Najnowsza powieść serii "Wehikuł czasu" pt. "My" reklamowana jest jako pierwowzór "Nowego wspaniałego świata" Huxleya i "Roku 1984" Orwella. Oba dzieła czytałem – chociaż "Rok 1984" znacznie bardziej przypadł mi do gustu i uważam go za jeden z najlepszych tworów o tematyce dystopijnej, to "Nowy wspaniały świat" także zasługuje w moich oczach na miano kultowego. Nie będę ukrywał więc, że opis na tylnej okładce mocno mnie zachęcił do sięgnięcia po tę pozycję. Kolejnego smaczku dodaje fakt, iż Jewgienij Zamiatin napisał ją 100 lat temu.
Już na samym początku trafiamy do Państwa Jedynego, pozornego raju na Ziemi. To piękne odzwierciedlenie najskrytszych marzeń komunizmu – nie ma "ja", jesteśmy tylko "my". Obywatele nie posiadają imion, a jedynie numery. Całe życie mają z góry zaplanowane, począwszy od pracy, na dniach, w których mogą uprawiać seks, kończąc. Narratorem powieści jest Δ-503, matematyk, jeden z głównych konstruktorów wielkiego statku kosmicznego, dzięki któremu Państwo Jedyne mogłoby zanieść idee swojej cudownej cywilizacji na inne planety. Osią fabularną utworu jest zmiana poglądów Δ-503, jakie zachodzą z powodu rozgrywających się wokół niego wydarzeń.
Jewgienij Zamiatin bardzo dobrze i szczegółowo przemyślał, jak ma wyglądać świat przedstawiony. Jego wizja dystopii jest kompletna, przerażająca, ale jednocześnie fascynująca. Urzekł mnie Dekalog Godzinowy – każdy obywatel ma zaplanowane dokładnie wszystkie dni. Musi o określonej godzinie położyć się spać, kochać się czy iść do pracy. Pozorną dowolność ma jedynie w wolnych chwilach, kiedy to może udać się na spacer bądź pisać peany na cześć Państwa Jedynego. Protagonista utrzymuje jednak, że również to kiedyś się zmieni i mieszkańcy będą mieli rozpisane całe 24 godziny.
Najbardziej podobał mi się fakt, że główny bohater na początku powieści ślepo wierzy we wszystkie te rozwiązania. Potrzeba dopiero kobiety, w której się zakochuje, aby pojawił się u niego pierwszy sen – niechybna oznaka choroby. Jak wiadomo, przez miłość potrafimy zachowywać się irracjonalnie i tak też Δ-503 zaczyna powoli kwestionować zasadność jednej wielkiej wspólnoty. Duży plus należy się za kreację bohaterów – są wielowymiarowi, nieprzewidywalni, nie dają zamknąć się w schematy.
Jeśli zwróciliście już uwagę na moją końcową ocenę powieści, zastanawiacie się pewnie, o co chodzi, skoro wypisuję tu same superlatywy. Otóż sprawa jest prosta – po skończeniu powieści można sobie porozmyślać na różne dystopijne tematy, tylko... no właśnie, trzeba ją najpierw skończyć, co okazuje się prawdziwą katorgą. Styl Rosjanina to prawdziwa udręka. Lektura utrzymana została w formie pamiętnika Δ-503 – pomysł może i fajny, ale przeprowadzony wprost fatalnie. Jedno słowo ciśnie mi się na usta: chaos. Zdania urywają się w połowie, nie mają żadnego sensu, a przemyślenia matematyka wirują dookoła jakiegoś tematu, rzadko dążąc do meritum. Tak samo jest z dialogami, które często wyglądają, jakby obie osoby się nie słuchały albo prowadziły dwie osobne konwersacje, będąc do tego mocno uszkodzonymi umysłowo. Przykładowy dialog:
- Dobrze, obiecuję ci: kiedy skończy się święto, jeżeli tylko... Ach, tak, a jak wasz Integral? Ciągle zapominam spytać – czy szybko?
- Nie: co "jeżeli tylko"? Znowu? Co: "jeżeli tylko"?
Ona (już w progu):
- Sam zobaczysz...
No właśnie, co "jeżeli tylko"?! Co szybko?! Taki bełkot przewija się przez całą książkę, co znacznie utrudnia lekturę. Momentami po kilka razy czytałem całą stronę, bo kompletnie nie rozumiałem sensu danego rozdziału. Prawdę powiedziawszy, dopiero przeczytawszy streszczenie na Wikipedii, zrozumiałem, o co w ogóle chodziło w utworze. Bardzo szkoda, bo powieść określiłbym jako nieszablonową, nieoczywistą, a finał jest bardzo smakowity.
Z pewnością znajdą się osoby, które wlot zrozumieją każde słowo w "My". Podejrzewam, że kimś takim jest tłumacz, Adam Pomorski. Na koniec powieści zamieścił bardzo obszerne posłowie, dla mnie będące jeszcze mniej strawne. O ile z obowiązku książkę przeczytałem od deski do deski, o tyle rozdział "Od tłumacza" darowałem sobie po dwóch stronach – mam wrażenie, jakby autor na siłę nawciskał różnych wyszukanych, trudnych słów albo zachłysnął się dziwnym stylem Zamiatina, sprawiając, że z tej części kompletnie nic nie wyniosłem.
Czy warto? Dla mnie szkoda zachodu. Znacznie bardziej polecam wspominane na samym początku dzieła Orwella i Huxleya. Właściwie przestałem się dziwić, czemu o nich mówi się na każdym kroku, natomiast o "My" usłyszałem po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz