Jeszcze kilka lat temu nie przyszłoby mi do głowy, że przyjdzie taki czas, gdy będę zaczytywać się fantasy rodem ze wschodu Europy. Moja przygoda z tą literaturą zaczęła się od przypadkowej lektury "Odnaleźć swą drogę" Aleksandry Rudej. Perypetie Olgi, studentki Uniwersytetu Nauk Magicznych, spodobały mi się na tyle, że coraz częściej i chętniej zaczęłam sięgać po powieści innych autorek z Ukrainy czy Białorusi – Oksany Pankiejewej i najbardziej chyba popularnej w Polsce Olgi Gromyko. Przepełnione magią, ale też bardzo lekkie, zabawne, baśniowe historie stanowią ciekawą alternatywę dla znacznie głośniejszej, ale nie zawsze lepszej literatury zachodniej. Zasiadając w czasie przedświątecznej krzątaniny do "Sztyletu rodowego" – pierwszej części nowego cyklu Rudej – liczyłam, że znów będzie mi dane przenieść się do miejsca, w którym koniec jednej przygody oznacza początek następnej, gafa goni gafę, siła wyższa bezustannie drwi z bohaterów, a ci co rusz wplątują się w tarapaty. Ile z tego dostałam – cóż...
Mieszkająca ze swoją nianią Mila bardzo chciała wziąć udział w wojnie, dlatego zdecydowała się podjąć przyspieszone kursy magiczne. Kłopot w tym, że zanim je skończyła, było już po ptaszkach. Coś jednak trzeba w życiu robić, dlatego dziewczyna zgłasza się do pracy jako królewski głos. Tym sposobem wraz z kilkoma innymi ochotnikami (a w niektórych przypadkach raczej "niechętnikami" wysłanymi przez rodzinę) tworzą drużynę, której zadaniem jest wizytowanie kolejnych miast jednego z regionów i rozwiązywanie sporów, kontrola finansów itp. Wiadomo, że zawsze znajdzie się ktoś, kto ma swoje za uszami, więc pracy przed wysłannikami króla będzie sporo. Tak naprawdę jednak większość z tych spraw to drobiazgi i dopiero pod koniec książki pojawia się coś grubszego, problem w tym, że na rozwiązanie przyjdzie nam poczekać co najmniej do wydania kolejnego tomu. Podobnie z prywatnymi sprawami Jaromira Wilka, który dowodzi całej wyprawie.
Jak wynika z powyższego, w "Sztylecie rodowym" zarysowują się wątki, które stanowić będą główną oś fabularną całego cyklu. W tej części jednak na pierwszy plan wysuwa się co innego – stosunki między poszczególnymi postaciami. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że w skład drużyny wchodzą osoby (istoty?) o skrajnie różnych osobowościach. Pochodzący z wyższych sfer dowódca jest zimny i niedostępny, ślepo w niego zapatrzona wojowniczka Tisa wobec innych zachowuje się, delikatnie mówiąc, wrednie. Troll Dranisz łamie wszystkie stereotypy i wykazuje się inteligencją, wyczuciem i delikatnością wobec Mili, którą postanowił poślubić. Elf ma czarne włosy, starannie pielęgnowaną depresję i silne poczucie wyższości, a krasnolud jest wysokiej klasy maminsynkiem. Wszystkie te oryginalne charaktery, zmuszone do podróżowania jednym wozem, stanowią mieszankę wybuchową, nie dziwi więc, że co rusz dochodzi do sporów i – teoretycznie – zabawnych sytuacji. Z żalem muszę jednak stwierdzić, że jakoś specjalnie mnie one nie śmieszyły.
Spory wpływ na to, że opowieść nie okazała się tak humorystyczna, jak chyba miała być w założeniu, ma nie całkiem udana kreacja bohaterów. Jaromir Wilk jest według Mili kompletnie pozbawiony ciepłych uczuć i rzeczywiście raz czy dwa można odnieść takie wrażenie, jednak w ogólnym rozrachunku to, jak został scharakteryzowany, nie do końca pasowało do jego zachowania. Z kolei troll i krasnolud to ciekawe postaci, ale ich potencjał nie został moim zdaniem wykorzystany.
Zachwycił mnie natomiast elf – uzdrowiciel. Autorka idealnie uchwyciła moje własne wyobrażenia na temat tej rasy. Daezael wszystko widzi w czarnych barwach, jego zdaniem świat jest szpetny, przyszłość rysuje się źle, nikt go nie rozumie, za to wszyscy wykorzystują. Co najlepsze, elf się tym wszystkim napawa i im gorsza sytuacja, tym bardziej jest zadowolony. Moim zdaniem to najciekawsza postać w całej historii i mam nadzieję, że w kolejnej odsłonie będzie go jeszcze więcej.
Nie mogę pominąć kwestii polskiej wersji "Sztyletu rodowego". To kolejna wydana przez Papierowy księżyc książka z piękną okładką i uroczymi zdobieniami w rogach każdej strony. Niestety jest to również następny tekst, który nie dostąpił zaszczytu porządnej korekty. Od literówek i błędów interpunkcyjnych momentami aż się roi i trudno oprzeć się pokusie wysłania do wydawnictwa listy wszystkich niedoróbek.
"Sztylet rodowy" nie jest książką złą, ale na tle innych wydanych ostatnio powieści autorek ze wschodu Europy rozczarowuje. Jest poprawnie, acz bez fajerwerków. Mimo to czekam na drugą odsłonę cyklu, licząc, że akcja nareszcie ruszy z kopyta, pojawi się więcej humoru, a potencjał bohaterów zostanie lepiej wykorzystany.
Dziękujemy wydawnictwu Papierowy Księżyc za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz