Przepotężne artefakty od zawsze były ulubionym tematem pieśni bardów. Nie inaczej jest z Pierścieniem Zimy. Legendy głoszą, że ów przedmiot ma w sobie zamkniętą magię, będącą w stanie dać swemu posiadaczowi nieskończone życie i niczym nieograniczoną władzę nad zimnem. Zapewnia również szereg pomniejszych umiejętności, ale są one niczym w porównaniu z nieśmiertelnością czy możliwością sprowadzenia na świat kolejnego zlodowacenia. Jedynym problemem jest brak jakiejkolwiek wiedzy na temat miejsca ukrycia artefaktu.
James Lowder, jeden z głównych i wielokrotnie nagradzanych amerykańskich pisarzy fantasy, w "Pierścieniu Zimy" rysuje przed nami banalną, choć nie da się zaprzeczyć, że epicką podróż do egzotycznego Chult w poszukiwaniu tytułowego artefaktu. W prologu poznajemy dwóch głównych bohaterów, którzy będą nam w ten czy inny sposób towarzyszyć w wyprawie po pierścień. Artus Cimber, odkrywca, historyk i poszukiwacz przygód jest niepoprawnym marzycielem, chcącym aby nad Faerunem raz na zawsze zapanowało dobro. Towarzyszy mu wielkiej sławy mag i żołnierz na emeryturze w jednej osobie, sir Hydel Pontifax, pełniący w grupie rolę mentora i ostoi mądrości. Obaj panowie są członkami elitarnego Klubu Niezłomnych Poszukiwaczy Przygód, zrzeszającego w swych szeregach mniej lub bardziej szalone jednostki, którym przyświeca jeden jedyny cel – poszukiwanie.
Wydarzenia opisywane w prologu, czyli walka z ogromnym pająkopodobnym strażnikiem pilnującym skarbów w zrujnowanym dworku i znalezienie artefaktu, obdarzonego dość nieprzewidywalną świadomością oraz spotkanie w Klubie spoczywającego na łożu śmierci poszukiwacza przygód, rzucającego swoją opowieścią światło na miejsce ukrycia Pierścienia Zimy, jednoznacznie określają, czym będziemy raczeni przez prawie trzysta stron. Fabuła kręci się wokół poszukiwań rzeczonego artefaktu. Wydarzenia toczą się jak, nie przymierzając, lawina: wartka, jednotorowa akcja, która na krok nie zbacza z obranej drogi. Nieliczne wątki poboczne są tak płytkie, że właściwie niezauważalne. Lowder rzuca bohaterom coraz to nowe wyzwania, a od przeciwników roi się, jak przystało na tradycyjne fantasy pokroju DnD. Główny czarny charakter, Kaverin Mahoniowa Dłoń, mający wieloletni zatarg z Artusem i sir Pontifaksem, również stara się zdobyć pierścień. Jak nie trudno się domyślić, poszukuje nieśmiertelności. W tym miejscu muszę przyznać Lowderowi, że całkiem zgrabnie i ciekawie przedstawił motywację Kaverina (naprawdę jeden z bardziej intrygujących i mniej oklepanych pomysłów). Poza Mahoniową Dłonią i jego poplecznikami, szlak naszych poszukiwaczy przygód przetnie plemię goblinów kanibali, których jadłospis wcale nie ogranicza się do osobników własnego gatunku (a właściwie wcale, stąd uważam za bezpodstawne określenie ich praktyk kanibalizmem). Muszę jeszcze napisać o jednej atrakcji. Chult, tak bardzo przypominający naszą Afrykę, został przeobrażony w istny Park Jurajski. Tak, Lowder daje nam możliwość styczności z takimi sławami jak triceratops czy altispinax, na które można było natknąć się również w dziele Spielberga.
Mimo całej banalności powieści, James Lowder stara się nadać "Pierścienowi Zimy" pewnej głębi. Fakt faktem, z mizernym skutkiem, ale liczą się przecież intencje. Z ciekawszych motywów należy wymienić rozmowę Artusa z wiekowym założycielem Klubu, Rayburtonem, w której autor doprowadza do konfrontacji dwóch diametralnie różnych kultur. Z jednej strony mamy chaotyczną stolicę Cormyru, Suzail, a z drugiej – uporządkowane, niemal utopijne Mezro, zapomniane miasto zagubione w nieprzebytej dżungli. Również w interesujący sposób został przedstawiony rys kulturalno-religijny Tabaksów, rdzennych mieszkańców Mezro.
Ogólnie rzecz ujmując, "Pierścień Zimy" mimo łatwego języka i bardzo przejrzystego stylu jest lekturą nużącą, ze względu na brak jakiejkolwiek odskoczni od wątku głównego. Pojawiające się od czasu do czasu ciekawsze motywy nie są w stanie pozbawić powieści płytkości. Zarówno wątek Kaverina, jak i standardowy już dla tego typu książek motyw utraty człowieczeństwa na rzecz uzyskania potęgi i władzy, zostały potraktowane trochę po macoszemu. Widać również, że Lowder starał się ubarwić powieść poprzez dodanie elementów humorystycznych. Niestety, zamiast bawić, w dużej mierze są żenujące, a dołączenie do drużyny dwóch pomocników w postaci gadających wombatów jest już lekką przesadą. Od razu zaznaczam, że "Pierścień Zimy" nie jest książką złą, a po prostu przeciętną, idealnie wpasowującą się w klimat amerykańskiego fantasy z kuźni Zapomnianych Krain.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz