; Glorm powątpiewał, czy Raladan skarciłby księżniczkę po wysadzeniu przez nią w powietrze strzegących portu bastei. Alida przybranej córki nie znosiła, a już zwłaszcza od czasu, gdy urodziła mężowi dwoje własnych dzieci, które, dla odmiany, Raladan nawet lubił – ale tylko tyle. Przybrane rodzeństwo rozpieszczała i kochała Ridareta. Grombelardzki góral, ilekroć pomyślał o rządzącej pirackim księstwem rodzinie, czuł, jak cierpnie mu skóra. To była istna szajka nieobliczalnych pomyleńców, z których jedni nie znosili drugich, kochali za to innych, wbrew jakimkolwiek dającym się zrozumieć regułom. A już księżniczka Ridi była bezsporną owych pomyleńców królową. Potrafiącą wzniecić na przedmieściu pożar przez zwykłą głupotę, a zarazem bezwzględnie wymagającą od książęcych urzędników dbałości o wszystkie dzieci na Agarach; gotowa była karać gardłem na wieść, że jakiś gówniarz w rybackiej wiosce przez cały dzień biegał głodny i nikt się tym problemem wagi państwowej nie zajął. Glorm nie miał wątpliwości, że całkiem po prostu, księżniczce brakowało piątej klepki. Ulubioną jej rozrywką było zachodzenie w ciążę z kim popadło; wiecznie łaziła z brzuchem i zawsze, ku swej uciesze, poroniła, żłopiąc straszne napary z ziół, które wprawdzie pomagały spędzić płód, ale mogły nawet zabić niedoszłą mamuśkę, skręcającą się w okropnych konwulsjach. Zachwycona działaniem napojów, potrafiła urządzić z tego widowisko dla załogi swojego żaglowca. Niestety, nie zdechła w męczarniach, ku rozczarowaniu części widzów.

Glorm obawiał się zapędów księżnej Alidy, szczerze szanował i cenił (choć nie rozumiał) Raladana, jak zarazy unikał księżniczki Ridarety – i był kolejnym pomyleńcem na Agarach, bo po przyjacielsku kochał pierwszą dwójkę, piękną Ridi zaś... przyjął do wiadomości i zgadzał się z faktem jej istnienia; to kazało widzieć w nim człowieka niezmiernie wyrozumiałego. Ponadto, prawdziwie nie znosząc dzieci, okazał się najwspanialszym wujem-stryjem dla maluchów ich książęcych wysokości. Nie potrafił się przemóc do gaworzenia „a cio ty maś?”, rozmawiał więc z nimi jak z dorosłymi, a one go za to kochały.

Księżniczka czyhała w pałacu.

Książęcy pałac w Aheli, w przeszłości gmach Trybunału Imperialnego, nie był szczególnie okazałą budowlą, zapewniał jednak znacznie lepsze wygody niż nadmorska twierdza; Glorm zajmował w nim dwie nieduże komnaty. Odbył wieczorny spacer ulicami Aheli, wystarczająco długi, by zapomnieć o sprzeczce z księżną Alidą, i przeraził się, ujrzawszy w swych prywatnych pokojach piękną kapryśnicę, wystrojoną w brązową suknię, haftowaną całymi milami złotych nici. Niebezpiecznie znudzone dziewczę bawiło się swoimi trzema warkoczami: gdy kręciło się na pięcie, sięgające do połowy pleców powrozy zataczały obszerne kręgi.

Historia tej dziewczyny była może najdziwniejszą historią Szereru. Okaleczona, jednooka córka największego pirata w dziejach, którego skądinąd Glorm poznał kiedyś osobiście, zamordowana przez cesarskich żołnierzy, przywrócona została do życia za pomocą niepojętych sił Szerni, lecz straciła w zamian część swego człowieczeństwa. Była teraz zarówno kobietą, jak i Rubinem Córki Błyskawic, Geerkoto, niebezpiecznym Porzuconym Przedmiotem, który swą mocą zastąpił jej utracone życie. Nie starzała się, stale piękniała, a gdy było to już niemożliwe, moc Rubinu szukała ujścia na wiele innych sposobów. Humory i kaprysy Ridarety bardziej były wybuchami mocy Riolaty, bo takie imię nosił legendarny Ciemny Klejnot. Było to zresztą imię przeklęte, a raczej mające moc Formuły i nie należało go wymawiać, jeśli się nie wiedziało, co oznacza. Piękna Ridi nauczyła się częściowo panować nad mocami Rubinu; niektóre jej zdolności były groźne, inne tylko zabawne, ale tak czy owak niepojęte i niedostępne zwyczajnym śmiertelnikom. Rozmawiając z księżniczką, Glorm zawsze starannie odsuwał od siebie myśli o tym, kto... lub co właściwie stoi przed nim. Umysł tego nie obejmował.

Każdy wiedział o Szerni; każdy widział jakiś Porzucony Przedmiot. Ale prawdziwe cuda zdarzały się zawsze gdzie indziej – zawsze w tym drugim kraju, drugim mieście albo drugiej wsi. Trudno było stanąć oko w oko z żywą żeglarską legendą i przyjąć do wiadomości, że jest prawdą. Zamordowana i przywrócona do życia dziewczyna... Wstydziłby się komuś o tym opowiedzieć, bo rozmówca na pewno popatrzyłby znacząco.

Żywy Rubin; no przecież, że tak.

Najwygodniej mu było widzieć tylko nieobliczalną młodą kobietę.

Ujrzawszy wchodzącego, jednooka piękność wydała okrzyk radości, odruchowo dotknęła opaski na twarzy, jakby chciała sprawdzić, czy się nie zsunęła, po czym ruszyła mu naprzeciw.

– Twój ojciec, wasza godność, powiedział, że płyniecie do Grombelardu! – rzekła, lekko zdyszana po zabawie z warkoczami. – Płynę z wami!

Glorm zmarszczył brwi.

– Rzecz jasna. Tylko ciebie, wasza wysokość, brakuje mi w Ciężkich Górach.

Księżnę Alidę traktował trochę jak siostrę, ale Ridaretę zawsze trzymał na dystans. Parę miesięcy wcześniej osadził ją łagodnie już przy pierwszej próbie nawiązania przyjacielskiej zażyłości... i nie żałował tego.

– Zdaje się, że wiesz więcej ode mnie, wasza wysokość – dorzucił. – Płynę do Dartanu, nie do Grombelardu. Sam. Mój czcigodny ojciec wybierał się do Londu, ale w jakichś własnych sprawach. Mówisz, że zamierza płynąć teraz?

Chyba nie dosłyszała, albo raczej: nie wszystko dosłyszała.

– Ale z Dartanu wybierasz się do Grombelardu?

– Owszem, pani. Sam.

– Sam, ale w towarzystwie przyjaciół?

Glorm spochmurniał jeszcze bardziej, z niechęcią myśląc o długim języku czcigodnego rodzica. Starzec miał mnóstwo zalet... ale miał i wady.

– Czy mam prawo do własnych spraw, księżniczko?

– Wasza godność – powiedziała beztrosko, znów puszczając pytanie mimo uszu – wiesz przecież, że mają tu ze mną same kłopoty. Nudzę się i bywam nieznośna. Chyba. Co innego na wojennej wyprawie. Jeśli będę miała co robić...

– Nie wyruszam na żadną wojenną wyprawę. Czy to mój ojciec naopowiadał ci bajek, pani?

– Przecież wybierasz się do Grombelardu?

– Ale nie na wojnę – skłamał gładko.

– Sam przyznawałeś, że w górach nigdy nie było spokoju.

– Rzecz jasna. Jednak jeśli nawet dochodziło do bitew, to bardzo rzadko, pani, zmuszony byłem w nich uczestniczyć. – Tym razem nie minął się z prawdą. – Czy opowiadałem o czymś takim?

– Jednak byłeś tam, wasza godność, królem wszystkich przebiegaczy gór, bo tak się tam zwiecie, prawda?

Małomówny zazwyczaj mężczyzna stanął tego wieczoru przed nie lada wyzwaniem. To już druga kobieta brała go na spytki.

– I co z tego, pani? – zapytał zniecierpliwiony. – Byłem właśnie ich królem, nie jakimś rębajłą. To tylko tutaj panuje dziwny obyczaj, że władca Agarów sam dowodzi byle eskadrą, agarska zaś księżniczka okrętem. Więcej namachałem się mieczami na dartańskich arenach niż przez całe życie w Ciężkich Górach. Za młodu musiałem wyrąbać sobie posłuch, ale potem rzadko już sięgałem po swe miecze. Walczyli dla mnie inni. I nie dowodziłem osobiście wszystkimi zbrojnymi oddziałami. Czy pozwolisz mi wreszcie usiąść w moim własnym pokoju, wasza wysokość?

– Tak, pozwalam – rzekła, zbyt przejęta, by zauważyć strofujący sarkazm w pytaniu; olbrzym rzeczywiście nie bardzo mógł usiąść bez pozwolenia utytułowanej kobiety, która wszakże była gościem w jego prywatnych komnatach. – Ale teraz? Chyba znowu będziesz musiał wyrąbać sobie posłuch?

– Być może. – Mężczyzna po raz kolejny tego dnia odpiął miecz i położył go na stole. Usiadł i przetarł twarz dłońmi. – Być może, księżniczko, będę musiał to zrobić. Ale może wystarczy, jeśli przemówię komuś do rozsądku. Nie zabiorę ze sobą chodzącego Geerkoto, który jednym spojrzeniem podpali mojego rozmówcę. Dla kaprysu albo niechcący.

Przygryzła usta.

– Będę słuchała cię we wszystkim, wasza godność.

– Rzecz jasna, wasza wysokość. Więc zacznijmy od zaraz: wyperswaduj sobie tę podróż.

– Oprócz oka, czego mi brakuje? – zapytała z narastającą złością, rozkładając ręce, jakby chciała się pokazać w całej okazałości.

Z męskiego punktu widzenia wszystkiego miała w nadmiarze. Ale w Ciężkich Górach zwiastowało to tylko kłopoty. Zresztą nie o to przecież chodziło.

– Czego? Dwóch rzeczy: rozsądku i sumienia. Przy czym rozsądek, pani, winien być zdrowy. Sumienie jakiekolwiek, niechby chore.

Nie zadała sobie najmniejszego trudu, by zrozumieć, o co mu chodzi. Zaczęło do niej docierać to tylko, że nic nie wskóra.

– Będę robiła wszystko, wasza godność! Będę...

Mogła zaraz przysiąc, że będzie gotowała mu zupy na biwakach w górach i nosiła torbę z prowiantem, widział to zupełnie wyraźnie.

– Wasza wysokość, natychmiast przestań! – powiedział stanowczo, poirytowany. – Nie jestem Raladanem, byś ciosała mi kołki na głowie!

– Wasza godność, nie zamkniesz przede mną Grombelardu! Jeśli nie pojadę z tobą, to wyruszę z twoim ojcem! – powiedziała gniewnie, cofając się o dwa kroki – Tego też mi zabronisz? Może lepiej weź mnie ze sobą.

Wstał ciężko i odszedł kilka kroków od opuszczonego krzesła.

– Mam dość tej rozmowy, pani – oznajmił po krótkiej chwili, odwracając się ku niej. – Naprawdę dość. Chcesz towarzyszyć mojemu ojcu? Proszę bardzo. Ze mną w każdym razie nie pojedziesz. I mało tego: pilnuj się, żeby nie wejść mi w oczy podczas jakiegoś, przypadkowego ma się rozumieć, spotkania. Ta wyspa to istny jarmark, gdzie każdy wygaduje, co mu przyjdzie do głowy – skonstatował. – Jestem śmiertelnie znużony tym wszystkim. Milcz, księżniczko, i słuchaj, co do ciebie mówię. – Zrobił słaby ruch dłonią, który jednak wystarczył, by zamknęła usta. – Wybieram się do Grombelardu nie po to, żeby z wyciem biegać po górach na czele zgrai przebierańców. Jestem na to za stary, a zresztą nigdy nie byłem aż tak młody, by kierować trupą cudaków. Tutaj, na Agarach, możesz robić, co ci się podoba. Ale Grombelard jest mój.

Znów otworzyła usta, ale po raz drugi uciszył ją gestem.

– Jest mój. Wiesz, czego tam szukam najbardziej? Spokoju. Tak, właśnie tam, w istnej jaskini zbójców, zamierzam odnaleźć mój spokój. Nie znalazłem go w Dartanie, gdzie podobna do ciebie pannica umyśliła sobie zostać królową, nie znalazłem go też na Agarach, gdzie prostytutka jest księżną, wilk morski księciem, a kobieta-Rubin następczynią tronu. Uciekłem z Dartanu i uciekam z Agarów. Z Grombelardu uciekać już nie będę. Skończyłem. Co nie znaczy, że zamierzam teraz cię wysłuchać. Oto drzwi, wasza wysokość. Wybierająca się do Grombelardu wojowniczka łatwo wybaczy mi szorstkość.

Cokolwiek było uśpione w tym człowieku, potrafiło się obudzić. Do agarskiej księżniczki nikt w ten sposób nie mówił. Ale grombelardzki Basergor-Kragdob, co znaczyło przecież: Władca Ciężkich Gór, nie był byle „kimś”. Nie potrafiła odnaleźć w sobie gniewu, złości... a nawet nie czuła się upokorzona. Tylko przywołana do porządku. Ten niespiesznie i spokojnie mówiący mężczyzna miał prawo odzywać się w ten sposób i było zupełnie jasne, że niewielu jest na świecie ludzi, którzy mogą zignorować jego rozkaz. Miał władczą siłę, jakiej nie podejrzewała w rycerzu obieżyświacie, choćby nawet był synem mędrca Szerni. Znała go od wielu miesięcy, a przecież nie wiedziała, kim jest. Rozumiała, że silniejszym od innych hersztem zbójców.

A był królem jednej z wielkich krain Szereru.

– Przepraszam, wasza godność – powiedziała cicho. – Tak, to twoje królestwo i panują tam twoje prawa. A ja... Rzeczywiście, jestem tylko cudakiem.

Wyszła z komnaty tak przygaszona i smutna, że przez chwilę było mu przykro.

***

Wczesnym rankiem zbudził go ojciec.

– Raladan wrócił. Dopiero dwa okręty przycumowały u nabrzeża, a już całe Agary wiedzą o niebywałym zwycięstwie. Zdaje się, że puścili na dno eskadrę dartańską i porwali konwojowane statki. Przyprowadzili pryzy. Nie słyszałeś, jak się chwalili na redzie? Nic cię nie obudzi.

Grombelardzki wojownik przetarł powieki.

– Nie słyszałem.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...