Z fabularnego szkicu "Omega Men. To już koniec" przypomina dystopijne historie takie jak "Igrzyska śmierci" czy "Niezgodna". Jest sobie układ Wega rządzony przez Cytadelę, ci u góry mają dobrze, ci u dołu – już gorzej. Grupa buntowników sprzeciwia się obecnemu stanowi rzeczy i jej działania zostają uznane za terroryzm. Sęk w tym, że pod tą bazową historią skrywa się drugie dno, a w dodatku prowadzi ona do ciekawego, zastanawiającego zakończenia.
Tom King? Wchodzę w to. No dobra, nie wszystko, czego się dotknie, jest złote ("Kryzys bohaterów"), ale za "Visiona", "Mister Miracle'a" i serię "Batmana" w "DC Odrodzenie" Amerykanin zasłużył na spore uznanie. "Omega Men. To już koniec" nie wpisuje się w listę najlepszych tytułów tego scenarzysty, ale nadal jest godne uwagi. Jeśli coś zawiodło, to właśnie ta powierzchowna warstwa będąca tylko solidną space operą. Ferwor wydarzeń spowalnia ekspozycja, intrygi czasem zaskakują, lecz są dość proste, a między bohaterami rzadko czuć zgranie i istnienie głębszych relacji (nie wiem, czy to celowe).