Fragment książki

4 minuty czytania

Vesper

„Vesper, uważaj!” – krzyknął Daps. „Są już w środku!”

Drzwi otworzyły się szarpnięte zdecydowanym ruchem. Nocarz z policjantem przywarli natychmiast do przeciwnego krańca niszy. Szklanka opadła, rozpryskując się w drobiazgi. Granat potoczył się do sali administracyjnej i wybuchł, siejąc dookoła odłamkami. Nie było widać, czy zranił któregokolwiek z renegatów, ale może powstrzymał ich chociaż na chwilę.

Vesper popatrzył na Okruszka, który prostował się właśnie. Miał dziwnie uśmiechniętą, rozjaśnioną nieopisanym szczęściem twarz.

— Ale grubo! — wykrzyczał policjant, kręcąc głową z zachwytem. — No, po prostu kotlet!

Vesper uśmiechnął się uprzejmie w odpowiedzi. Idiota, pomyślał krótko.

A potem zobaczył, jak ateciak puszcza empepiątkę, wyjmuje glocka z kabury i rozbawiony zagląda do lufy pistoletu, niecierpliwymi palcami gmerając przy spuście. W mgnieniu oka Vesper zrozumiał, co się dzieje: któryś renegat przejął kontrolę nad człowiekiem. Najpierw naładował go euforią, a potem chciał zabić jego własną bronią.

Nocarz natychmiast uderzył rękę Okruszka kolbą pistoletu maszynowego. Padł strzał, kula przeleciała obok głowy tamtego, nie czyniąc mu krzywdy.

Porucznik puścił broń, podleciał ciut wzwyż. Uniósł prawą rękę, po czym niczym młot spuścił ją z góry w sam środek hełmu ateciaka. Ten zwiotczał pod wpływem uderzenia i osunął się miękko na ziemię.

Nagle świat zatańczył, zawirował dookoła. Dojmująca słabość opanowała ciało Vespera, powieki opadły bezwładnie na oczy.

„Klęknij!” — usłyszał stanowczy głos. „Klęknij, ty półludzkie ścierwo!”

Nocarz opadł na kolana. Z trudem dźwignął powieki i popatrzył na wprost.

Czarno ubrana postać weszła do sali, zatrzymała się o parę metrów z przodu. Zimne oczy drapieżnika pałały przemożną mocą. Ich wyraz był łudząco podobny do tego, który wciąż prześladował Vespera po nocach.

— Renegat — wyszeptał, z trudem obracając językiem w na wpół sparaliżowanych ustach.

Tamten uśmiechnął się z wyższością. Niezrównanie szybkim ruchem wyciągnął przed siebie obie ręce. Z prawej wyzierała ku nocarzowi lufa pistoletu. Na lewej spoczywał woreczek z krwią. Na pewno nie sztuczną, co do tego nie mogło być wątpliwości.

— Masz pięć sekund na decyzję — oznajmił renegat. — Dołączasz do nas albo umierasz drugi raz. Czas start. Sto dwadzieścia jeden, sto dwadzieścia dwa...

Nocarz spróbował podnieść się z kolan, szarpnął się w lewo, w prawo... Na nic, jakby krępowały go jakieś niewidoczne więzy. Renegat trzymał go mocno.

— Sto dwadzieścia trzy, sto dwadzieścia cztery... — liczył tamten dalej. — Sto dwadzieścia pięć. Stop. Decyzja?

Vesper przełknął ślinę. Podniósł wzrok. Powoli, zdecydowanie pokręcił głową.

— Dobranoc — powiedział renegat, patrząc mu prosto w oczy.

Padł strzał.

Vesper wstrzymał oddech, zacisnął mimowolnie powieki... Uświadomił sobie jednak, że wciąż żyje, otworzył więc oczy czym prędzej. Zobaczył, jak twarz renegata zalewa się krwią, po czym jego ciało wali się bezwładnie na podłogę.

— No nie lubię, jak ktoś mi mierzy do kolegi — powiedział Okruszek zza jego pleców, ściskając glocka w wyciągniętych rękach. — Nawet bardzo nie lubię.

Vesper z sykiem wypuścił z siebie powietrze. Znaczy wielkolud nie dał się ogłuszyć na długo. Całe szczęście.

Wstali obaj, chwiejąc się nieco na nogach. Popatrzyli po sobie poważnie.

— Co to, kurwa, było? — spytał człowiek, wskazując na trupa leżącego przed nimi. — Co on nam zrobił, co?

— Nie mogę ci powiedzieć — odparł nocarz po prostu. — Na twoim miejscu zacząłbym się przyzwyczajać do myśli, że był to wyjątkowo duży pies, na którego widok wpadliśmy w chwilową panikę. Pod wpływem silnego stresu, oczywiście. I nie zmieniałbym zeznań, choćby nie wiem co.

Okruszek pokiwał głową bez dalszych pytań.

„Melduję: jeden renegat mniej” — rzucił Vesper w myślach. „Nidor, odbierasz?”

Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Poszperał więc umysłem, szukając dowódcy... Nic, jakby tamten zniknął ze świata żywych.

Vesper poczuł, że blednie.

„Daps, jak schody?” — zapytał, starając się opanować zdenerwowanie.

Również cisza.

Nocarz popatrzył na człowieka. Przełknął ślinę.

— Musimy zejść na dół — powiedział.

— Oszalałeś? — odparł tamten natychmiast. — Nie było rozkazu.

— Tam się źle dzieje — wykrztusił Vesper nieco drżącym głosem. — Nawet bardzo źle.

— Rób, jak uważasz. — Okruszek pokręcił głową zdecydowanie. — Ja nie schodzę z posterunku, póki nie dostanę rozkazu. Sorry, stary. Takie mamy procedury.

— ABW prowadzi tę akcję — oznajmił nocarz zimno. — Jestem porucznikiem. Wykonaj mój rozkaz. Schodzimy.

Tamten popatrzył na niego, ważąc coś w myślach.

— Tajest! — odparł po chwili.

Vesper popatrzył na windy. Nie, nie tędy. Zasilanie siadło, na awaryjne lepiej nie liczyć. Zresztą ostatnią rzeczą, na jakiej mu zależy, jest narobienie hałasu.

— Do schodów! — zakomenderował. — Już!

Ruszyli obaj jednocześnie. Dotarli do drzwi poszatkowanych wybuchem granatu, przywarowali przy nich. Okruszek omiótł salę administracyjną pośpiesznymi ruchami lufy, w tym czasie Vesper dobiegł, kuląc się, do najbliższego, pogruchotanego biurka. Schował się za nim. Dał sygnał koledze, ten skoczył do przodu, podczas gdy nocarz zabezpieczał jego przejście.

W ten sposób w kilku skokach przemierzyli zdemolowaną salę.

Nie napotkali nikogo na swojej drodze.

Vesper zaczął się poważnie bać. Na dole musiało być bardzo źle.

Dotarli do klatki schodowej, weszli przez ziejący w ścianie szeroki otwór. Popatrzyli na dwa ciała leżące na schodach z roztrzaskanymi głowami. Z trudem rozpoznali w poległych Dapsa i Gawrona. Po stopniach ściekała krew, łącząc się we wspólny strumień wypływający z obu ciał.

Minęli ich bez słowa, pośpiesznie, ostrożnie schodząc w dół.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...