Outpost

4 minuty czytania

outpost

Polskiemu czytelnikowi twórczości Dmitrija Glukhovskiego specjalnie nie trzeba przedstawiać. Ojciec niesamowicie poczytnego i intrygującego, bo tak odmiennego klimatycznie od zachodniej wizji postapokalipsy i przy okazji całkiem swojskiego, uniwersum "Metro". Pisarz obdarzony niezwykle lotnym i ciętym piórem, czego dowiódł chociażby w nieszablonowym "Futu.re" czy zgrabnie opisującym rosyjskie społeczeństwo zbiorze fantastycznych opowiadań "Witajcie w Rosji". No i facet, który ma otwarty umysł, uwielbia eksperymenty, lubuje się w przekraczaniu nowych granic, nie boi się mówić prosto z mostu, czego dowiódł nazywając Andrzeja Sapkowskiego, za przeproszeniem waćpaństwa, "aroganckim skurwysynem". Nieźle.

Dlatego też z ogromną ciekawością podchodziłem do jego nowego projektu – "Outpost". Nie dość, że autor wracał na stare śmieci, czyli do postapokalipsy, to jeszcze chciał ugryźć z zupełnie innej perspektywy klimaty, które były dla niego przepustką na salony. Porównywanie do tradycji kultowego "Metro 2033" wydawało się nieuniknione, lecz po przewróceniu ostatniej strony książki doszedłem do wniosku, że "Outpost" leżałby na deskach już w drugiej rundzie tego pojedynku. Jak dla mnie Glukhovsky trochę przekombinował i przeszarżował.

Karty książki przenoszą nas do tytułowej Placówki, strzegącej granicy Imperium Moskiewskiego i jednego z ostatnich mostów na Wołdze. Jarosław, bo tak nazywa się miejsce akcji, to mała mieścina, w której życie toczy się spokojnie i, pisząc kolokwialnie, "psy dupami szczekają". Dzieje się tu naprawdę niewiele, jak to na granicznej, zapomnianej przez społeczeństwo wsi – mało tu rozrywek poza piciem samogonu i wspominaniu dawnych czasów przy tanich skrętach. Przez wspomniany most nikt od lat nie przechodził, bo rzeka to teraz zielona i toksyczna breja, która pali układ oddechowy. Rzadko kogo też ciekawi, co jest po drugiej stronie – pewnie same trupy, na co to komu wiedzieć i sprawdzać. Jak upadł stary świat? Jakaś wojna domowa, oni albo my, wiecie, rozumiecie. Moskwa? Podobno piękna i podnosząca się z kolan, ale nikt tam nie był, aby zweryfikować te cudowne plotki. Jest dobrze jak jest – stagnacja, spokój i brak większych trosk. Do czasu, gdyż pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, przez pokryty trującą mgłą most przechodzi zapuszczony, ubrany w łachmany i z religijną pieśnią na ustach tajemniczy przybysz. Wywraca on dotychczasowy ład do góry nogami i oznacza koniec świata, jaki mieszkańcy placówki dotychczas znali.

Pierwsze strony książki przywodzą trochę na myśl opowiadanie "Przed i po" ze wspomnianego we wstępie "Witajcie w Rosji". Tam też apokalipsa zawitała do naszych wschodnich sąsiadów, ale życie mieszkańców wsi niewiele się zmieniło w stosunku do tego z "cywilizowanych czasów". Podobnie jest w "Outpost", rzeczywistość egzystencjalna w Jarosławiu nie jest może usłana różami, ale nie są to problemy, z jakimi na co dzień spotykają się bohaterowie gatunku. Jegor, 17-latek i przyszywany syn dozorcy placówki, próbuje poderwać młodzieńczą miłość, starając się znaleźć w ruinach starego świata działającego iPhone'a, którego tamta nierozważnie zepsuła i był on jej jedynym kontaktem z przedwojenną Moskwą. Z kolei sparaliżowana babcia Maria w nadejściu enigmatycznego świątobliwego upatruje okazji do spowiedzi, oczyszczenia się z grzechów i połączenia się węzłem małżeńskim ze starszym mężczyzną, z którym z przymusu żyje na kocią łapę. Natomiast dla Pałkana, dowódcy placówki, największym problemem wydaje się brak dostaw tuszonki z Moskwy i konieczność żywienia mieszkańców samą kaszą, a także cienkimi warzywami, które rodzi jałowa ziemia.

Sami przyznacie, że nie jest to skala wyzwań, jakich jesteśmy zazwyczaj świadkiem w opowieściach z nurtu postapokaliptycznego. Z jednej strony to ciekawy zabieg – świeży, zaskakujący i pokazujący, że całkowity upadek cywilizacji nie oznacza, że proste problemy gdzieś nagle znikają, wyparowały razem z wielkimi metropoliami. Jestem przekonany, że gdzieś w "Falloutach", "The Walking Deadach" czy innych "Metrach" są takie dzieciaki jak Jegor, dla których jedną z najbardziej palących kwestii jest zrobienie wrażenia na dziewczynie, niechcącej nawet na nich spojrzeć. Nadaje to pewnej wiarygodności. W ten sposób dostajemy dostęp do wnętrza społeczności, bo to ona jest główną bohaterką całej książki – jej marzeń, rozczarowań czy życiowych ambicji. Tym bardziej że nie mówimy tu o jakimś tętniącym życiem mieście czy bohaterach wcinających dwugłowe gekony na śniadanie pomiędzy jedną strzelaniną a drugim pościgiem, lecz o zwykłych szarych zjadaczach czerstwego chleba.

Jednak z drugiej strony... cholera, jak to się opornie czyta. Tempo akcji jest tak okropnie wolne, a napięcie nierzadko przywodzi na myśl cykanie świerszcza na spokojnej łące. Często też nie do końca wiadomo, do czego te wszystkie zabiegi mają zmierzać i jaki jest ich konkretny cel, oprócz bycia zbędnym zapychaczem kolejnych stronic. outpost Nie potrafiłem przekonać się do postaci, które poznajemy podczas historii i ich los był mi w sumie obojętny do praktycznie samego końca. Sam świat został ledwo rozrysowany, a najważniejsze fakty przedstawione pobieżnie (co też pewnie jest celowym zabiegiem, ale średnio on wyszedł w kontekście całości), więc gdy dochodzi do clue całej intrygi, to też niezbyt potrafiłem kupić motyw, skąd to wszystko się wzięło, po co i dlaczego.

Nierzadko dochodzi więc do tego, że egzystowanie ze światem przedstawionym męczy, co owocuje tym, że odkładamy książkę na półkę i nie mamy zbyt wielkiej motywacji do tego wszystkiego wracać. Jasne, Glukhovsky nie jest w ciemię bity – wyrobił sobie dobry styl, potrafi klecić interesujące zdania i ciekawe przemyślenia, a także rzucić intrygującym zwrotem akcji, który nęci czytelnika, podwyższając jego poziom adrenaliny. Co z tego jednak skoro po takich momentach dostajemy kilkanaście stron refleksji o tym, czy dziewczyna odda się za tego iPhone'a, czy jednak nie... i masę innych pustych wypełniaczy. Szczęśliwie pod koniec akcja się rozkręca i trudniej jest rzucić powieść w kąt, bo ciekawi nas, jak to się wszystko zazębi. Problem w tym, że dzieje się to w praktycznie ostatnim rozdziale książki, więc nagromadzenie wątków i tytaniczna próba ich dopięcia jest z góry skazana na porażkę. Jakieś to wszystko puste i zrobione po łebkach.

Nie będę ukrywał, że perspektywa napisania tej recenzji nie przychodziła mi łatwo. Koncepcja, z jakiej wychodzi "Outpost", czyli przedstawienie wydarzeń po apokalipsie z zupełnie innej perspektywy i zrobienie z protagonisty powieści całej społeczności, zamiast skupiania się na poszczególnych postaciach, jest chwalebne, a przy okazji intrygujące. Mimo wszystko nie potrafiłbym stwierdzić, że ten eksperyment specjalnie się tu udał. Przez większą część książki walczymy z monotonią i jesteśmy niewolnikiem de facto błędnych decyzji autora, a gdy całość wciska gaz do dechy, to jest już za późno, aby cokolwiek uratować. Szkoda, szkoda, szkoda... Powtórki z "Metra" niestety nie będzie.

Dziękujemy wydawnictwu Insignis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
5.5
Ocena użytkowników
5.5 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...