Fragment książki

9 minut czytania

Prolog
ISKRY

Gdyby całe dzieje Ziemi zamknąć w jednym dniu, godzina równałaby się 200 milionom, minuta 3,3 miliona, a sekunda 55 tysiącom lat. Życie pojawiłoby się już o ósmej czy dziewiątej rano, ale ludzka cywilizacja powstałaby dopiero w ostatniej dziesiątej ostatniej sekundy tego dnia. Od owego ranka, kiedy na stopniach świątyni w starożytnej Grecji filozofowie rozpoczęli pierwszą debatę… od dnia, w którym niewolnicy położyli pierwszy kamień pod fundamenty Wielkiej Piramidy… od chwili, gdy Konfucjusz powitał w rozświetlonym świecą półmroku swojej krytej strzechą chaty pierwszych uczniów… do momentu, w którym odwróciłeś pierwszą stronę tej książki, minęłaby zaledwie jedna dziesiąta tyknięcia zegara.

A co się działo z życiem na Ziemi w godzinach przed tą jedną dziesiątą sekundy? Czy przez… hmm… miliardy lat wszystkie żywe istoty tylko pływały, wędrowały, rozmnażały się i spały? Czy przez eony wszystkie organizmy były beznadziejnie głupie? Czy naprawdę nasza mała gałązka była jedyną spośród niezliczonych gałęzi drzewa życia, która została opromieniona światłem inteligencji? Wydaje się to nieprawdopodobne.

Jednak rozwinięcie się wielkiej cywilizacji z zalążka inteligencji jest nie lada czym. By się tak stało, musi zostać jednocześnie spełnionych wiele warunków, co jest zbiegiem okoliczności, który zdarza się raz na milion. Rodząca się inteligencja jest jak wątły płomyk na rozległym stepie. Może go zdmuchnąć najlżejszy powiew wiatru, a nawet jeśli będzie się nadal tlił i zdoła podpalić otaczające go zielska, na jego drodze znajdzie się zapewne jakiś strumień albo połać nagiej ziemi, które go powstrzymają i spowodują, że zgaśnie, nie wydawszy nawet jęku. Jeśli jakimś cudem zyska dość energii i rozprzestrzeni się jak pożar buszu, prawdopodobnie stłumi go potężna ulewa. Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba uznać, że szanse na to, iż wątły płomyk rozgorzeje wielkim ogniem, są niezwykle małe. A zatem możemy założyć, że podczas bezkresnej nocy pradziejów tu i ówdzie, wciąż na nowo, rozbłyskiwały niczym świetliki iskierki kiełkującej inteligencji.

Mniej więcej dwadzieścia minut przed północą, to znaczy mniej więcej dwadzieścia minut przed naszym nadejściem, pojawiły się na Ziemi dwa płomyki inteligencji. Moglibyśmy nazwać je iskrami. Ten dwudziestominutowy okres nie był krótkim odcinkiem czasu, bo równał się ponad sześćdziesięciu milionom lat. Była to era niewyobrażalnie odległa od naszej. Nasi przodkowie mieli się pojawić dopiero za kilkadziesiąt milionów lat. Tak więc nie było jeszcze ludzi i nawet kontynenty miały inne kształty niż dzisiaj. W skali geochronologicznej był to okres późnej kredy.

W owym czasie Ziemię zamieszkiwały gigantyczne zwierzęta zwane dinozaurami. Było wiele różnych gatunków dinozaurów, a większość z nich była absurdalnie wielka. Najcięższe ważyły ponad osiemdziesiąt ton, czyli tyle, ile ośmiuset ludzi, a najwyższe dorastały do trzydziestu metrów, czyli do wysokości czteropiętrowego budynku. Żyły na Ziemi już od ponad siedemdziesięciu milionów lat, co znaczy, że pojawiły się ponad miliard lat temu.

W porównaniu z kilkuset tysiącami lat istnienia ludzkości siedemdziesiąt milionów lat to naprawdę dużo. Dość czasu, by krople padające stale w to samo miejsce wydrążyły w ziemi ogromne przepaście, dość czasu, by nieustannie płynące prądy powietrzne zrównały górę z ziemią. Rodzaj, który przez tyle czasu ciągle ewoluuje, stanie się inteligentny bez względu na to, jak głupi był na początku. I właśnie tak stało się z dinozaurami.

W ciągu tych milionów lat odkryły one, jak wyrywać największe drzewa, usuwać z nich gałęzie i liście i przywiązywać ratanem do ich pni ogromne głazy. Jeśli głaz był okrągły lub kwadratowy, drzewo stawało się młotem, tak potężnym, że jego jedno uderzenie mogłoby zmiażdżyć samochód. Jeśli był płaski, dinozaury używały go jako megalitycznej siekiery. Jeśli zaś był spiczasty, zostawiały górne gałęzie drzewa i przekształcały pień w mierzący dziesiątki metrów oszczep. Gałęzie stabilizowały lot tego oszczepu, który pruł powietrze niczym pocisk balistyczny.

Dinozaury tworzyły pierwotne plemiona i mieszkały w ogromnych jaskiniach, które same sobie wykopywały. Ujarzmiły ogień, zachowując żarzące się szczątki drzew powalonych uderzeniami piorunów do oświetlania swych przepastnych siedzib i pieczenia jedzenia. Jako świec używały całych świerków o tak grubych pniach, że aby je objąć, musiałoby się wziąć za ręce kilku ludzi. Pisały nawet na ścianach swoich jaskiń zwęglonymi pniami, notując prostymi pociągnięciami, ile jaj złożyły wczoraj i ile młodych wykluło się dzisiaj. Co jeszcze ważniejsze, stworzyły nawet prymitywny język. Dla nas ich rozmowy brzmiałyby jak gwizd lokomotyw.

W tym samym czasie oznaki budzącej się inteligencji wykazywała jeszcze jedna grupa zwierząt żyjących na Ziemi. Mrówki. One też przeszły długi proces ewolucji; prawdę mówiąc, w tamtym momencie stopień rozwoju społeczności mrówek znacznie przewyższał poziom, który osiągnęły społeczności dinozaurów. Mrówki wzniosły miasta na wszystkich kontynentach – niektóre miały postać wielkich kopców, inne były podziemnymi labiryntami – a wiele ich kolonii zamieszkiwało sto milionów osobników. Te ogromne społeczności rozbudowały pomysłowe, ściśle zorganizowane i bardzo wydajne struktury, w których tętniło w stałym rytmie życie. Owady te komunikowały się między sobą za pomocą feromonów – niezwykle wyrafinowanych cząstek zapachowych, którymi mogły przekazywać najbardziej szczegółowe informacje – składających się na język lepiej rozwinięty od języka dinozaurów.

Jednak mimo że pierwsze przebłyski inteligencji pojawiły się u dwóch ziemskich rodzajów1, z których jednym były olbrzymie, a drugim malutkie stworzenia, oba miały fatalne wady i droga każdego z nich do stworzenia cywilizacji najeżona była przeszkodami nie do pokonania.

Największą ułomnością dinozaurów był brak zręcznych rąk. Ich potężne, niezdarne dłonie były niezrównane w walce (jeden z rodzajów dinozaurów, deinonych, miał zakrzywione i ostre jak szable pazury, którymi wypruwał wnętrzności swoim rywalom) i mogły formować toporne narzędzia, ale nie nadawały się do wykonywania skomplikowanych zadań, wytwarzania wysokiej klasy przyrządów i pisania jakichkolwiek skomplikowanych znaków. Był to wielki kłopot, ponieważ zręczność manualna jest warunkiem wstępnym rozwoju cywilizacji. Między ewolucją mózgu i czynnościami niezbędnymi dla przetrwania jakiegoś gatunku może powstać trwała więź tylko wtedy, gdy ów gatunek ma zwinne ręce.

Natomiast mrówki potrafiły wykonywać niezwykle złożone zadania i zarówno na ziemi, jak i pod nią tworzyły skomplikowane architektonicznie budowle. Ale im dla odmiany brakowało polotu i bogactwa umysłu. Gdy gromada mrówek osiągnęła masę krytyczną, zaczynały przejawiać bardzo podobną do programu komputerowego, literalną i bezbłędną inteligencję zbiorową. Kierowane tymi programami kolonie mrówek budowały jeden miejski labirynt za drugim. Ich społeczność funkcjonowała jak wielka, precyzyjnie skonstruowana maszyna, ale procesy myślowe pojedynczej mrówki, jednego z trybików tej maszyny, były rozczarowująco płytkie i powolne. Było to przyczyną upadku mrówek, gdyż myślenie twórcze potrzebne dla postępu cywilizacji jest domeną jednostek, takich jak na przykład nasi Newton i Einstein. Inteligencja zbiorowa jest ze swej natury i przyrodzonej jej zasady redundancji przeciwieństwem zaawansowanego myślenia; sto milionów nas, ludzi, mogłoby wytężać umysły i mimo to nie odkryć trzech zasad dynamiki ani nie sformułować teorii względności.

A zatem naturalnym biegiem rzeczy ani społeczność mrówek, ani społeczność dinozaurów nie mogłyby się rozwijać. Jak świadczą niezliczone przykłady zarówno przed nimi, jak i po nich, płomyki inteligencji, które zapłonęły u obu tych rodzajów, powinny zostać zgaszone przez nurt czasu i pozostać tylko efemerycznymi iskierkami w długiej nocy historii Ziemi.

Ale wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego.

1
PIERWSZE SPOTKANIE

Był zwykły dzień okresu późnej kredy. Nie sposób ustalić dokładną datę, ale był to naprawdę zwykły dzień, a na Ziemi panował spokój.

Przyjrzyjmy się kształtowi świata tamtego dnia. W owym czasie profile i miejsca kontynentów radykalnie się różniły od ich obecnych form. Antarktyda i Australia tworzyły jeden ląd, większy od każdego z nich w dzisiejszej postaci, Indie były dużą wyspą na Morzu Tetydy, a Europa i Azja dwoma oddzielnymi lądami. Dinozaury można było znaleźć głównie na dwóch superkontynentach. Pierwszy z nich, Gondwana, był kilka miliardów lat wcześniej jedynym ciągłym lądem na Ziemi. Potem rozpadł się na osobne części, a jego powierzchnia znacznie się zmniejszyła, ale wciąż był tak duży jak dzisiejsza Afryka i Ameryka Południowa razem wzięte. Drugi, Laurazja, oderwał się od Gondwany, a później stał się ziemią, którą obecnie nazywamy Ameryką Północną.

Tamtego dnia wszystkie stworzenia na wszystkich kontynentach pochłaniała tylko jedna sprawa – przetrwanie. W ówczesnym, niecywilizowanym świecie nie wiedziały, skąd się wzięły i dokąd zmierzają. Gdy kredowe słońce znajdowało się wprost nad ich głowami i cienie rzucane przez liście sagowców były najmniejsze, ich jedynym zmartwieniem było to, dokąd się udać na obiad.

Na skąpanej w blasku słońca polanie w gaju palm sagowych w Gondwanie środkowej pewien na razie jeszcze niczym się niewyróżniający Tyrannosaurus rex właśnie schwytał pulchnego, całkiem dużego jaszczura na południowy posiłek. Budzącymi grozę szponami rozerwał wciąż szarpiące się zwierzę na dwoje i wrzucił część ogonową do ziejącej paszczy. Gdy ją ze smakiem schrupał, poczuł się całkowicie zadowolony ze świata i z miejsca, jakie w nim zajmował.

Jednak pod ziemią daleko było do spokoju. Pościg tyranozaura za jaszczurem spowodował potężne trzęsienie ziemi w podziemnym mieście mrówek położonym zaledwie metr od lewej stopy dinozaura. Na szczęście uniknęło rozdeptania, ale teraz na powierzchnię wyległa horda jego mniej więcej tysiąca mieszkańców, by sprawdzić, co się stało.

Tyranozaur przesłaniał im ponad pół nieba; był niczym wyniosły szczyt przeszywający chmury. Dla mrówek zgromadzonych w cieniu tego masywu wyglądało to tak, jakby nagle dzień zaczął się chylić ku zachodowi. Zezując w górę, coraz wyżej i wyżej, patrzyły, jak ogon jaszczura wykonuje w powietrzu łuk i znika w przepastnej paszczy tyranozaura. Słuchały odgłosów chrupania, trzasków i łoskotów, które brzmiały jak gromy bijące z nieba. Wcześniej przy podobnych okazjach tym gromom towarzyszyły obfite opady odłamków kości i kawałków mięsa. Nawet drobny deszczyk pozostałości z uczty dinozaura zapewniał obiad całemu miastu. Jednak tym razem tyranozaur miał mocno zaciśnięte szczęki i z nieba nic nie spadało. Po paru chwilach wrzucił do paszczy drugą połowę jaszczura. Znowu rozległ się grzmot, ale i teraz nie spadł deszcz szczątków pokarmu.

Gdy tyranozaur skończył jeść, cofnął się o kilka kroków i z lubością ułożył się w cieniu do poobiedniej drzemki. Zatrzęsła się ziemia, szczyt się osunął i przekształcił w daleki łańcuch gór, a polanę ponownie zalało jasne światło słońca. Mrówki potrząsnęły z rezygnacją głowami i westchnęły. Tegoroczna pora sucha była długa i życie z dnia na dzień stawało się coraz cięższe. Były głodne już od dwóch dni.

W chwili gdy przygnębione stworzonka odwracały się w stronę wejścia do ich miasta, polaną zachwiało kolejne trzęsienie ziemi. Łańcuch górski przewracał się niespokojnie z boku na bok! Mrówki patrzyły uważnie, jak tyranozaur wkłada jeden ze swoich monstrualnych pazurów do pyska i zaczyna nim wściekle dłubać w zębach. Natychmiast pojęły, dlaczego ów stwór nie może zasnąć – między jego zębami utkwiło i drażniło go mięso jaszczura.

Burmistrzowi miasta mrówek przyszedł nagle do głowy pewien pomysł. Wdrapał się na źdźbło trawy i wysłał zgromadzonym w dole mieszkańcom kolonii feromonowy sygnał. Gdy dotarł on do pozostałych mrówek, zrozumiały, o co chodzi burmistrzowi, i przekazały tę wiadomość dalej. W miarę poruszania się ich czułek tłum ogarniało coraz większe podniecenie.

Pod wodzą burmistrza mrówki ruszyły w stronę tyranozaura uporządkowanymi czarnymi strumykami. Początkowo łańcuch górski wydawał się im niesamowicie odległy, widoczny na horyzoncie, ale niedostępny. Jednak potem niespokojny tyranozaur przekręcił się ku nim, skracając w jednej chwili dzielący je od niego dystans. Gdy się obracał, jedna z jego ogromnych dłoni spadła z nieba i legła z ogłuszającym łoskotem tuż przed burmistrzem. Wywołany tym wstrząs wyrzucił cały pochód mrówek w powietrze, a kurz, który się przy tym wzbił, ułożył się w kształt grzyba podobnego do chmury pyłu po wybuchu bomby atomowej.

Nie czekając, aż kurz z powrotem osiądzie, mrówki weszły za swoim burmistrzem na dłoń dinozaura. Leżała ona prostopadle do ziemi, tworząc urwistą skałę. Ale dla wprawionych we wspinaczkach mrówek nie była to żadna przeszkoda. Szybko wdrapały się po ścianie urwiska na przedramię dinozaura. Wciąż w zwartym szyku, wybierały drogę na szorstkiej skórze przedramienia, brnąc przez jego podobną do płaskowyżu powierzchnię, schodząc i wchodząc po stromych zboczach przecinających ją niezliczonych wąwozów i uparcie zmierzając do ramienia i paszczy tyranozaura.

Akurat w tym momencie tyranozaur podniósł ogromną rękę, by ponownie pogrzebać sobie w zębach. Mrówki, które posuwały się po jego przedramieniu, poczuły, że usuwa się im grunt pod nogami i że alarmująco wzrasta siła grawitacji. Walcząc o życie, przywarły do skóry dinozaura wszystkimi odnóżami. Jego kolosalna głowa zasłaniała im teraz pół nieba. Jego wolny oddech był jak wiatr wiejący na niebie, a pod spojrzeniem jego rozległych jak oceany oczu zatrzęsły się z trwogi.

Dostrzegłszy na swym ramieniu mrówki, tyranozaur uniósł drugą rękę, by je strzepnąć. Jego dłoń zakryła południowe słońce jak chmura burzowa i rzuciła na armię mrówek groźny cień. Patrzyły na nią z przerażeniem, gwałtownie ruszając czułkami. Burmistrz podniósł jedną ze swych przednich nóg i reszta oddziału natychmiast zrobiła to samo, wskutek czego cała kolonia stała się długą, drgającą strzałą, wymierzoną w paszczę dinozaura.

Tyranozaur na kilka sekund osłupiał, ale w końcu pojął zamiar mrówek i opuścił kończynę. Chmura burzowa zniknęła i z powrotem pokazało się słońce. Potem dinozaur otworzył paszczę i położył na ogromnym zębie palec, tworząc w ten sposób most między ramieniem i szczęką. Na ułamek sekundy mrówki się zawahały, ale burmistrz ponownie objął dowództwo i reszta kolonii bez sprzeciwu pomaszerowała za nim.

Pierwsza grupa szybko dotarła do końca palca. Stanąwszy na gładkim, stożkowatym czubku pazura, patrzyły z lękiem i podziwem w głąb jego paszczy. Miały przed sobą pogrążoną w mroku czeluść, w której zbierała się burza. Ich twarze owiewał silny, wilgotny wiatr, który cuchnął posoką, a z ciemnej otchłani dochodziło grzmienie. Gdy oczy mrówek przystosowały się do mroku, udało im się dojrzeć w oddali pas jeszcze głębszej ciemności, który stale zmieniał kształt. Dopiero po dłuższym czasie uświadomiły sobie, że jest to gardło dinozaura. To ono było źródłem owych grzmotów, które wydobywały się z żołądka dinozaura. Mrówki instynktownie skuliły się ze strachu, ale potem jedna za drugą wspięły się na jego olbrzymie zęby i ześliznęły po zboczach z gładkiego, białego szkliwa.

Potężnymi żuwaczkami zaczęły się wgryzać w różowe mięso jaszczura, które utkwiło w rozpadlinach między zębami. Żując pokarm, gapiły się na wielkie białe kolumny wznoszące się po obu stronach. Wysoko nad nimi, na podniebieniu dinozaura, lśnił złowrogo w promieniach słońca drugi rząd siekaczy, który wyglądał tak, jakby lada chwila mógł je zmiażdżyć. Ale tyranozaur przesunął już palec na górną szczękę i nieprzerwany strumień mrówek wspinał się teraz na osadzone w niej zęby i pożerał zaklinowane między nimi mięso, tworząc lustrzany obraz sceny, która rozgrywała się na dolnej szczęce.

W około tuzinie szczelin uwijało się teraz ponad tysiąc mrówek, które szybko uprzątnęły do czysta skrawki mięsa. Dolegliwość dręcząca dinozaura została usunięta! Nie rozwinął się on jeszcze w takim stopniu, by podziękować za tę przysługę, więc tylko wydał długie westchnienie ulgi. Ten nagły huragan zdmuchnął z jego paszczy wszystkie mrówki, które wzniosły się w powietrze jak czarny obłok kurzu, ale ponieważ ich ciała były niewiarygodnie lekkie, wylądowały bez szwanku metr od głowy tyranozaura. Miały pełne brzuchy i potuptały syte z powrotem do swojego miasta. Tymczasem tyranozaur przekręcił się na drugi bok, w chłodny cień, i bez trudu zapadł w drzemkę.

I to było tyle.

Kiedy Ziemia powoli się obracała, słońce przesuwało się w milczeniu ku zachodowi, cienie sagowców się wydłużały, a między drzewami przemykały motyle i chrząszcze. W oddali biły o brzegi Gondwany fale pierwotnego oceanu.

Nikt nie wiedział, że w tej najspokojniejszej chwili historia Ziemi dokonała ostrego zwrotu w nowym kierunku.


  1. Zarówno dinozaury, jak i mrówki określone są w będącym podstawą tego przekładu tłumaczeniu angielskim jako species, czyli rodzaje, podczas gdy w systematyce biologicznej te pierwsze są nadrzędem, a te drugie rodzajami z rodziny mrówkowatych (przyp. tłumacza).

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...