Zacznijmy nietypowo, bo od ostatnich stron albumu "New X–Men #1: Z jak zagłada", pozwalających lepiej wejrzeć w zamysł twórczy Granta Morrisona. A to dlatego, że na końcu polskiego wydania zamieszczono kilkustronicowy wywód scenarzysty, w którym analizuje mocne strony komiksów z X–Menami, odwołuje się do innych superbohaterskich historii i tworzących je autorów. Nade wszystko to jednak wizja, jaką w oparciu o te analizy roztacza Morrison, okazuje się najbardziej intrygująca. Wizja na tyle ciekawa, że swego czasu włodarze Marvela umożliwili jej zmaterializowanie na kartach komiksu.
Mimo znacznej liczebności homo superior wciąż nie czują się bezpiecznie wśród innych ludzi. Ostoją dla mutantów pozostaje Instytut Nauk Wyższych Xaviera, lecz ostatnimi czasy nawet on przestał być bezpiecznym miejscem. Wszystko za sprawą Cassandry Novy, tajemniczej kobiety legitymującej się niezwykle silnymi zdolnościami telepatycznymi. A przy tym bardzo podobnej do pewnego sprzymierzeńca mutantów.
Krótkie streszczenie fabuły nie do końca oddaje, z czym "New X–Men" się je. Wyobcowanie mutantów, pogardzanych przez innych ludzi, którzy zwyczajnie się ich boją, to motyw nie tyle zgrany, co nieodzowny w fabułach traktujących o wychowankach Charlesa Xaviera. To jednak tylko obowiązkowe tło dla ważkich wydarzeń. Już na starcie Morrison uśmierca 16 milionów istot z genem X, a odnalezienie sprawcy staje się głównym celem X–Menów. Antagonistka jest jednak wystarczająco potężna i przebiegła, aby nie obawiać się spotkania z Xavierem. Cały wic polega na tym, że scenariusz nie zwalnia od pierwszych stron, gdzie poznajemy tajemniczą kobietę, aż po sekwencje, w których X–Men stawiają jej czoła, jednocześnie zmuszeni mierzyć się z demonami przeszłości i opiekować świeżo upieczonymi uczniami Instytutu Nauk Wyższych Xaviera. A też wynik starcia nie jest oczywisty, bo przeciwniczka niewiele sobie robi ze spotkań twarzą w twarz z mutantami.
Nowi mutanci przyjemnie odświeżają skostniałą już grupę pod przewodnictwem Jean Grey, Cyclopsa, McCoya i Wolverine'a. Szczególnie dobrze wypadają dziewczynki przebywające pod opieką Emmy Frost, głównie dzięki paru humorystycznym scenom. Natomiast szkoda, że Morrison przesadnie skupił się na utrzymaniu intensywności, przez co ucierpiały wątki osobiste. Niby problemy herosów przewijają się w dialogach, ale jedynie jako wzbogacenie tła i w "Z jak zagłada" przypominają zapychacze. Być może scenarzysta chciał zacząć od mocnego uderzenia i dopiero potem rozwinąć relacje między członkami X–Men, lecz to dopiero przyjdzie nam zweryfikować. Szkoda, bo poza tym postacie zostały napisane więcej niż przyzwoicie – Morrison uwydatnił ich cechy charakterystyczne, ale bez popadania w groteskę, a dialogi stoją na dobrym poziomie i nie brak w nich dowcipu.
W pierwszej odsłonie "New X–Men" Morrison miesza dobrze znanych mutantów z trudnościami wynikającymi z braku akceptacji przez społeczeństwo oraz własnymi pomysłami, w tym najważniejszym z nich – wprowadzeniem ciekawej antagonistki, której pochodzenie i metody działania napędzają całą fabułę. Tempo pozostaje wysokie, całą historię śledzi się z przyjemnością i tylko przeciętne rysunki Franka Quitely'ego – na czele z jego problemami z odwzorowaniem mimiki – nieco obniżają finalną notę.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz