„Ofensywa Szulerów” wpadła w moje ręce zupełnie przypadkiem. Przechodząc dworcowym tunelem, kątem oka zobaczyłem nazwisko, które wywołało we mnie przyjemny dreszcz podniecenia. Ćwiek. Jakub Ćwiek. Bez zastanowienia wyłożyłem pieniążki, licząc na literacką ucztę i wróciłem do domu, żeby ją skonsumować. Niestety, po przeczytaniu czułem lekki niedosyt.
Ćwiek przyzwyczaił nas do wspaniałych historii, mocno nasyconych wszelkiej maści emocjami i namiętnością. Sposób prowadzenia fabuły nie pozwalał oderwać się od książki aż do jej skończenia. Godna podziwu jest również rzetelność, z jaką autor podchodzi do badań i poszukiwań niezbędnych do wiarygodnego przedstawienia świata opisywanego w jego powieściach.
Nie inaczej jest z „Ofensywą Szulerów”. Ćwiek daje nam powieść mocno osadzoną w ramach historycznych. Druga wojna światowa i alternatywne historie są tematem niezwykle modnym dla polskich fantastów. Nie będę oceniać, czy to dobrze, czy źle, bo nie to jest tematem tego artykułu. Ważne jest natomiast, że „Ofensywa Szulerów” była w stanie zainteresować czytelnika, którego wiedza na temat wojen światowych ogranicza się do podstawowych dat. Czym jeszcze zaintrygowała mnie ta powieść? Fabułą, bohaterami, lecz przede wszystkim narracją. Ale po kolei.
Druga wojna światowa dobiegła końca. Akcja książki przenosi nas do Kairu, gdzie w jednym z wielu hoteli dochodzi do spotkania trójki ludzi zupełnie ze sobą niepowiązanych. Dzieli ich niemal wszystko, od pochodzenia, przez profesję, aż po motywację działania. Łączy ich zaledwie fakt, że cała trójka przybyła pod przybranymi nazwiskami oraz posiadała tajemnicze zaproszenia z propozycją niewyobrażalnie dobrze płatnej pracy. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Co ich wiąże ze sobą? Dlaczego to ich wybrał tajemniczy pracodawca? I kimże u licha on jest? Starają się odnaleźć odpowiedzi na te pytania, opowiadając historie mieszające rzeczywistość z fikcją i trudnymi do wyjaśnienia wydarzeniami.
Na pierwszy ogień idzie Jasper Maskelyne, doskonały brytyjski iluzjonista z wielopokoleniową tradycją. Opowiada historię swojej pracy w brytyjskim wywiadzie i zdradza szczegóły operacji „Przekleństwo Bella”, której celem było obrabowanie bankiera nazwiskiem Krebs, będącego zagorzałym sojusznikiem Hitlera. Ćwiek wprowadza nas w cudowny świat iluzji, gdzie wszystko jest możliwe i z każdego można zrobić głupca. Jako drugi swoją opowieść snuje polski pilot latający w barwach RAFu, Jan Zumbach. Codzienną nudę stacjonowania i szkolenia w Northolt, z dala od frontu i niemieckich Messershmittów czekających tylko na zestrzelenie, przerywa niespodziewany nalot. Autor doskonale stopniuje napięcie, zaczynając od niepohamowanej rozpusty (powietrzny burdel), a kończąc na mrożącej krew w żyłach prawdzie o niemieckiej eskadrze lotników. Na końcu głos zabiera Fraülein Leni Riefenstahl, której opowieść jest chyba najbardziej poruszająca i dojrzała. Jest to historia powoli rodzącego się związku niemieckiej aktorki i znakomitego artysty żydowskiego pochodzenia, której tło kształtuje nieubłagany ustrój polityczny państwa Hitlera. Doskonale przeplatające się motywy prawdziwej przyjaźni z poglądami wodza III Rzeszy, otoczone starożydowską magią zaskakują i sprawiają, że tę część czyta się na zupełnym bezdechu (jest to niezwykle wymagające, bo opowieść Riefenstahl zajmuje połowę książki). Choć i tak najciekawszą składową tej historii są sny bohaterki, w których rzeczywistość przeplata się z mitologiczną bitwą o Troję. Mam nadzieję, że nie muszę wspominać o autentyczności głównych bohaterów „Ofensywy Szulerów”. Ćwiek daje nam również możliwość spotkania się z takimi osobistościami jak Winston Churchill, Alistair Crowley czy dr Joseph Goebbels.
Jeżeli chodzi o narrację, to także tutaj autor wykazał się prawdziwym kunsztem. Każda historia została opisana w zupełnie inny sposób, co daje nam możliwość odkrywania cech charakteru bohaterów. Czy to erudycja Jaspera, czy prostota Janka, czy nawet kobiece podejście do spraw miłości i poświęcenia, wszystko to zostało znakomicie oddane w powieści. Co najważniejsze, Ćwiek trzyma się raz objętego kursu i w żadnej z historii ani na krok się nie oddalił od pierwotnego zamysłu.
Troszkę posłodziłem, to przydałoby się i ponarzekać. Pierwsza historia jest według mnie zbyt przerysowana, za bardzo nieprawdopodobna. Nie przekonała mnie głupota i naiwność głównej ofiary spisku. Poza tym jak na akcję o takiej skali, zbyt dużo rzeczy mogło pójść nie po myśli. Chociaż z drugiej strony, świat iluzji rządzi się swoimi prawami. W drugim opowiadaniu nie zostały należycie przedstawione emocje związane z nieproszonym gościem na pokładzie powietrznego burdelu. Odniosłem wrażenie, że ta część została napisana trochę od niechcenia. Motyw finalny i ostatnia bitwa wywołały u mnie lekki uśmiech. Nie jestem pewien, czy wpasowało się to dostatecznie w klimat tekstu. Co do ostatniej historii, nie mam żadnych zastrzeżeń.
Podsumowując, Jakub Ćwiek daje radę, pisze świetnie, ale nie zachwyca (oczywiście piszę w kontekście „Ofensywy Szulerów”). Powieść czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, ale do refleksji tak naprawdę skłania tylko i wyłącznie ostatnia historia. Gdyby ją wykluczyć, „Ofensywa Szulerów” stałaby się kolejnym „czytadłem”, jakich ostatnio dużo. Mimo to z niecierpliwością czekam na drugą część przygód szulerów, bo powieść kończy się w wielce intrygujący sposób. Zżera mnie ciekawość, co będzie dalej. Hobbyści II wojny światowej mogą spokojnie dodać pół stopnia do oceny, ponieważ jestem przekonany, że Ćwiek ukrył wiele historycznych smaczków w fabule, których mnie, laikowi, nie udało się odkryć.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz