Szczerze mówiąc, gargulce to chyba najrzadziej wykorzystywane stworzenia w literaturze fantasy. Często pojawiają się elfy, krasnoludy, gnomy, niziołki, wampiry, wilkołaki, wróżki i inne magiczne istoty, lecz tzw. "rzygaczy" nie uświadczymy. Stąd też moje zainteresowanie debiutem niemieckiej pisarki, Gesy Schwartz, zatytułowanym „Grim. Pieczęć ognia”. Co prawda, książka trąciła kolejnym paranormalnym romansem, ale również kusiła ciekawym – na pierwszy rzut oka – światem oraz fabułą, pachnącą nieźle zapowiadającym się kryminałem.
Bohaterem „Grim. Pieczęć ognia” jest tytułowy gargulec, Grim, oraz Mia, pozornie niewyróżniająca się niczym dziewczyna, u której objawia się zdolność widzenia fantastycznego świata. W Paryżu, gdzie głównie rozgrywa się akcja książki, dochodzi do tajemniczych morderstw. Grim, należący do NPG (Najwyższej Policji Gargulcowej), jest zaciekawiony przyczyną tych wydarzeń, jednak zadanie znalezienia sprawcy zostaje powierzone jego konkurentowi. Angażuje się w sprawę dopiero wtedy, kiedy okazuje się mieć ona związek z pewnym człowiekiem, Jakubem. Dostał on dziwny pakunek od przyjaciółki Grima, Moiry. Gargulce mają zakaz kontaktowania się z ludźmi, lecz zanim Moira wyjaśniła Grimowi swoje postępowanie, umarła. Wkrótce ginie również Jakub, ale przedtem oddaje pakunek swojej siostrze, Mii. Ta wraz z Grimem postanawia poznać jego zawartość oraz odkryć tożsamość morderców brata.
Początek jest dość powolny – autorka w umiarkowanym tempie wprowadza czytelnika w nowy świat, aby ten mógł dokładnie pojąć rządzące nim zasady i jego budowę. Dlatego raczej trudno będzie się w tym wszystkim pogubić – tym bardziej, że Gesa Schwartz nie stworzyła zbyt rozbudowanego uniwersum. Mamy tu do czynienia z podobnym manewrem, co w przypadku „Miasta kości” – czyli wrzucenie wszystkich magicznych stworzeń do jednego wora. Na tym podobieństwa się jednak nie kończą, bowiem i tutaj zwykli ludzie nie widzą otaczającego ich fantastycznego świata, w przeciwieństwie do bohaterki, u której akurat na początku powieści objawia się umiejętność postrzegania magicznych istot. Brnąc dalej w lekturę, dowiemy się, że fabuła koncentruje się na potężnym artefakcie, a główny antagonista pragnie wprowadzić w życie swoją wizję świata. Słowem – nie ma tutaj nic wyjątkowego, nawet mitologia germańska, która mogła być sporym atutem książki, została potraktowana po macoszemu. Mimo wszystko muszę przyznać, że świat nie wypada aż tak źle. Na uwagę zasługuje przede wszystkim jego stopniowo ujawniana historia, pełna wstrząsających i brutalnych zdarzeń. Kuleje jednak z kolei jeszcze inny element – magia. Informacje o niej zostały ledwie zarysowane i sporo w nich niedomówień.
Fabuła stoi na satysfakcjonującym poziomie, lecz spodziewałem się po niej więcej. Moje niezadowolenie wynika głównie z tego, że nastawiłem się na kryminał fantasy, a „Grim. Pieczęć ognia” ewidentnie nim nie jest. Tajemnice same się odkrywają i choć miejscami mogą zaskakiwać, to wydały mi się zbyt oczywiste. Niestety, również mało w przedstawionej historii wyjątkowych elementów – jak już wspominałem, pełno tu znanych rozwiązań i schematów między innymi pochodzących z „Miasta kości” Cassandry Clare. Powieść o Clary miała jednak sporą zaletę, jaką były świetne, sarkastyczne dialogi. Rozmowy w debiucie Gesy Schwartz wypadają przy nich blado i nijako. Brakuje w nich ekspresji, chociaż autorka próbowała czasami rozbawić mnie suchymi żartami, parę razy nawet udanie.
Najlepiej udał się pisarce klimat oraz przedstawienie złożonej osobowości Grima. Stosując proste chwyty typu zaprezentowanie pobocznej postaci, wydającej się szaloną i wykorzystującą w dobrych celach krwiożercze metody czy pokazanie dynamizmu gargulców, którym bez snów ludzi z czasem kompletnie odbija, nadała powieści nieco mrocznego klimatu. Nadal nie jest to horror, ale Gesa Schwartz tymi sposobami potrafiła skupić moją uwagę. Na dowód tego, jak bardzo potrafi wciągać jej debiut, w pewnym momencie przeczytałem dwieście stron bez żadnych przerw. Jednak książka potrafi równie dobrze nudzić – głównie na początku i na końcu.
Czemu chwalę postać Grima? Początkowo wydawało mi się, że autorka pragnie uzyskać bohatera, przypominającego Jace'a z „Miasta kości”. Nieobliczalny, skory do buntów przeciwko swoim przełożonym, bezpośredni i jednocześnie skrywający w sobie targające nim emocje – brakowało tylko sarkazmu. Jednak wraz z kolejnymi rozdziałami odkrywaliśmy dramat gargulca, który nie może żyć bez snów, czuje się samotny i bardzo się wyróżnia w porównaniu do innych przedstawicieli swojej rasy, ponieważ jako jeden z niewielu kocha ludzi. Kiedy wszyscy nimi gardzą i chronią ich raczej z obowiązku, Grim nie boi się stawać w ich obronie, nawet jeśli poskutkuje to odrzuceniem przez rówieśników czy degradacją w NPG.
„Grim. Pieczęć ognia”, choć nie bez wad, ma spore szanse podbić rynek i zdobyć serca wielu czytelników. Mimo słabego romansu zaprezentowanego bardzo schematycznie (miłość od pierwszego wejrzenia, po wielu przeżyciach przyznanie się zakochanych do swoich uczuć, przeszkoda, która potem zostaje pokonana) czy sporych niedomówień w kwestii magii, książka potrafi wciągnąć, a brutalna historia znajomości gargulców z ludźmi, niezła fabuła oraz świetny bohater z naddatkiem rekompensują wady. Powieść polecam fanom fantasy, którym nie będzie przeszkadzała umiarkowana szybkość akcji ani przewidywalność wydarzeń z wykorzystywaniem znanych rozwiązań.
Komentarze
Dodaj komentarz