Z fabularnego szkicu "Omega Men. To już koniec" przypomina dystopijne historie takie jak "Igrzyska śmierci" czy "Niezgodna". Jest sobie układ Wega rządzony przez Cytadelę, ci u góry mają dobrze, ci u dołu – już gorzej. Grupa buntowników sprzeciwia się temu stanowi rzeczy i jej działania zostają uznane za terroryzm. Sęk w tym, że pod tą bazową historią skrywa się drugie dno, a w dodatku prowadzi ona do ciekawego, zastanawiającego zakończenia.
Tom King? Wchodzę w to. No dobra, nie wszystko, czego się dotknie, jest złote ("Kryzys bohaterów"), ale za "Visiona", "Mister Miracle'a" i serię "Batmana" w "DC Odrodzenie" Amerykanin zasłużył na spore uznanie. "Omega Men. To już koniec" nie wpisuje się w listę najlepszych tytułów tego scenarzysty, ale nadal jest godne uwagi. Jeśli coś zawiodło, to właśnie ta powierzchowna warstwa będąca tylko solidną space operą. Ferwor wydarzeń spowalnia ekspozycja, intrygi czasem zaskakują, lecz są dość proste, a między bohaterami rzadko czuć zgranie i istnienie głębszych relacji (nie wiem, czy to celowe).
W efekcie poszczególne postacie i ich ewentualne problemy nie są tak interesujące jak szersza perspektywa – skala światowa i walka z Namiestnikiem, głową Cytadeli. To właśnie z niej wyrasta przekaz o światowych konfliktach oraz ludzkiej naturze, wzmacniany cytatami filozofa i psychologa, twórcy pragmatyzmu, Williama Jamesa. To właśnie tu kryje się najciekawsza treść, bo układ Wega i panująca sytuacja są inspirowane Bliskim Wschodem. Po ujawnieniu tego podobieństwa w dodatkach (wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z jego rozmiaru) wydźwięk opowieści jest bardziej uderzający.
Nagle dostrzega się w różnych elementach nowe znaczenia i zyskuje się niespodziewane spojrzenie na rzeczywistość. Pesymistyczne, niewygodne, ale czy pozbawione słuszności? King to były agent CIA, walczył z terrorystami i starał się oddać w swojej opowieści ich myślenie, a także atmosferę niebezpieczeństwa. To jest wyraźne w zachwianiu moralności, w sprzedawanych tezach o walce za ważną sprawę, gdy działania zbierają żniwa w postaci śmierci niewinnych. W trakcie lektury do końca towarzyszy wrażenie, że finał nie może być szczęśliwy, że to byłoby zbyt łatwe.
Inspiracja Bliskim Wschodem przekłada się również na warstwę wizualną. Trzeba przyznać, że świat jest przedstawiany z rozmachem i gdyby pominąć ponure brzmienia pewnych wątków – to mogłaby być fantazyjna przygoda. Kanciastość niektórych momentów dobrze się sprawdza w nawiązaniu do antycznego orientalizmu, a okładki zeszytów w konwencji propagandowych plakatów idealnie dopełniają komiks skupiający się na walce o idee i polityce.
"Omega Men. To już koniec" to pod wieloma względami wspaniale przemyślany komiks. Byłem pod wrażeniem, gdy doszło do mnie, jaką skrywa wymowę. To przykład tytułu, który pod szyldem DC i superbohaterstwa przedstawia ponurą historię odnoszącą się do rzeczywistości. Choć wydaje się niepozorny, choć ma niedoskonałości (np. w budowie postaci i relacji między nimi), to jednak się wyróżnia – zwłaszcza umiejętnym nawiązaniem do sytuacji na Bliskim Wschodzie.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz