Fragment książki

4 minuty czytania

Prolog

Prawdziwe moskiewskie podwórka zniknęły jakoś tak między Wysockim a Okudżawą.

Dziwna sprawa. Nawet po rewolucji, gdy w ramach walki z „kuchennym niewolnictwem” w domach właściwie zlikwidowano kuchnie, na podwórka nikt nie podniósł ręki. Każdy „stalinowski” dom, który zwrócił swoją patiomkinowską fasadę na pobliską ulicę, musiał mieć podwórko – duże, zielone, ze stolikami i ławkami, z dozorcą, który rankami szorował miotłą po asfalcie. Potem nadeszły czasy czteropiętrowców z wielkiej płyty – podwórka skurczyły się, zbiedniały, surowi dozorcy zmienili płeć i stali się dozorczyniami, które uważały za swój obowiązek targanie za uszy rozhukanych chłopców i obsobaczanie wracających z „zakrapianych” spotkań mieszkańców. Ale mimo wszystko podwórka nadal żyły.

A później, jakby reagując na przyśpieszenie, bloki stawały się coraz wyższe; dziewięć pięter, szesnaście, a nawet dwadzieścia cztery! I wyglądało to tak, jakby każdemu domowi wydzielono nie poziomą przestrzeń, lecz pionową: podwórka skurczyły się tak bardzo, że zostały z nich tylko wejścia do klatek schodowych, a klatki otwierały swoje drzwi wprost na ulicę. A dozorcy i dozorczynie zniknęli, zastąpieni przez pracowników administracji.

Później, dużo później, podwórka wróciły, ale – jakby obrażone na niegdysiejsze potraktowanie – nie do wszystkich miast. Nowe podwórka otaczało wysokie ogrodzenie, na portierni siedzieli poważni młodzi ludzie, a pod trawnikami umieszczono podziemne parkingi. Na tych podwórkach dzieci bawiły się pod nadzorem guwernantek, pijanych mieszkańców wyciągali z mercedesów i bmw ich osobiści ochroniarze, a śmieci z trawników sprzątali nowi dozorcy za pomocą małych niemieckich urządzeń.

To podwórko było właśnie takie.

Wielopiętrowe wieże nad brzegiem rzeki Moskwy znano w całej Rosji. Stały się nowym symbolem stolicy – zamiast wyblakłego Kremla i GUM-u, zdegradowanego dziś do roli przeciętnego domu towarowego. Granitowe nabrzeże z własną przystanią, klatki schodowe z wenecjańskim tynkiem, kawiarnie i restauracje, salony piękności, supermarkety, no i oczywiście apartamenty o metrażu dwustu, trzystu metrów. Chyba nowa Rosja potrzebowała takiego symbolu – pompatycznego i kiczowatego, jak gruby złoty łańcuch na szyję w epoce pierwotnego gromadzenia kapitału. I nieważne, że większość dawno kupionych mieszkań świeciła pustką, że kawiarnie i restauracje zamknięto do nadejścia lepszych czasów, a o betonową przystań uderzały brudne fale.

Mężczyzna, który ciepłego letniego wieczoru spacerował po nabrzeżu, nigdy w życiu nie nosił złotego łańcucha. Posiadał instynkt, w zupełności zastępujący mu gust. W samą porę zmienił chiński dres i adidasy na malinowy garnitur, jako pierwszy zrezygnował z tegoż garnituru na rzecz garniturów Versace... Nawet sport zaczął uprawiać z wyprzedzeniem – zamieniając rakietę tenisową na narty zjazdowe miesiąc wcześniej niż kremlowscy urzędnicy... Chociaż w jego wieku przyjemność mogło sprawiać jedynie stanie na nartach.

Ponadto, wolał mieszkać w domku na Gorkach-9, a do apartamentu z widokiem na rzekę przychodził jedynie z kochanką.

Zresztą ze stałej kochanki również chciał wkrótce zrezygnować. Cokolwiek by mówić, natura ma swoje prawa i w pewnym wieku nie pomoże żadna viagra; poza tym, wierność małżeńska znowu zaczynała być trendy.

Kierowca i ochroniarz stali wystarczająco daleko, żeby nie słyszeć tego, co mówi ich chlebodawca, a jeśli nawet wiatr przynosił strzępy słów – no to co? Dlaczego zapracowany biznesmen nie mógłby pogadać sam ze sobą pod koniec dnia, patrząc na fale uderzające o nabrzeże? Przecież nie ma człowieka lepiej rozumiejącego rozmówcę niż on sam.

– Mimo wszystko powtarzam moją propozycję... – rzekł mężczyzna. – Jeszcze raz...

Gwiazdy świeciły słabo, z trudem przebijając się przez miejski smog. Na drugim brzegu rzeki zapalały się maleńkie okna wieżowców bez podwórek. Wzdłuż przystani stały piękne latarnie, ale świeciła co piąta – i to tylko z powodu kaprysu pewnego wielkiego człowieka, który zapragnął przespacerować się nad rzeką.

– Powtarzam – powiedział cicho mężczyzna.

O nabrzeże ponownie uderzyła fala – i razem z nią przyszła odpowiedź:

– To niemożliwe. Absolutnie niemożliwe.

Mężczyzna nie był zaskoczony dobiegającym znikąd głosem. Skinął głową i zapytał:

– A wampiry?

– Owszem, to jest jakieś wyjście – przyznał niewidoczny rozmówca. – Wampiry mogłyby pana inicjować. Jeśli urządza pana bycie martwym... Nie będę pana okłamywał: słońce będzie dla pana nieprzyjemne, ale nie śmiertelne, nie musi pan nawet rezygnować z risotto z czosnkiem...

– W takim razie co? – zapytał człowiek, odruchowo podnosząc rękę do piersi. – Dusza? Konieczność picia krwi?

Rozległ się cichy śmiech.

– Jedynie głód, wieczny głód. I pustka w środku. Nie spodoba się to panu, może mi pan wierzyć.

– Co jeszcze? – spytał mężczyzna.

– Wilkołaki-odmieńce – odpowiedział niemal wesoło niewidzialny rozmówca. – One również mogą inicjować ludzi. Ale i one są niższą formą Ciemnych Innych. Przez większość czasu będzie się pan czuł wyśmienicie, lecz gdy nadejdzie atak... nie zdoła się pan kontrolować. Trzy-cztery noce w miesiącu. Czasem mniej, czasem więcej.

– Pełnia. – Mężczyzna ze zrozumieniem skinął głową.

W pustce zabrzmiał śmiech.

– Nie. Ataki nie są związane z fazami Księżyca. Poczuje pan nadejście szaleństwa na dziesięć-dwanaście godzin przed przemianą. Ale nikt nie ułoży panu dokładnego grafiku.

– Odpada – rzekł zimno mężczyzna. – Powtarzam moją prośbę: chcę zostać Innym. Nie niższym Innym, którego ogarniają ataki zwierzęcego szaleństwa. Nie wielkim magiem, tworzącym wielkie dzieła. Zwyczajnym, przeciętnym Innym... jak to tam jest w waszej klasyfikacji? Siódmego stopnia?

– To niemożliwe – odparł głos. – Nie ma pan żadnych, najmniejszych nawet zdolności Innego. Można nauczyć gry na skrzypcach człowieka pozbawionego słuchu muzycznego. Można zostać sportowcem, nie mając ku temu żadnych danych. Ale stać się Innym... Nigdy nie będzie pan Innym... to kwestia natury. Bardzo mi przykro.

Stojący na nabrzeżu mężczyzna zaśmiał się cicho.

– Nie ma rzeczy niemożliwych. Skoro niższa forma Innych może inicjować ludzi, to powinien być również sposób przemiany człowieka w maga.

W ciemności panowało milczenie.

– A swoją drogą, nie mówiłem, że chcę zostać Ciemnym Innym. Nie czuję potrzeby picia krwi niewinnych, uganiania się po polu za dziewicami czy rzucania uroku z ohydnym chichotem – powiedział z rozdrażnieniem mężczyzna. – Ze znacznie większą przyjemnością robiłbym dobre uczynki... Krótko mówiąc, wasze wewnętrzne problemy są mi zupełnie obojętne!

– To... – zaczął zmęczony głos.

– To już pański problem – przerwał mężczyzna. – Daję panu tydzień. Potem chcę uzyskać odpowiedź na moją prośbę.

– Prośbę? – sprecyzował głos.

Człowiek na nabrzeżu uśmiechnął się.

– Tak. Na razie tylko proszę.

Odwrócił się i poszedł do samochodu, do wołgi, która stanie się modna za mniej więcej pół roku.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...