Nie oszukujmy się – nazwisko G.R.R. Martina na okładce jakiejkolwiek książki diametralnie zwiększa zainteresowanie potencjalnego odbiorcy. Wydawnictwo Rebis najwyraźniej doskonale wie, jak promować swoje produkty. Osobiście miałem jeszcze jedną rekomendację – Abercrombie należy do wąskiego grona ulubionych pisarzy mojego redakcyjnego kolegi, Krzysztofa Lewandowskiego. Nie mogłem więc odpuścić sobie sprawdzenia, jak tam u niego z literackim gustem, prawda?
Powieść skupia się na przeżyciach nastoletniego królewicza Yarviego. Ze względu na swoją ułomność – ma niedorozwiniętą jedną z kończyn – jest pogardzany i szykanowany przez otoczenie. Jego marzeniem jest zrzeknięcie się tytułów i wstąpienie w szeregi ministrów; oczytanych, inteligentnych urzędników, doradzających władcy. Sprawy komplikują się i przybierają niespodziewany obrót, kiedy ojciec i brat Yarviego ulegają straszliwemu wypadkowi…
Fabuła prezentuje się naprawdę dobrze. Styl autora jest mocno specyficzny i ciężko go jednoznacznie sklasyfikować. Pomieszanie prostoty z pewną dozą wysublimowania oraz znakomite wyczucie, jak długo opisywać jedną scenę, aby zainteresować, acz jednocześnie nie zanudzić czytelnika, to rzadko spotykane, bardzo pozytywne cechy. Dzięki temu powieść czyta się wyśmienicie; wciąga i nie wypuszcza z objęć aż do ostatnich stron.
Kapitalnie prezentują się postacie, zróżnicowane i zajmująco scharakteryzowane pod względem psychologicznym. Na szczególną uwagę zasługuje główny bohater, który z każdym wydarzeniem i każdą podjętą decyzją, zmienia się i dorośleje. Pod koniec książki to zupełnie ktoś inny, niźli na jej początku.
Imponuje mi również sposób traktowania najważniejszych bohaterów. Zazwyczaj autorzy chronią ich, a wszystkie zwroty akcji i niebezpieczne sytuacje możemy przyjmować z lekkim przymrużeniem oka – wszak i tak pozostajemy w przekonaniu, że naszemu ulubieńcowi nic poważnego się nie stanie. U Abercrombiego jest inaczej – czy to przedzierając się przez dzikie ostępy, czy szykując się do bitwy, nikt nie dostaje taryfy ulgowej, wciąż musimy lękać się i drżeć o ich los. Preferuję właśnie taki styl prowadzenia bohaterów; nie mam nic przeciwko uśmiercaniu ważkich dla fabuły postaci, za co wielu krytykuje na przykład Sapkowskiego czy Martina.
Utwór skierowany jest raczej do młodszego grona odbiorców, ale bynajmniej nie traktuję tego jako wady. Przeciwnie, zawiera wiele wątków, które mogą sporo nauczyć dojrzewającego nastolatka, a i nie zaszkodzi, jeżeli ktoś starszy sobie o nich przypomni – okrucieństwa konfliktów zbrojnych, które później opiewa się w patetycznych pieśniach, ciężar korony, niewygodę noszenia ekwipażu czy ogólna ułomność intelektualna społeczeństwa. Pokazuje również, jak powinien zachowywać się odpowiedzialny człowiek w obliczu największej nawet tragedii, a także… co warte są słowa młodziutkich kobiet.
Jednocześnie muszę zganić autora za brak realizmu, który momentami zakrada się do tekstu. Oczywistym jest, że konwencja fantasy akurat nie tę cechę powinna stawiać na pierwszym miejscu, jednakże pewnych granic nie powinno się przekraczać nigdy. Zwłaszcza, kiedy uderza się w poważne tony; mam tutaj na myśli fragmenty tułaczki Yarviego i kompanii oraz towarzyszący jej głód. W tych scenach Abercrombie zdecydowanie przesadza; posyła swe postacie w niemożliwe do przetrwania sytuacje i wyciąga je z nich w głupi, niepoważny sposób. No bo jak inaczej nazwać długą, wyczerpującą wędrówkę podczas mroźnej zimy bez żadnych zapasów, ubrań, ekwipunku? I radzenie sobie metodami w stylu – jest śnieżyca? Perfekcyjnie, wykopiemy norę w śniegu dla pięciu osób. Toż więźniowie obozu z „Innego Świata” Herlinga-Grudzińskiego dysponowali bardziej komfortowymi warunkami i słabszym pomyślunkiem. Zabrakło mi również sugestywnych, rozbudowanych opisów uczucia łaknienia; bohaterowie odczuwają ten głód trochę, jakby był drzazgą w stopie. Uciążliwy, ale wystarczy nie zwracać uwagi, zacisnąć zęby i maszerować dalej.
Abercrombie na potrzeby powieści powołał zupełnie nowe uniwersum. Mamy okazję przekonać się, jak wygląda, bowiem w środku książki odnajdziemy gustowną, estetycznie wykonaną mapkę. W trakcie lektury, głównie za sprawą wypowiedzi Yarviego, dowiadujemy się co nieco o kulturze, bogach, historii czy sytuacji geopolitycznej. Niestety, fabuła skupia się przede wszystkim na konflikcie dwóch królestw, toteż brakuje miejsca na bardziej szczegółowe informacje. Można jednak dostrzec symptomy wskazujące, że autor zamierza rozciągnąć główny wątek na cały dostępny świat, zaś „Pół króla” to jedynie preludium do tej trudnej sztuki. Obym się nie mylił.
Mimo iż utwór został zaplanowany jako początek nowego cyklu, z powodzeniem można czytać go jako odrębną pozycję. Właściwie wszystkie wątki zostają ładnie podomykane, zaś historia kończy się zgrabnym, wyjaśniającym wszelakie zawiłości epilogiem.
Słowem podsumowania – pierwszą dla mnie książką Abercrombiego jestem bardzo pozytywnie zaskoczony i czekam na więcej. Wyraziści bohaterowie, soczysta fabuła, intrygujące wątki poboczne – wszystko to sprawiło, że nawet nie dostrzegłem, kiedy przerzuciłem nieomal czterysta stron. Pozostało we mnie uczucie nasycenia, ale także oczekiwania na więcej – wszem wobec wiadomo, iż apetyt w miarę jedzenia wzrasta. Pokładajmy nadzieję w autorze; oby nasycił nas następnymi częściami. Tymczasem – gorąco polecam!
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Dodaj komentarz