Fantastyka zza wschodniej granicy bardzo szybko ustaliła standardy literatury postapokaliptycznej. Zarówno “Piknik na skraju drogi” braci Strugackich, jak i dużo później wydane “Metro 2033” ustawiły poprzeczkę bardzo wysoko. Być może dlatego wieść o tym, że Fabryka Słów planuje wydać powieść osadzoną w realiach S.T.A.L.K.E.R.a tak zelektryzowała miłośników klimatów postapokaliptycznych. I to do tego polskiego autora! Jednak dorównanie klasykom nie należy do łatwych zadań, a wszyscy chyba z niecierpliwością wyczekiwali efektów. I cóż z tego wyszło?
Miszka jest stalkerem od dawna. Jak sam mówi, stalkerem się nie zostaje, stalkerem się rodzi i w myśl tego nie rozmawia o swoim poprzednim życiu, tym przed Zoną. Wszystko, co powinniście wiedzieć o jego życiu przed Zoną, to wieczne uczucie pustki, mimo dużych dochodów, ładnego mieszkania i niezłego stanu konta. Książka jest opowieścią tego nowego Miszki o... no właśnie o czym? W zasadzie przez większość powieści ciężko wyłuskać z kolejnych rozdziałów ten jeden główny wątek. Jest, jednak wydarzenia epizodyczne skutecznie go przesłaniają, a w rezultacie otrzymujemy po prostu zapis kolejnych dni w Zonie, rozdzielonych różnymi odstępami czasu. Ale mniej więcej chodzi o tajemnicę między pierwszym a drugim wybuchem, której odkrycia był bliski przyjaciel Miszki. Jednocześnie ta “mniej więcej” fabuła, nieco za bardzo przypomina przeciętny film akcji z hollywoodu. Szczególnie, kiedy główny bohater – typowy twardziel i zadeklarowany samotnik spotyka (w Zonie!) Idiotkę o ładnym tyłku.
Lecz tym, co mnie najbardziej konfunduje i przeraża, jest warsztat pisarski autora. Język jest do bólu potoczny, mnóstwo w nim niegramatycznych sformułowań i skrótów myślowych. I jeżeli tak ma wyglądać przyszłość literatury oraz sztandarowe, wielkie premiery jednego z większych polskich wydawnictw... to ja podziękuję. Ha! Ale nie myślcie, że to takie proste, ponieważ ten sam język, który tak bardzo mnie raził przez całą lekturę, okazał się toksycznym kochankiem – WSPANIALE oddaje klimat Zony, do tego bardziej przypomina zapiski z pamiętnika, które zawsze bardziej zbliżają czytelnika do głównego bohatera. Również ja przez to czułam się, jakbym obserwowała wszystko tuż znad ramienia Miszki.
Tu też zaczyna się weselsza część recenzji, bo wszystko, co pisałam wyżej, jest w zasadzie mało istotne. Michał Gołkowski fantastycznie zna i “czuje” Zonę, co nadaje książce niepowtarzalny i wciągający klimat. Właściwie przez cały czas wkurzał mnie język książki, choć kiedy ją skończyłam, poczułam tylko większy, rozdrażniony apetyt. Pierwszoosobowa narracja w aspekcie niedokonanym, aczkolwiek na początku mnie skutecznie dezorientowała, z czasem okazała się dość oryginalnym zabiegiem, zgrabnie uwypuklającym przebieg czasu. Tylko podczas wszelkich strzelanin oraz bardziej dynamicznych momentów, opisy były jednak trochę za bardzo szczegółowe, przez co detale odwracały uwagę od świszczących kul, anomalii i całej akcji. Nawet pojawienie się Idiotki, chociaż tak sztampowe, samo w sobie jest dość sprytnie wytłumaczone, a i bohater przy niej zachowuje się dość konsekwentnie względem swojego charakteru.
Nie poleciłabym tej książki wszystkim z czystym sercem, z bardzo prostego powodu – dla niektórych Zona może okazać się zbyt wielkim wyzwaniem. Książka jest mocna, znajdzie się kilka nawet dość kontrowersyjnych scen. I chociaż wszystko bardziej przypomina zapisane kartki wyciągnięte z szuflady przedwcześnie, jest wciągającą i elektryzującą lekturą. Jednak gdyby może poleżały trochę dłużej, autor zdołałby wyciągnąć z tego więcej, a powieść zyskałaby na soczystości. Przede wszystkim jednak zyskałaby strona językowa.
I jeszcze jedna mała uwaga – chociaż egzemplarz, który otrzymałam, był przed ostateczną korektą, pojawiały się w nim dość rażące błędy. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie uświadczycie ich w docelowych egzemplarzach, jednak odnotowałam to jako wyraźny spadek formy, jeżeli chodzi o wydawane przez Fabrykę Słów książki, co jest dość niepokojące, i co mam nadzieję wkrótce ulegnie poprawie.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz