Fragment książki

12 minut czytania

- Ojej! – powiedziała Olga z przestrachem i zatrzymała się w progu. Najmniej ze wszystkich ludzi spodziewała się zobaczyć tu króla. I to jeszcze w samotności, bo Żaka nigdzie nie było widać.

Jego królewska mość siedział przy stole, tak samo jak w dniu, gdy się poznali i w zamyśleniu kreślił coś na kartce papieru. Na jej widok odłożył ołówek, zmiął kartkę i powiedział:

- No nie, znowu „ojej”! Czy Żak ci nie powiedział, że tu jestem? Znalazł się miłośnik niespodzianek!

Głos króla brzmiał jakoś dziwnie: ni to obrażony, ni to niezadowolony. Olga próbowała przypomnieć sobie, jak należy witać się z monarchą zgodnie z etykietą, ale z zaskoczenia nijak nie potrafiła zebrać myśli do kupy, więc po prostu cofnęła się o krok, trafiając plecami w drzwi i z lekkim dygnięciem powiedziała:

- Witam waszą królewską mość!

„Wasza królewska mość” gwałtownie zmienił się na twarzy i wstał zza stołu. Oldze wydało się nawet, że na jego twarzy pojawiły się ceglaste plamy, ale przy marnym oświetleniu nie miała pewności.

- Olgo, ty tak z zaskoczenia, czy w ramach niewielkiej zemsty? – Tym razem ton jego głosu stanowczo był obrażony. – Jeszcze mi brakowało żebyś się bawiła w reweranse. Pozwól, pomogę ci zdjąć płaszcz.

- Przepraszam... – wymamrotała dziewczyna, kompletnie już nie wiedząc co ma myśleć. – Ja... po prostu nie spodziewałam się, że tu spotkam waszą wysokość i...

- I nie wiesz, jak się zachować – dokończył za nią król, podchodząc i pomagając wyplątać się z okrycia. – Wejdź, usiądź przy kominku i sobie porozmawiamy. Żeby nie było pomiędzy nami nieporozumień.

Do reszty zagubiona dziewczyna posłusznie usiadła w proponowanym fotelu i natychmiast wyobraziła sobie, jak wygląda w tym durnym czepku i sukience z fartuszkiem.

- A mogę zdjąć ten kretyński czepek? – spytała z rozpaczą.

- Oczywiście, że możesz. – Król ze zdziwieniem uniósł brwi. – A dlaczego go nosisz, skoro aż tak bardzo ci się nie podoba?

- Ponieważ tak należy! – burknęła Olga, ściągnęła nienawistne nakrycie głowy i z satysfakcją rzuciła nim przez cały pokój. – Mam już tego po dziurki w nosie! Jestem w nim podobna do Kopciuszka! I to Kopciuszka opóźnionego w rozwoju!

Król zasiadł w fotelu naprzeciwko dziewczyny i spojrzał na nią z uwagą. Jak zwykle.

- Czy przyczyną twojego gniewu jest faktycznie ten biedny element garderoby, czy irytuje cię moja obecność?

- A myślałam, że wasza królewska mość spyta, kim jest Kopciuszek... – westchnęła Olga ze smutkiem, próbując mówić możliwie spokojnie, by nie wywoływać podejrzeń, że obecność osoby króla ją irytuje.

- Znam tę bajkę, chociaż Żak nie precyzował, że biedna dziewczyna nosiła czepek. No więc? Jeżeli nadal jesteś na mnie zła to zrozumiem i nie będę ci się narzucał.

- Wcale nie – zapewniła Olga pośpiesznie, nim Szellar nie wpadł na to, by uciec. – Dlaczego waszej wysokości się wydaje, że powinnam być zła? Naprawdę mam powyżej uszu tego czepka, żeby go mole zjadły! Co to za idiotyczna tradycja, chodzić w czepku, czy ci się to podoba czy nie!

- Słowo honoru, to nie ja wymyśliłem! – westchnął król, który od razu zrobił się nieco weselszy. – Doskonale cię rozumiem. Nasze tradycje każdego mogą doprowadzić do białej gorączki. Żebyś widziała, jak ja wyglądam w swojej koronie. Jak upośledzony na umyśle rabuś mogił. A poza tym ociera mi uszy.

Olga natychmiast przypomniała sobie nieśmiertelny wierszyk Leonida Fiłatowa „Ale przesuń weź koronę, bo na uszach wisi ona” i mimowolnie się uśmiechnęła. Myślałby kto, że królowie miewają takie życiowe problemy!

- A jak się wasza królewska mość tu znalazł? – spytała. – I gdzie jest Żak? Prosił, żebym do niego wpadła, a sam nawiał...

- Żak się w tej chwili coś kombinuje z Mafiejem i zostanie na noc w pałacu. A ja przyszedłem tu specjalnie, żeby się z tobą zobaczyć. Do głowy mi nie przyszło, że Żak postanowi zrobić ci niespodziankę i nie uprzedzi, że czekam.

„Dziwne – pomyślała Olga. – Dlaczego on sobie o mnie przypomniał? Musi o coś zapytać? Ale przecież zapytać równie dobrze może Żaka. Czy chce o czymś powiedzieć? I po co ta cała konspiracja? Od jakiegoś czasu krępuje się pokazywać w moim towarzystwie, czy faktycznie chodzi o jakieś tajne sprawy? Żeby tylko, nie daj Boże, nie zaczął znowu proponować zamążpójścia...”

- A po co jestem waszej królewskiej mości potrzebna? – spytała ostrożnie. – Jakieś sprawy państwowe?

Król ponownie spochmurniał.

- Sprawy? – powiedział powoli, spuszczając oczy. – Wydaje ci się, że to jedyny możliwy powód? Cóż, można powiedzieć, że w pewnym sensie jest to sprawa...

Zamilkł zgarbiony w fotelu, z palcami splecionymi w napięciu i siedział tak przez chwilę, jak gdyby rozmyślając nad czymś istotnym. Potem podniósł spojrzenie i spojrzał na Olgę wprost, jak zawsze.

- Przepraszam, byłem kretynem – powiedział niespodziewanie. – Powinienem był zrobić to od razu, ale nie mogłem się zebrać. Może teraz już za późno, ale mimo wszystko muszę to powiedzieć. Przepraszam za moje niedbalstwo, za niezdecydowanie, dziki egoizm i moje oświadczyny, które odbyły się w tak świńskiej formie. Przepraszam, że byłem tchórzem i nie myśl, że unikam twojego towarzystwa z obawy przed przekleństwem czy z powodu... różnicy w statusie społecznym. Po prostu było mi wstyd pokazywać ci się na oczy. Jeżeli możesz, to wybacz mi wszystko powyższe i niech wszystko będzie jak dawniej. Oczywiście sam jestem sobie winien, ale to jednak boli, gdy widzę, jak robisz przede mną dygi i zakładasz, że mogę chcieć się z tobą zobaczyć wyłącznie w interesach.

Olga ledwo powstrzymała się, by z radości rzucić mu się na szyję.

- Ale co też pan mówi! – zawołała. – Znaczy wasza królewska mość... Przecież nie wiedziałam, że nie ma wasza wysokość odwagi. Myślałam, że po prostu jest pan zajęty albo stracił mną zainteresowanie...

- A żadnym wypadku! – przerwał jej król. – Nie mam aż tak wielu przyjaciół, by nie znajdywać dla nich czasu czy tracić zainteresowanie. Śmiem mieć nadzieję, że nadal jesteśmy przyjaciółmi?

Wyciągnął do dziewczyny swoją ogromną dłoń i Olga z radością w nią plasnęła.

- Wasza królewska mość, oczywiście! Tak bardzo się panem stęskniłam! Tylko czemu taka konspiracja?

- A co, miałem przyjść do ciebie do domu? Żeby twoich sąsiadów Szlag trafił?

Olga roześmiała się i pstryknęła zameczkiem papierośnicy.

- To o szlagu to pan od Żaka załapał?

- Nie, to nasze miejscowe powiedzenie. Jakieś trzysta lat temu był w Białobrzegu taki król, Kondraty Szlag, który bardzo lubił walić swoich poddanych berłem po łbach. A wy też takie macie? Skąd?

- Nie mam pojęcia... – Olga z wprawą zapaliła papierosa i zasugerowała: – Zdarzają się przecież zbiegi okoliczności! Zresztą, zaraz opowiem o jednym takim. Azille mówiła mi, że kiedyś był u niej tamten Mistralijczyk. Pamięta pan? Ten co szukał wiedźmy…

- A, pamiętam – ożywił się król. – Był u niej? Nic mi nie powiedziała, pewnie zapomniała. I co, znalazł tę wiedźmę?

- Znalazł i zabił, a jeszcze prosił, żeby waszej wysokości przekazać podziękowania, ale nie o to mi chodzi, tylko o zbiegi okoliczności. Pamięta pan może tę piosenkę „Czerwone na czarnym?” Jeszcze wtedy opowiadałam, że ten bard ma taką kombinację kolorów nie tylko w tej piosence?

- Tak, oczywiście – roześmiał się król. – To przecież kolory domu królewskiego Mistralii. Prawdopodobnie towarzysza Cantora nieźle zatkało, gdy to usłyszał. A coś jeszcze ciekawego mówił? Czy Azille ci nie powtórzyła?

- Większość czasu zachwycała się, że znalazł dla niej stokrotki w środku zimy i jeszcze powiedziała, że on bardzo chce mnie poznać.

Jego królewska mość z zaciekawieniem uniósł brwi.

- Cantor chce cię poznać? Po co?

- Muzyka mu się spodobała – wyjaśniła Olga. – Czy może wasza wysokość ma zamiar postąpić z nim jak z biednym Lawrisem?

- Coś ty, Cantor nie jest typem człowieka, którego można przestraszyć dwoma słowami. Zresztą bardzo agresywnie reaguje na groźby, niezależnie od źródła, z którego pochodzą. Poza tym nie powinnaś spodziewać się po nim końskich zalotów, bo jest pod tym względem... taki, że nawet krążą o nim plotki, o których zresztą tamtego wieczoru wspominałem. Ale za to może jednym spojrzeniem i kilkoma zdaniami skutecznie postraszyć twoich kochliwych sąsiadów, co byłoby dla ciebie całkiem korzystne.

- Skąd wasza wysokość wie o moich sąsiadach? – Olga spochmurniała. – Żak opowiedział?

- A niby kto inny? Dlaczego milczałaś? Trzeba było od razu zawołać Elmara. Spojrzałby z góry, naprężył mięśnie i problem by zniknął sam z siebie.

- Nie no, wasza wysokość jak czasem coś powie... Przecież nie będę przez całe życie przekładać swoich problemów na barki Elmara. I w ogóle, pieprzyć problemy, dlaczego zawsze rozmawiamy o problemach? Proszę mi lepiej opowiedzieć, jak się żyje waszej królewskiej mości?

- Jeżeli pominę problemy, to wcale. Co sądzisz o tym, by wypić małe co-nieco?

- Że to dobry pomysł – roześmiała się Olga. Błyskawicznie wracał jej dobry nastrój i poczucie, że świat wrócił na właściwe miejsce – miła nasiadówka z jego ciekawską królewską mością, rozmowy na każdy temat i jego ironiczny uśmiech, czyli właśnie to, czego jej brakowało. – A jakie wasza wysokość ma problemy? Mnie można się poskarżyć.

- To tajemnica państwowa – odparł król, wygrzebując się z fotela. – Tak więc o moich problemach również nie będziemy rozmawiać. Możemy zachowywać się jak Żak. Jak gdyby żadne problemy nie istniały.

- W takim razie proszę mi opowiedzieć o tej całej słynnej Komisji – poprosiła Olga. – Bo kogo nie spytam wszyscy odpowiadają bluzgami. Nawet Teresa. Słowo honoru! „Twoja mać, wybacz mi, Panie!”.

- Przecież się umawialiśmy, że o problemach rozmawiać nie będziemy! – skrzywił się król, wyciągając z szafy butelkę i dwa spore kieliszki. – Mimo wszystko będę musiał się skarżyć, chociaż ja też bardzo chciałbym móc ograniczyć się do paru niecenzuralnych zdań. Ale skoro nie ma kto cię oświecić w tym temacie... Trzymaj, to dla ciebie... A to dla mnie. No więc, posłuchaj smutnej i pouczającej opowieści o tym, co może stać się na skutek niedbałego traktowania dokumentów.

Olga z tkliwym uśmiechem patrzyła, jak król siada na fotelu – najpierw składając się jak miara stolarska, a potem prostując i odchylając na oparcie – i przygotowała się, by słuchać.

***

Cantor zawołał Toro na bok i cicho zapytał:

- Jestem wam bardzo potrzebny w nocy? Czy mogę pójść załatwić parę osobistych spraw? Przecież i tak będziecie spali. Do rana wrócę.

- A gdzie się wybierasz? – zapytał Toro dobrodusznie.

- Na baby – odparł Cantor w pełni poważnie. – Puścisz mnie? Przecież was przez noc nie obrabują.

- Nie wiem... – Toro z namysłem podrapał się po potylicy. – Może w nocy cię puszczę, ale nie w tej chwili. Nasz bezcenny podopieczny na pewno będzie chciał zjeść w karczmie, a wiesz przecież, że nie można go zostawić bez opieki.

- Nie możesz mu zabronić?

- Nie mogę. Nie mam takich uprawnień. Zobaczymy po kolacji, dobrze? Ja nie mam nic przeciwko, ale dopiero po tym jak don Romero się uspokoi i położy spać.

Cantor westchnął ciężko, wyobrażając sobie, jak będzie wyglądała wizyta u damy w środku nocy, ale pogodził się z wyższą koniecznością. No cóż, wyglądało na to, że tym razem nie uda mu się odwiedzić Azille i zapoznać z jej przyjaciółką. A szkoda.

- O czym tak szepczecie? – zaciekawił się Espada, układający fryzurę przed lustrem.

- Nic takiego, Cantor się wybiera na baby i prosi o pozwolenie – wyjaśnił Toro.

- Dobra, jeśli to tajemnica, to przecież wystarczy powiedzieć. – Espada wzruszył ramionami.

Cantor ponownie westchnął i sięgnął do worka po grzebień. Toro obejrzał się na drzwi łazienki, w której pluskał się ich podopieczny i burknął:

- Ile on tam jeszcze będzie siedział? Dlaczego ja zawsze myję się ostatni?

- Bo masz najkrótsze włosy – odparł Espada spokojnie, rozdzielając pasma na skroni. – A Cantor najdłuższe i długo schną. Więc on myje się pierwszy, ja drugi i tak dalej. Żebyśmy zdążyli już wyschnąć, jak ty i Romero skończycie. Rozumiesz zasadę?

- Ja ciebie i Cantora kiedyś w nocy ostrzygę po cichu, kiedy będziecie spali – burknął Toro dobrodusznie. Espada roześmiał się i wrócił do splatania warkoczyka na prawej skroni, a Cantor poważnie odparł:

- Żarty żartami, ale żeby ci do głowy nie przyszło naprawdę tak postąpić.

- Oczywiście, że żartuję – uśmiechnął się Toro. – Ale skoro już rozmawiamy poważnie, po co ci takie piórka? Przecież są niewygodne. Przeszkadzają, długo schną i potrzeba do nich tonę mydła.

- Mnie się tak podoba! – uciął Cantor gwałtownie. Toro spojrzał na niego uważnie i zapytał:

- To dlatego, że w obozie cię ostrzygli na łyso? Czy może od zawsze się podobało?

- Nie twoja sprawa – warknął Cantor.

Toro miał paskudny zwyczaj zadawania niewygodnych pytań i gdyby Cantor nie wiedział, skąd ten zwyczaj się wziął, to już dawno by się obraził i sprał kolegę po pysku, nie zważając na różnicę w kategoriach wagowych. Ale że domyślał się przyczyn niezdrowej ciekawości towarzysza Toro i rozumiał, że ten w swoim poprzednim życiu miał zwyczaj zadawania takich pytań i mało tego, otrzymywał na nie uczciwe odpowiedzi.

- Zostaw go w spokoju – poradził Espada, umocował warkoczyk i zabrał się za lewą skroń. – Na przykład mnie też swego czasu wściekło, jak mnie ogolili na łyso.

- Szkoda ci było warkoczyków?

- Szkoda? Zestrzyżenie klasowych oznak to największa możliwa obraza dla zawodowego szermierza. Jeżeli ty to zrozumiesz. Bo z ciebie to takie niewiadomoco.

- No na pewno szermierzem nie jestem – burknął Toro. – Ale naprawdę nie wiedziałem, że te twoje warkoczyki coś znaczą. Myślałem, że to dla ozdoby. W naszej wsi nie było wojowników, więc nie znam się na ichnich fryzurach. Cantorze, a twój ogonek też coś oznacza?

- Oznacza. – Zapytany poważnie skinął głową. – Chodź, to ci na ucho powiem.

Toro z zaciekawieniem nastawił ucha, wysłuchał i z rechotem szturchnął towarzysza pięścią pod żebra.

- Ty i twoje dowcipy! Czasem jak coś powiesz!

- Tutaj też nie jestem godzien wysłuchania? – zapytał Espada, rozdzielając pasma na potylicy.

- Jesteś – odparł Cantor. – Ale po co? Przecież nie czepiasz się mnie durnymi pytaniami.

- Rozumiem – uśmiechnął się szermierz. – Cantorze, przy okazji, nie potrafisz przypadkiem tłumaczyć snów?

- Niespecjalnie – przyznał Cantor. – A czemu pytasz?

- Masz jakieś tam zdolności magiczne, to pomyślałem, że może i to potrafisz.

- Toro potrafi – odrzekł Cantor..

- A skąd wiesz? – szczerze zdziwił się Toro.

- Chodź, na ucho ci powiem.

- A idź ty! Dzięki, już dość się nasłuchałem. Ale faktycznie, potrafię – i Toro zwrócił się do Espady: – Teraz opowiesz czy potem sam na sam?

- Później – zadecydował szermierz i ułożył ostatni warkoczyk, przypinając go specjalną spinką. Cantor po chwili wahania rzucił:

- Skoro już o snach mówimy. Toro, wyjaśniłbyś mi, co to oznacza jeśli regularnie co piątek śni mi się ten sam człowiek i gada o czymś niezrozumiałym? A przynajmniej ja nie rozumiem o czym.

- Kto dokładnie? – zapytał Toro. – Znajomy czy nie, żywy czy martwy?

- Znajomy – wyjaśnił Cantor. – Co prawda ledwo co. Widziałem go raz w życiu, pamiętam, że nas zapoznano na jakiejś popijawie. Ale jestem pewien, że martwy i to od dawna.

- A kto to?

- Mistyk. Bohater. Ale bliżej go nie znałem.

- Najpewniej po prostu potrzebuje coś przekazać do świata żywych, niekoniecznie tobie. Ale niewykluczone, że właśnie tobie. Co mówi?

- Najpierw, że koniecznie muszę pojechać do Ortanu i kogoś tam odnaleźć, ale nie pamiętam kogo. A ostatnim razem tłumaczył coś o jakiejś marai i prosił to przekazać... znowu nie pamiętam komu. Mam po tych snach jakieś luki w pamięci, nie potrafię ich poskładać w całość.

- To zrób coś z tą swoją dziurawą głową – poradził Toro. – Jeżeli faktycznie chodzi o to, że nie pamiętasz, a nie o to, że coś ukrywasz. Na pewno chce komuś coś przekazać. Pogrzeb w pamięci i spróbuj dojść, co ci mówił i komu masz to wszystko powtórzyć. Czy może jednak pamiętasz i to właśnie dlatego chciałeś dzisiaj wyjść?

- Nie, nie dlatego... – Cantor w zamyśleniu pociągnął się za kolczyk. – Ja naprawdę zapominam większość z tego zanim się obudzę. A co to jest „maraia”?

- Pojęcia zielonego nie mam. Przecież on ci to tłumaczył?

- No i właśnie tu mam problem. On tłumaczył, a ja nie pamiętam nic a nic. Czy naprawdę nie mógł się przyśnić komuś innemu? Dlaczego mnie? Przecież ledwo go znałem. A miał znacznie bliższych znajomych.

- Może chodzi o twoje zdolności. Albo jest między wami jakaś więź. Nie umarł przypadkiem w twojej obecności?

- Nie. Może spotkaliśmy się w Labiryncie?

- Cantorze… – westchnął Toro. – Ze wszystkim, co się tyczy Labiryntu, radź sobie sam. Tutaj nikt ci nic mądrego nie doradzi. Skąd ty w ogóle wziąłeś to pojęcie?

- Tłumaczył mi... yyy... pewien nieklasyczny mag. Nie rozumiem, czemu nikt inny tego Labiryntu nie widzi.

- Nie wiem. Spróbuj o to zapytać jakiegoś maga. Nieklasycznego.

- Albo mistyka – doradził Espada. Cantor uśmiechnął się, ale nic nie powiedział.

Romero w końcu zwolnił łazienkę i Toro pośpiesznie zajął jego miejsce.

- Co robimy wieczorem? – zapytał Espada.

- Jak to co? – odpowiedział Romero radośnie. – Idziemy gdzieś zjeść kolację. Może poznamy jakieś dziewczyny…? Co powiesz na dziewczyny?

- Wszystko mi jedno. – Szermierz wzruszył ramionami. – Jak są to dobrze, jak nie to też nieźle. A co, to dla ciebie bolesny temat? Jakieś problemy?

- Dla mnie? – obraził się Romero. – Twoim zdaniem, jeśli mężczyzna ma ochotę na towarzystwo dziewczyn, to ma problemy? Problemy ma się właśnie w przeciwnym wypadku. Z tym to do Cantora. Albo Toro. A ja nie mam w tym zakresie żadnych problemów.

- Jak się nie zamkniesz, to zaraz będziesz miał – odezwał się Cantor.

- Przestańcie – skarcił ich Espada. – Brakowało nam tylko awantury o taki drobiazg.

- No dobra, dobra, wszyscy tu są tacy niedotykalscy...

- Gdzie idziemy?

- Możemy posiedzieć tu na miejscu, w Księżycowym Smoku. Dowiedziałem się, że będzie tu dziś pełno ślicznotek. Rocznica biblioteki królewskiej. Tłum sympatycznych bibliotekarek.

- Z kawalerami – dodał Cantor chmurnie.

- E tam, przecież nie wszystkie! Znajdzie się przynajmniej jedna bez towarzysza. I tu wchodzimy my, jeden przez drugiego przystojniacy.

- To o sobie mówisz? – doprecyzował Cantor złośliwym tonem.

- Nie, to o nas wszystkich mówię. Czemu ty się tak każdego słowa czepiasz? Wszyscy jesteśmy chłopy na chwał, nawet Toro nie jest jeszcze taki stary. Swoją drogą, czemu on tak ucieka przed płcią przeciwną?

- Nie wydaje ci się, że to jego prywatna sprawa? – rzucił Cantor z pewną groźbą w głosie, mając nadzieję, że ten dureń w końcu się zamknie. Że też się uczepił tego Toro i jego dziwności... Skoro już taki ciekaw, to mógłby się chwilę zastanowić i złożyć do kupy wszystkie dziwne zachowania towarzysza, takie jak skłonność grzebania w cudzej duszy i zadawania pytań, czy też niezmienny wstręt do broni białej, nad którą Toro przedkładał ciężką pałkę, na końcach obitą miękkim filcem. Jeśli obserwator miał w głowie choć odrobinę oleju, to spokojnie mógłby wyciągnąć z tego wnioski i natychmiast zrozumieć, że brak zainteresowania płcią przeciwną doskonale pasuje do pozostałych zachowań i jest całkiem logiczny i wytłumaczalny.

- Dlaczego o cokolwiek cię nie zapytam, zawsze wychodzi, że to nie moja sprawa? Mógłbyś przynajmniej cokolwiek wyjaśnić? Czy może sam nie jesteś ciekaw, czemu Toro nie interesuje się dziewczynami? Może macie taki sam problem i moglibyście ze sobą o tym porozmawiać?

- Nie jestem ciekaw. – Cantor po raz kolejny przerwał gadatliwemu towarzyszowi, tym razem z wyraźną wściekłością w głosie. – Ja doskonale wiem dlaczego. A problemy mamy całkowicie różne, o ile w ogóle można to nazwać problemami. Ciebie natomiast po raz ostatni proszę o stulenie pyska, zbereźny gówniarzu, bo jeśli powiesz jeszcze coś na ten temat, to bez uprzedzenia oberwiesz w oko.

Romero sapnął z urazą, ale zamilkł.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...