Za lekturę pierwszego tomu "Pomnika Cesarzowej Achai" wziąłem się w idealnym momencie. Miałem już w biblioteczce czekające na moją uwagę trzy pierwsze części, a w miarę przerzucania kolejnych stron, ukazała się czwarta. Muszę przyznać, że byłem zawiedziony ostatnim tomem pierwotnej "Achai" i obawiałem się, że długaśna kontynuacja po latach jest jedynie zwykłym skokiem na kasę. Teraz mogę powiedzieć z pokorą: panie Andrzeju, myliłem się. Historia splecenia losów Cesarstwa Arkach z losami alternatywnej Rzeczpospolitej Polskiej wciągnęła mnie bez reszty, a każdy kolejny tom bawił mnie coraz bardziej. Nie inaczej jest z czwartym "Pomnikiem Cesarzowej Achai" – uważam, że jest to najlepsza i dająca największą satysfakcję z czytania część cyklu.
Już sam wstęp różni się od tego, co prezentowano nam poprzednio. Zaczynamy od krótkiego prologu, w którym to Kai i Nuk lądują przy pomocy eksperymentalnych spadochronów z misją szpiegowską na obcym dla Cesarstwa kontynencie. W tym pobieżnym wprowadzeniu pojawia się też mały lotnik na pewnego rodzaju szybowcu, który z pewnością nie pochodzi od ludzi zza Gór Bogów. Po tym wstępie wracamy do miejsca, w którym rozstaliśmy się z bohaterami w części trzeciej, czyli do momentu rozwiązania nieco patowej sytuacji przy ołtarzu w świątyni dzikusów na Banxi. Dopiero stopniowo dochodzimy do zaprezentowanego nam w prologu momentu. Od tej pory lawirujemy między mnogością wątków, nie tylko dokładając kolejne cegiełki do tych już znanych, ale także rozpoczynając nowe, wcale nie mniej zajmujące.
Jakby na przekór swoim słowom, zacznę może od jedynej rzeczy, która mi się nie podobała. Mianowicie mam na myśli wątek Shen, nużący już niesamowicie. Od kiedy była żołnierz Służb Specjalnych zajęła się partyzantką, nie ruszyła praktycznie wcale z miejsca i nie ewoluowała. Migdalenie się z Kadirem i prowadzenie swoich wojsk na rzeź, a później załamywanie się, że nie da rady, przerzucałem z niecierpliwością w poszukiwaniu ciekawszych wydarzeń. Ziemiański sam chyba zauważył, że coś jest nie tak, bowiem wprowadził do tego motywu postać zupełnie odmienną od dotychczas poznanych. "Koleś" Varik jest jedyną osobą, dzięki której wojująca szabelką Shen nie trąci myszką. Nie pomagają niestety w tym tak rzadko pojawiające się postaci Nanti oraz Sharri, które w pierwszym tomie przyprawiały całość o niezbędną nutę wzajemnych niesnasek, niezgody i niepewności. W tej całej buntowniczej rewolucji potrzeba nieco... rewolucji!
Na całe szczęście pozostali bohaterowie spisują się doskonale i odprawiają takie harce, że aż miło czytać. Prym w ewolucji charakteru wiedzie oczywiście Kai, która walcząc o serce Tomaszewskiego staje się coraz bardziej samodzielna i, co najważniejsze, kobieca. Towarzysząca jej w podróży do Nayer Nuk również pozytywnie zaskakuje, wyszedłszy z cienia Shen. Dwie zupełnie odmienne wzorcem zachowań kobiety nadają książce ździebko absurdalnego humoru, do jakiego Ziemiański nas przyzwyczaił. Po zawarciu paktu z Wyszyńską i zaakceptowaniu jej pomocy, ta twarda baba nie przestaje być po prostu... sobą. Gdy pojawiają się na planie razem z moim ulubionym komandorem, pchają akcję mocno do przodu. Z kolei Rand i Aie kontynuują knucia, aby pozbyć się Służb Specjalnych i zostać jedyną siłą doradzającą Cesarzowej. Oj, dzieje się... Żałuję jedynie, że tak mało jest Siweckiego (świetna postać) i Mereditha (któremu tysiącletnia wegetacja namacalnie służy).
Czuć, że tempo akcji niesamowicie przyspieszyło, ale nie na tyle, żeby przeć ku rozwiązaniu. A przecież to przedostatni tom (przynajmniej według wikipedii)! Nie zrozumcie mnie źle, kilka wątków jest bliżej wyjaśnienia, jednak pojawia się wiele nowych. Okazuje się, że układ sił, jaki do tej pory znaliśmy, nie jest układem kompletnym i do gry wkraczają nowi (tak właściwie nowi-starzy) gracze. Gdy Wyszyńska przestała być wrogiem, wątek Ziemców zszedł na dalszy plan i w materii słów Wirusa, iż "dobra chcąc, zło czynią!", niewiele się wyjaśnia. Po zamknięciu ostatniej strony tomu trzeciego najbardziej palącym dla mnie problemem było wyjaśnienie, skąd na odległym kontynencie wzięli się Anglosasi. Tymczasem w tomie czwartym rozgrywa się równolegle tyle równie ciekawych wydarzeń, że trudno oderwać się choćby na chwilę od lektury.
Teoretycznie zbliżamy się do rozwiązania zagadki Pomnika Cesarzowej Achai, co niemożebnie wzmaga mój apetyt na poznanie końca historii. Tak więc najnowsza część cyklu przebija wszystkie poprzednie pod względem rozległej siatki niezmiernie interesujących wątków i wartkiej akcji pędzącej nieubłaganie naprzód. Postacie, również i te poboczne, wykreowane są z niesamowitym smakiem i dopieszczone pod każdym względem. Nieco nużąca Shen to tylko małe ziarnko piasku zgrzytające w zębach po jedzeniu, zwłaszcza że Andrzej Ziemiański już przyszykował się z nicią dentystyczną w celu usunięcia problemu. Tak naprawdę mam o wiele większy zarzut do pisarza: dlaczego jeszcze nie mam w łapkach tomu piątego?!
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz