„Odwet” to dość niepokojąca nazwa dla książki kierowanej przede wszystkim do nastoletnich czytelników. Tak jednak Kelley Armstrong zatytułowała trzeci tom trylogii „Najmroczniejsze moce”, który przedstawia dalsze losy czwórki uciekinierów – Chloe, Tori, Dereka i Simona. Czy warto było czekać na ostateczną rozprawę z niecofającą się przed niczym Grupą Edisona?
Rozpocznę od tego, że książka pozytywnie zaskoczyła mnie swoją objętością. Blisko 360 stron historii, która, zgodnie z opisem z tylniej części okładki, miała mi odebrać dech w piersiach i jednocześnie skłonić do zastanowienia nad tytułowym odwetem – czy chodziło o zemstę grupy, która modyfikowała genetycznie głównych bohaterów, czy też raczej to rzeczona czwórka w swoich działaniach zapragnie odwdzięczyć się za uwięzienie, kłamstwa i śmierć niewygodnych świadków?
Historia rozpoczyna się w momencie, gdy Tori, Chloe, Derek i Simon postanawiają pozostać w domu Andrew – osoby, która ma im zapewnić schronienie przed pościgiem ze strony Grupy Edisona. Okazuje się, że istnieje jeszcze jedna organizacja, rzecz jasna tajna. Skupia ona dawnych pracowników Grupy Edisona, którzy za cel postawili sobie walkę z metodami rządzącymi u ich poprzedniego pracodawcy. Mowa tutaj o eksperymentach genetycznych, które miały na celu powiększenie potencjału różnych umiejętności. Główna bohaterka całej serii, Chloe, która to jest narratorem także w „Odwecie”, nie ufa Andrew i podejrzewa, że on i jego organizacja mają nie do końca dobre zamiary względem całej czwórki uciekinierów. Wkrótce ich obawy znajdują swoje potwierdzenie, zaś nastoletni bohaterowie ponownie muszą znaleźć rozwiązanie, wydawało by się beznadziejnej, sytuacji. Sprawę komplikują poszukania ciotki Chloe oraz ojca Dereka i Simona.
Trzeba od razu zaznaczyć, że Kelley Armstrong dopiero w tej części zdecydowała się na uchylenie rąbka tajemnicy dotyczącej osób o paranormalnych umiejętnościach. Poza poznanymi wcześniej czarownikami, wilkołakami i nekromantami, dochodzą jeszcze wiedźmy oraz wampiry – można więc powiedzieć, że autorka uczyniła zadość kanonowi. Nie znajdziemy zatem żadnych dziwnych hybryd, zaś wszelkie opowieści o magii czy żywienia się krwią są właśnie takie, do jakich zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Mówiąc krócej – nuda i brak próby pokazania ogranego schematu od nowej, a zatem ciekawej, strony. Do tego cała ta część, którą nazwę encyklopedyczną, pokazana jest w formie jakichś wykładów, na które silą się nawet duchy umarłych. Wygląda to zabawnie, gdy Chloe udaje się przywołać ducha zmarłej osoby a ten, poza standardowymi groźbami, nagle atakuje nas tyradami, o które nikt go nie prosił. Dla czytelnika to duże uproszczenie, ale więziona czasem przez wieki zjawa na pewno nie będzie na tyle usłużna, by podzielić się wiedzą, lecz w pierwszej kolejności postara się o uwolnienie. Tego dokonać może tylko narratorka powieści i osoba, która zarazem zdobi okładkę – Chloe Saunders.
Od czasu poprzedniego tomu serii nekromantka zdaje się dorośleć, ale ponownie Kelley Armstrong korzysta ze schematu dojrzewania na siłę, które zarazem nijak nie wpisuje się w dotychczasowy portret bohaterki. Chloe potrafi udać się z wilkołakiem na przemianę nie okazując przy tym jakiegoś głębszego strachu, potrafi rozmawiać z umarłymi, którzy raczej nie mają dobrych zamiarów, ale wciąż boi się trupów i widoku krwi. Z początku ponownie powraca do „życia” królik, potem pies, a kilkadziesiąt stron dalej Chloe bez większych problemów potrafi walczyć o swoje ciało i przyciąga do siebie potężne demony. Bez żadnego szkolenia, jedynie taki przypływ mocy można tłumaczyć zdjęciem okładkowego naszyjnika i adrenaliną, ale nie oszukujmy się – Chloe to nastolatka i opanowanie nie powinno być jedną z jej zalet.
Z innymi bohaterami, tak głównymi, jak i pobocznymi, Kelley Armstrong obeszła się nieco po macoszemu. Znów mamy postacie jednoznacznie dobre lub złe, zaś podejrzenia o zdradę są rzecz jasna bezpodstawne, bo już na początku autorka zdecydowała, kto też będzie naszym wrogiem i nic nie możemy zrobić, by to zmienić. Nawet organizacja walcząca z Grupą Edisona, którą poznajemy dosyć szybko, od początku została tak nakreślona, by czytelnik bez przeszkód mógł się do nich zdystansować i nie darzyć zaufaniem.
Warto jednak osobno wspomnieć o wątku romantycznym, który w „Odwecie” został rozbudowany i zintensyfikowany na nieznany dotąd w całej serii poziom. Chloe w końcu jest nastolatką wcale nie nieczułą na dwóch panów, którzy pragną otoczyć ją opieką i dzielą z nią los uciekiniera. O ile poprzednio był to prawdziwy trójkąt miłosny, o tyle w końcu poznamy wybranka Chloe i będziemy co pewien czas raczeni opisami o reakcji nekromantki na obecność jednego z nich. I tu dochodzimy do najpoważniejszego ale.
Już przy recenzji poprzedniej części cyklu skarżyłem się na brak umiejętności autorki do wcielania się w rozterki nastolatki. Tutaj przemyślenia Chloe są tak irracjonalne, że aż w pewnym momencie zacząłem wierzyć w to, że panna Saunders rzeczywiście jest targana takimi wątpliwościami. Trzeba pamiętać, że cały cykl jest kierowany raczej do nastoletniego odbiorcy, ale trochę za dużo tutaj wpływu infantylności cyklu „Zmierzch” czy seriali pokroju „Buffy” i „True Blood”. Kelley Armstrong doskonale kopiuje tamtejsze patenty i próbuje je nam sprzedać pod postacią historii o walce ze złowrogą organizacją i wewnętrznymi rozterkami. Problem w tym, że to wszystko jest przewidywalne i przez to oczekując na tytułowy „Odwet” przegapiłbym go i zapytany o najlepszy tytuł dla tej części, z pewnością wskazałbym coś dużo bardziej adekwatnego.
Warsztat pisarski Kelley Armstrong nie jest bynajmniej zły, lecz w swojej prostocie i skracaniu opisów ma pasować do stylu opowiadania historii przez nastolatkę. Problem w tym, że niektóre zdania są naprawdę zbudowane ze słów, o których znajomość nie posądzałbym współczesnych młodych osób. Chociaż mamy tutaj podziękowania za tłumaczenie na język polski gwary młodzieżowej, to jest jej tutaj tyle, co przysłowiowy kot napłakał. „Wycziluj”, „ok”, „spoko”, „esemesować” – trudno powiedzieć, by któreś z tych słów stało się osobistą domeną nastolatka.
Zatem czy „Odwet” w naszym ojczystym języku czyta się źle? Książka, jak wspomniałem we wstępie, jest całkiem gruba i doczekała się przyzwoitej okładki. Przy poprzednim tomie narzekałem na ten element, ale „Odwet” reklamuje poznana wcześniej szyja, znane usta, włosy oraz naszyjnik, który raz jeszcze zyskał nowy kolor. Skromnie, ale ze smakiem, do tego krytykowane dłonie, które niemal w całości nie znalazły się w kadrze. Jednak najważniejsza jest treść, którą podzielono na dużą ilość krótkich rozdziałów. Tak jak w „Przebudzeniu”, tak i tutaj nie mogę pojąć tego rozwiązania. Chyba raz jeszcze chodziło o zwiększenie objętości książki, chociaż za ten zabieg trudno winić polskiego wydawcę. Także nie mogę go winić za sam poziom przekładu – wyłapałem raptem jedną literówkę, co należy pochwalić, jeśli mieć na uwadze moją spostrzegawczość w tym zakresie. Zaniepokoiła mnie za to tylna część okładki, gdzie wielkimi literami oznajmia nam się o zakończeniu całej serii. Zakończenie, którego zdradzać nie chcę, wprost sugeruje ciąg dalszy. Może w ramach innej serii, jeśli autorka zdecyduje się na ten krok.
Pora na podsumowanie mojej przygody z „Odwetem”. Przede wszystkim doceniam znaczne poszerzenie świata, który co prawda razi swoim schematyzmem, ale nie jest w końcu pustym zbiorem pojęć, które przypisano do danej osoby. Bohaterowie zeszli właściwie na dalszy plan i stali się bardziej jednowymiarowi. Chociaż nigdy nie porażali swoją głębią, to zmarnowano potencjał wilkołaka Dereka i jednocześnie aż do przesady rozbudowano moce Chloe, która nagle staje się nekromantką o niemal mitycznej mocy. Wątek romansowy cieszy, ale zarazem nieco zawodzi. Podobnie jak cała historia – po takim tytule spodziewam się większej intrygi, niebezpieczeństwa i duchów, które powinny mieć do powiedzenia coś więcej niż tylko parę encyklopedycznych mądrości. Jednak mamy ładną bohaterkę, wilkołaka i w tle majaczą informacje o wampirach, więc mimo moich słów krytyki Kelley Armstrong nie powinna obawiać się wyników sprzedaży.
Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Akcja jest świetna, przerywana idealnie opisanymi ,z punktu widzenia nastolatki, wątkami romantycznymi! Skąd wziął się pomysł, że moce Chloe są za duże? Przecież to właśnie powód ich ucieczki przed Grupą Edisona! Przeprowadzali na nich eksperymenty i to właśnie były ich wyniki: zbyt duże, trudne do opanowania moce!
Według mnie nie ma niczego do zarzucenia tej książce, autorka świetnie opisała myśli Chloe. Dziewczyna ukrywa strach przed przemianą Dereką, bo on sam jest przerażony! Nie boi się duchów, bo nie mogą jej nic zrobić (chyba że to półdemony). Ma za to prawo bać się wczołgujących się na nią zwłok.
Podoba mi się także zmiana relacji między Derekiem a Chloe. W pierwszej części serii dziewczyna się go boi, potem czuje złość na myśl o nim, jednak po wspólnym powrocie rodzi się między nimi przyjaźń, a potem coś więcej. Lecz to Simon pierwszy zauważa, że coś dzieje się między nią a jego bratem.
Seria najmroczniejsze moce trafiła na drugą pozycję jako jedna z moich ulubionych (na pierwszym miejscu, niezmiennie od paru lat, stabilnie stoi seria "Igrzyska śmierci" - także warta przeczytania!)
Dodaj komentarz