Tego pana nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Jarosław Grzędowicz, bo o nim mowa, to autor jednego z najbardziej poczytnych cykli polskiej fantastyki ostatnich lat. Tym razem, dzięki uprzejmości Fabryki Słów, dostaliśmy szansę zrecenzowania trzeciego tomu "Pana Lodowego Ogrodu", według wielu najbardziej oczekiwanej książki w 2009 roku. Co z tego wyszło? Dowiecie się czytając naszą recenzję.
Dwie pierwsze części "Pana Lodowego Ogrodu" odbiły się szerokim echem na polskiej scenie fantastyki. Nagroda im. Janusza A. Zajdla, Śląkfa, Sfinks czy Nautilus – rzadko zdarza się, aby jedna książka zgarnęła je wszystkie w ciągu jednego roku. Pomysł Grzędowicza był innowacyjny, a wykonanie mistrzowskie. Po dwóch pierwszych tomach bez problemu mogłem zaliczyć samego siebie do grona fanatycznych miłośników twórczości tego autora. A jak wiadomo nie od dziś, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Na tylnej okładce książkę reklamują słowa: "Nafaszerowany magią, naszpikowany akcją. Nie spoczniesz, dopóki nie skończysz." Miałem lekkie obawy przed trzecią odsłoną powieści, jak się niestety okazało – słusznie.