Pingwiny. Szczerze mówiąc, na zwierzęcych bohaterów serialu wybrałbym raczej tygrysy szablozębne – w każdym razie stworzenia dużo bardziej niebezpieczne od czarno-białych mieszkańców Antarktydy. Elitarna drużyna agentów pod dowództwem Skippera przywitała się z widzami już w „Madagaskarze”. Szybko zaskarbiła sobie sympatię widzów, dlatego otrzymała własny program telewizyjny (potem również i film) emitowany na kanale Nickelodeon, a ostatnio również na TV Puls. O popularności serialu świadczy liczne grono fanów oraz wiele cytatów umieszczanych w Internecie. Potwierdzają one, że esencją produkcji są dialogi.
Zanim jednak przejdziemy do gruntownej oceny, należy odpowiedzieć na pytanie tych, którzy nie interesują się tym, co się dzieje w sferze animacji dla młodszych odbiorców. „Pingwiny z Madagaskaru” są niejako alternatywną wersją historii przedstawionej w samym „Madagaskarze”. Tutaj wszystkie postacie przebywają w Zoo w Central Parku, mieście Nowy Jork – nawet król Julian ze swoimi poddanymi (Mauricem i Mortem) znalazł się w tym miejscu, chociaż znając filmy wiemy, że nigdy nie przebywał tam na stałe. Tak czy siak – główni bohaterowie hitów DreamWorks zostali odstawieni na boczny tor, za to odcinki skupiają się na przygodach paczki Pingwinów i pozostałych, często dotąd nieprzedstawianych zwierzętach (jak wydra Marlenka).
Ich perypetie są absolutnie zakręcone, jakby scenarzyści, pisząc fabułę poszczególnych epizodów, odczuwali niebywałą frajdę z możliwości, jakie rysuje przed nimi koncept serialu. Tutaj mogli popuścić wodze wyobraźni: w granicach rozsądku, ponieważ wciąż mają to oglądać dzieci, ale i tak dostali większe pole do popisu niż przy innych produkcjach telewizyjnych. W „Pingwinach z Madagaskaru” spokojnie można było zaprezentować polowanie na morskiego potwora (co nasuwa skojarzenia z „Moby Dickiem”), meandry podróży w czasie („Powrót do przyszłości”?), satyrę zombie (z wszystkimi bzdurami na temat zombie) czy zmutowanego szczura. Każda przygoda jest niezwykle wciągająca i stanowi świetny relaks po wyczerpującym dniu. Wystarczy włączyć serial, aby zapomnieć o całym świecie. Co najważniejsze – nic nie przeszkadza w powtórnym oglądaniu danego epizodu, ponieważ bawi wtedy niewiele mniej. Nie występuje tylko element zaskoczenia, bo znamy już rozwój wydarzeń i zakończenie. Zdarzają się oczywiście odcinki bardziej realne, które też potrafią zainteresować, bo są wytchnieniem od fantastyki, wciąż mają w sobie dawkę czystego absurdu oraz cechują się świetnym dowcipem.
„Pingwiny z Madagaskaru” mogą pochwalić się doskonale napisanymi dialogami. Rozmowy kipią od emocji, nie brakuje w nich ciętych ripost, sarkazmu czy przezabawnych żartów. Aż dziw, że przez tak potężną dawkę humoru, same historie nie zostały zbanalizowane i zmarginalizowane. Wprost przeciwnie, to wszystko tylko umacnia widza w przekonaniu, że ogląda nieprzeciętną produkcję. Scenariusz posiada również dużo porozumiewawczych mrugnięć do polskiego odbiorcy, dzięki tłumaczeniu Bartosza Wierzbięty. Zachwycają także bohaterowie. Drużyna Pingwinów została doskonale dobrana pod względem umiejętności i charakterów. Grupie przewodniczy Skipper, posiadający najlepsze zdolności bojowe, charyzmę oraz spryt, ale też sporo spontaniczności, bo nie obawia się improwizować lub podejmować trudnych zadań.
Zaraz za nim znajduje się Kowalski, który odpowiada za zaplecze naukowe: tworzy zdumiewające wynalazki i zachowuje się jak klasyczny naukowiec. We własnym laboratorium realizuje swoje szalone pomysły, jest odosobnionym, pełnym wiedzy geniuszem, który nie boi się eksperymentować. Drużynę uzupełnia najmniej zdrowy psychicznie Rico, uwielbiający demolkę i detonowanie wszystkiego wokół oraz słodki, naiwny Szeregowy. Nie sposób ich nie pokochać, a opis każdego z nich jest bogaty w drobne szczegóły tworzące prawdziwie absurdalne charakterystyki. W sumie – są trochę niczym „Wojownicze Żółwie Ninja” – też czwórka nadzwyczajnych osobników, niejednokrotnie ratujących świat przed zniszczeniem. Starają się trzymać misje w tajemnicy, posiadają odpowiednią bazę i jeszcze stawiają się ludzkim postaciom, którym podobnie daleko do normalności. Mieszanka wybuchowa!
Mają nawet własnych, zwierzęcych arcywrogów przedstawianych jako groźnych złoczyńców. Niestety epizody im poświęcone są słabsze od pozostałych. Głównie dlatego, że choć starcia wypadają interesująco, to jednak bardziej urzekają odcinki zupełnie oderwane od rzeczywistości, kiedy akcja jest nieprzewidywalna, a więc dająca więcej radości. Ponadto wśród przeciwników trudno o równie barwne osobowości. Nie zrozumcie mnie źle, zostali napisani dobrze: sprytni i krnąbrni, z widocznymi aspiracjami do zdobycia władzy, ale w porównaniu do pozytywnych postaci prezentują się trochę blado. Z wyjątkami, lecz często są zbyt czytelni bądź sztampowi. Delfin, Doktor Bulgot, nie dorównuje choćby Oficerowi X, pracownikowi Miejskich Służb Weterynaryjnych i Sekcji Strzyżenia Trawników, który ma niezdrową obsesję na punkcie pingwinów, a pokonanie go (lub umknięcie mu) wydaje się prawie niemożliwe. Przy okazji – jeśli ogląda się odcinki w chronologicznej kolejności, można zauważyć niewielki wpływ bohaterów na otoczenie, np. ktoś może przez nich stracić pracę, być szykanowany przez telewizję i wrócić z pragnieniem zemsty. Dowodzi to też skrupulatnie przygotowanych relacji, których na dodatek jest tutaj pełno (widać, że scenarzyści chcieli pokazać jak największą liczbę stosunków, umieszczając w ogniu akcji różne postacie zmuszone do wzajemnej współpracy).
Warto dodać, że wśród głównych bohaterów znalazły się nie tylko Pingwiny. Czynny udział w historii bierze także reszta zwierząt, w tym zabawnie narcystyczny lemur, król Julian – ulubieniec widzów. To on zapewnia lwią część zabawy, rywalizując z drużyną Skippera i ujawniając własne wady odbierane przez nas raczej jako atuty. Jego wypowiedzi często są niepoprawnie gramatyczne – ale przecież to śmieszne! Chce być w centrum uwagi – i robi jeszcze większe zamieszanie w fabule! Domaga się spełnienia swoich poleceń – mało kto je wykonuje, co potęguje efekt komizmu, ponieważ lemur żyje w oderwaniu od rzeczywistości. Podoba mi się też, że twórcy potrafią zaskoczyć zachowaniami postaci, dowodząc ich nieobliczalności oraz wiarygodności.
Polskie tłumaczenie prezentuje się znakomicie – a jak dubbing? Jeszcze lepiej! Jarosław Boberek zawsze już będzie kojarzony z Julianem (i Kaczorem Donaldem) – niezawodny, idealnie odzwierciedlający charakter swojego bohatera. Janusz Zadura jako Rico miał mniej mówionych kwestii, ponieważ jego postać woli posługiwać się dziwnym, bełkotliwym, nazwijmy to, „narzeczem”. Jacek Lenartowicz idealnie pasuje do Kowalskiego, który używa naukowego słownictwa. Wcale nie gorzej prezentują się Tomasz Steciuk (Szeregowy) z przejaskrawionymi tekstami oraz Grzegorz Pawlak (Skipper) z żołnierskim żargonem. Na uwagę zasługuje jeszcze Tomasz Bednarek wcielający się w Morta – musiał popisać się umiejętnością modulacji dźwięku, ponieważ uroczy lemur został obdarzony wysokim głosem.
„Pingwiny z Madagaskaru” to jedyny serial, który mogę oglądać bez końca. Chętnie wracam do obejrzanych odcinków, a te budzą niewiele mniejsze zainteresowanie i wciąż potrafią rozbawić, tak doskonały jest humor produkcji. Kiedy potrzebuję relaksu, wystarczy, że włączę przypadkowy epizod – trzymają w zasadzie równy poziom, a przecież w każdym z nich występują barwne postacie, na czele z ekipą Pingwinów. Koniec końców – nie mogę nie dać temu tytułowi mniejszej oceny niż 10, bo zwyczajnie uważam go za najlepsze, co przytrafiło się telewizji. Żałuję, że na razie nie zapowiada się, żeby serial był kontynuowany – pozostaje jedynie raczenie się wyemitowanymi już trzema sezonami. Jeśli jednak Nickelodeon podejmie decyzję o zamówieniu nowej serii – ma moje pełne błogosławieństwo.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz