Wielotomowe sagi mają to do siebie, że przedłużają przeżywane przez czytelnika przygody. Wspaniale, gdy każda kolejna odsłona jest ciekawsza lub równie wciągająca. Niestety, nie każdy autor posiada w sobie tyle pokładów weny i talentu, by przyciągać odbiorcę przez lata, dlatego większość z nich pozostaje przy klasycznych trylogiach. Ten przypadek nie tyczy się jednak kanadyjskiego pisarza, Stevena Eriksona, pracującego nad swoją dziesięciotomową sagą "Malazańskiej Księgi Poległych" od ponad dekady. Mimo tak licznych wydań, nie stracił on na popularności i często jego twórczość porównywana jest do "Czarnej Kompanii" Glena Cooka czy "Pieśni Ognia i Lodu" George'a Martina. Ostatnimi czasy wydawnictwo MAG postanowiło wznowić całą sagę, publikując dotychczas pierwszą część obszernej serii – "Ogrody Księżyca".
Akcja książki rozgrywa się podczas kampanii wojennej Imperium Malazańskiego na kontynencie Genabackis. Wszelkie większe aglomeracje dostały się już pod panowanie agresora, a jedynymi symbolami niezależności dla rdzennych mieszkańców kontynentu pozostaje Darudżystan oraz Pale, przy czym to drugie, mimo interwencji potężnej istoty, jaką jest Anomander Rake, pan Odprysku Księżyca, latającej fortecy, upada pod naporem Drugiej Malazańskiej Armii. Po obu stronach barykady poniesiono liczne ofiary, lecz w szrankach imperialnej armii zasiano ziarno niezgody, gdy pewne fakty pozwoliły zasugerować, że obecna Cesarzowa Laseen wykorzystuje konflikt do eliminacji lojalistów poprzedniego władcy. W tym czasie elitarna jednostka Podpalaczy Mostów zobligowana jest do infiltracji ostatniego bastionu Genabackis – Darudżystanu.
Fabuła to największy atut tej pozycji. Składa się ona z wielowątkowych zdarzeń, okraszonych licznymi zwrotami akcji, które z czasem stają się dla odbiorcy coraz jaśniejsze. Początkowy mętlik spowodowany jest tym, iż autor nie zaprzątał sobie głowy wprowadzeniem w klimat i historię stworzonego przez siebie uniwersum. Postawił czytelnika w samym sercu konfliktu, gdzie nie ma czasu na wyjaśnianie przyczyn, gdyż każda minuta to kolejne poniesione straty. Takich czynników oraz faktów historycznych należy doszukiwać się w dialogach i zachowaniu postaci. Daje to możliwość do wczucia się w rolę żołnierza walczącego w kampanii, który nieczęsto zna pobudki kierujące możnowładcami, wyłącznie pełniąc rolę pionka w grze. Ogrom opisanych spisków, planów oraz intryg w książce jest przytłaczający. Czytelnik niczego nie może być pewien, gdyż kolejne rozdziały przynoszą coraz to nowsze, zaskakujące fakty, które mogą w znacznym stopniu wpłynąć na ocenę zdarzeń. To wielka zaleta pozycji, gdyż liczne stronice mogłyby w mig zniechęcić, a dzięki takim zabiegom czytanie pochłania w pełni.
Niestety, chociaż książka liczy sobie ponad pięćset stron, to jej bohaterowie nijak nie są pełnowartościowymi istotami. Wielu z nich poznać można wyłącznie z imienia, bez nawet krótkiego rysu psychologicznego. Żywię nadzieję, że w trakcie lektury kolejnych części sagi dane jest czytelnikowi poznać bliżej ważniejsze postacie, gdyż byłaby to wielka strata. Co ważniejsze, nie ma tu typowego przedstawienia dobra i zła. Nie wiadomo, która ze stron konfliktu czyni właściwie, gdyż każda z osobna ma swoje słuszne pobudki. Brak również klarownie wyznaczonego źródła zła, ponieważ występuje ono w każdej formie i nadchodzi z każdej strony. Pozwala to na bardziej dojrzałe podejście do lektury, jeżeli się tylko nieco wysili, by ujrzeć pięćdziesiąt odcieni szarości.
W high fantasy nie powinno zabraknąć ogromnych starć, panteonu bóstw i potężnej magii. "Ogrody Księżyca" wręcz kipią od tych aspektów. Imiona bożków pojawiają się nie tylko przy typowych przekleństwach rzucanych na los, ale również biorą czynny udział w wydarzeniach, igrając z nieświadomymi śmiertelnikami. System magii również należy do rozbudowanych. Zaklęcia podzielone są na groty – rodzaj szkół magii, w których można się specjalizować. Do tego należy doliczyć Talię Smoków, czyli karty przepowiadające przyszłość. Świat cudów i zjaw jest wszechobecny, a na każdym kroku można natknąć się na magiczne istoty, czarownice, kapłanów, demony, starożytne rasy czy niesamowite miejsca. High fantasy pełną gębą.
autorstwa Shadaan
Erikson wpadł na kilka ciekawych pomysłów, wykorzystując jednocześnie typowe zagrania. Porównanie sagi "Malazańskiej Księgi Poległych" do "Pieśni Ognia i Lodu" jest nieco chybione, lecz nie w pełni pozbawione podstaw. Kanadyjczyk pozostał przy klasycznym high fantasy, gdzie magia i cuda niewidy wylewają się strumieniami, natomiast Martin z tego zrezygnował. Co łączy obie pozycje, to sieć intryg i liczne zwroty akcji z krwawymi aktami. Nie sugeruję, że fanom "Gry o Tron" "Ogrody Księżyca" przypadną do gustu, lecz na pewno wypełnią czas podczas oczekiwania na finalne części sagi Martina.
Od razu czuć, że "Ogrody Księżyca" powstawały w latach 90'. Wypływa z nich ten klasyczny sposób kreowania świata, w przeciwieństwie do współczesnych tworów, które silą się na oryginalność, wymyślne stwory, nazwy niedające się wymówić czy wymuszony erotyzm, zatracając złotą zasadę – mniej znaczy więcej. Pozycję polecić mogę wszystkim czytelnikom, którzy lubują się w krwawych historiach okraszonych potężną magią z pokaźną siecią intryg w tle. Jako pierwsza część sagi, książka spisuje się bardzo dobrze, gdyż zachęciła mnie do przeczytania kolejnych odsłon. Toteż czekają mnie zaczytane deszczowe dni zbliżającej się jesieni.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz