Nie wiem, może zabrzmi to idiotycznie, ale muszę przyznać, że zostałam na górze dłużej, niż sądziłam, czesząc włosy, myjąc twarz, czyszcząc zęby, usuwając plamę z dżinsów suszarką do włosów, kiedy się zorientowałam, że nowe źle leżą.
Jeśli pamiętać o tym, że Derek widział mnie już w różowych spodniach od piżamy, z pobrudzoną twarzą i gałązkami we włosach, raczej trudno było oczekiwać, że miętowo odświeżony oddech sprawi, iż zaprze mu dech w piersi, ale przynajmniej ja poczułam się lepiej. Wyszłam z pokoju i zaczęłam szukać Tori. Po zabraniu strategicznym zaraz się ulotniła, mówiąc coś o sprzątaniu, więc nie zdążyliśmy jej powiedzieć o Roysie i doktorze Banksie. Z parteru dochodził odgłos odkurzacza, idąc tropem kabla, dotarłam do biblioteki. Wspięła się na stołek i czyściła stare książki w skórzanej oprawie.
- Chyba daj sobie spokój – powiedziałam. – Przecież jutro wyjeżdżamy.
- Nie szkodzi.
Nie wiem, co mnie uderzyło, może ten śmiech zadowolenia z powodu sprzątania, w każdym razie weszłam i rozejrzałam się. Na otwartym laptopie wirowały koła wygaszacza ekranu.
- To komp Margaret – powiedziałam i podeszłam bliżej. – Wchodziłaś do niego?
- Chciałam napisać do paru kumpelek, że ze mną wszystko OK, ale nie ma Internetu.
- Aha.
- Nie wierzysz mi? Sprawdź sama. Nie ma Wi-Fi, a żadnego wyjścia na sieć nie widzę, czemu trudno się dziwić, skoro nawet nie ma stacjonarnych telefonów.
- Nie o to mi chodziło. Wysyłać jakieś listy, żeby nas zdradzić? Mowy nie ma. Zeszła ze stołka i usiadła na rogu biurka.
- Widzisz, jest pewien postęp, bo jeszcze tydzień temu kupiłabyś to. Kompletnie.
Poruszyłam myszą i pokazało się drzewo katalogów. Spojrzałam na nią pytająco.
- To nie to, co myślisz – powiedziała.
- A co myślę?
- Że szpieguję dla Grupy Edisona, zbieram dla nich informacje. Albo usiłuję ich namierzyć, żeby dać znać, gdzie jesteśmy.
- Wiem, że nie jesteś szpiegiem.
- Nie wiem, czy dziękować ci za zaufane, czy ci przywalić za to, że jesteś zbyt grzeczna, żeby mnie oskarżyć prosto w oczy. Tak czy siak, na pewno myślą tak chłopacy, a przede wszystkim Derek. I dobrze wiem, dlaczego tak myślą.
- Dlaczego?
- Bo za łatwo mi poszło tam pod domem Andrew. I mają rację. Za łatwo. – Poprawiła się na biurku. – Z początku w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Jak uciekłam, aż mnie rozpierało: "Ale jestem super. Ci durnie nie wiedzieli, z kim mają do czynienia.". – Roześmiała się, ale nie przyszło jej to łatwo. – Jak trochę ochłonęłam, pomyślałam: "Spoko, jestem dobra, ale nie aż tak". Dobrze wiedzieli, że jak się wścieknę, mam te wybuchy, więc nie jestem taką bezbronną panieneczką. Może dlatego uciekłam tak łatwo, że mi na to pozwolili.
- Po co?
- Dobre pytanie. Z początku myślałam, że coś mi doczepili. Przetrząsnęłam ubranie, wyprałam, nawet wyprasowałam.
- Niezły pomysł.
- E, tam, tyle już z wami przebywam, że zaczynam świrować. Ale fakt, pomyślałam, że skoro tylko mnie jedną złapali, to podsunięcie mi jakiegoś GPS-a i wypuszczenie nie byłoby takie głupie, bo sama bym ich nie poprowadziła. Dlatego chciałam się upewnić, że nie mam żadnego nadajnika.
- I co, nie masz?
- Nic w każdym razie nie znalazłam. Wtedy zostaje druga możliwość: jestem taką małą płoteczką, że nie warto się mną tak przejmować.
- Zaraz, posłuchaj...
- Zastanów się tylko. Dowiadują się, że mały wilkołak atakuje, potem Andrew ucieka. Mają mało ludzi, więc zostawiają ze mną tylko jednego w nadziei, że sobie poradzi. No, ale sobie nie poradził.
- OK, ale co na tym robisz? – spytałam i brodą wskazałam komputer.
- Chcę dowieść, że nie jestem szpiegiem. Szpiegując. – Odwróciła do mnie komputer. – Jak trochę poszperam, to przynajmniej będzie ze mnie jakiś pożytek. Dało mi do myślenia, jak Andrew powiedział, że nie może się skontaktować z Gwen. – Pisała, mówiąc, a palce śmigały po klawiaturze tak, że nie było ich widać. – Russell z pewnością nie działał sam. Może z Gwen, ale raczej nie. Nie lubiła go.
- Nie?
- Uważał ją za tępą blondynkę. Jeśli się do niej zbliżał, to tylko po to, żeby zajrzeć jej w dekolt. Nie wygląda też na geniusza zła. Ktoś inny musiał ułożyć plan, żeby złapać Dereka, a potem rozprawić się także z resztą nas. Ja podejrzewam Margaret. Obejrzałam jej pliki i pocztę. Teraz siedzę w tym, co usunęła, a przynajmniej tak jej się wydawało. Nawet jak usuniesz zawartość pliku do śmieci, a potem opróżnisz kosz, dalej to jest na kompie, tylko trzeba umieć znaleźć. – Przelatywała przez katalogi tak szybko, że zakręciło mi się w głowie.
- Naprawdę jesteś...
- Jak powiesz, że geek, poćwiczę na tobie rzucanie czarów. Jestem niezła w projektowaniu, ale wiem też trochę o hackingu, dzięki jednemu z moich chłopaków, który włamywał się, żeby poprawiać sobie stopnie, bo wtedy miał więcej czasu na granie. Jakby World of Warcraft była najlepszą drogą do college'u. Zanim go rzuciłam, nauczył mnie podstaw. Nigdy nie wiadomo, co ci się może przydać.
Na pewno przydało się wcześniej; przypomniałam sobie, jak Tori zaszantażowała doktora Davidoffa, żeby pozwolił jej wyjść z laboratorium.
- Dobra, mam listę wywalonych maili. Ustawiłam filtr na nasze imiona i ojca Simona. Jak nazywały się te wilkołaki, które najął Russell?
- Ramon i Liam, ale to Liam był kontaktem. Poczekaj, przeliteruję ci...
Rzuciła mi spojrzenie, pod którym umilkłam. Wystukała polecenie, nic nie wyskoczyło.
- Są jakieś od Russella albo do niego?
- Znalazłam go w książce adresowej. MedicGuy56. Zaraz sprawdzę.
Przeglądała listy wysłane do Russella, gdy kazałam jej cofnąć, gdyż jedno słowo przykuło moją uwagę. Syracuse, siedziba Stada. Instrukcja, jak znaleźć dom koło Bear Valley, miasteczka pod Syracuse.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz