Pisanie książek niezwiązanych bezpośrednio z historią głównego bohatera serii, ale osadzonych w tym samym świecie, nie jest wcale nowością. Dobrym przykładem mogą być „Kroniki Bane'a”, zbiór opowiadań poświęcony jednej z drugoplanowych postaci „Darów Anioła” i stworzony przez Cassandrę Clare (wraz z koleżankami po fachu). Podobnie postąpił Patrick Rothfuss, autor słynnych „Kronik królobójcy”. Pisarz dopiero zadebiutował w literaturze fantastycznej, lecz z miejsca podbił serca czytelników, w tym i moje. Na następny tom wyśmienitego cyklu o tajemniczym karczmarzu trzeba będzie jednak jeszcze poczekać. Nowelka pt. „Muzyka milczącego świata” miała na moment oderwać fanów od niecierpliwego wyczekiwania na nową książkę Rothfussa. Jej bohaterką została Auri, niezwykła dziewczyna zamieszkująca w tunelach Podspodzia.
Tradycyjnie w tym momencie powinien pojawić się akapit zarysowujący fabułę. Problem jest taki, że dostajemy jedynie szczątki mogące przypominać historię i pretendować do jej miana. Wiemy, że Auri czeka na gościa, którym najpewniej jest Kvothe. Do jego przyjścia zostało siedem dni – z jednej strony dużo, bo dziewczyna nie może się doczekać spotkania ze swoim przyjacielem. Z drugiej mało, ponieważ w tym czasie musi znaleźć dla niego prezent. Odpowiedni (inne w grę nie wchodzą). „Muzyka milczącego świata” to więc wędrówka po Podspodziu (z chwilowymi wyjściami na powierzchnię), poszukiwanie podarku oraz... ustawianie rzeczy na właściwych miejscach. Stworzenie ciekawej książki z tych niezbyt atrakcyjnych tematów graniczyło z cudem.
Niestety Patrick Rothfuss nie jest aż takim geniuszem, żeby z powodzeniem ziścić podobny pomysł, dlatego „Muzyka milczącego świata” okazuje się wybitnie sknoconym eksperymentem. Autor nie ułatwił sobie zadania, rezygnując z podstawowych elementów, które powinny tworzyć opowieść. Nie umieścił w nowelce nawet jednego dialogu, a intrygującej historii trudno szukać, albowiem całość poświęcona została banalnym czynnościom. Ponadto występuje tutaj tylko jedna postać, Auri. To po prostu nie mogło się udać. Nie sądzę, aby ktokolwiek z najwybitniejszych pisarzy zdołał w interesujący sposób przedstawić wyrabianie mydła czy szukanie odpowiedniego miejsca dla koła zębatego (bo to się obrazi...). Wszystkie czynności, jakich podejmuje się bohaterka na przestrzeni około 150 stron, z daleka brzmią nudno, a z bliska usypiają czytelnika na stojąco. „Muzyka milczącego świata” zalicza się do tych książek, które zupełnie nie rozumiem, w jaki sposób mogą się komuś podobać. Przyjaciel stwierdził, że najwyraźniej nie zauważam starannie ukrytego przesłania. Rzeczywiście, nie zauważam, ale nie jestem przekonany, czy ono w ogóle jest.
Nowelka została napisana poetyckim językiem, co wcale nie ułatwia lektury. Wręcz przeciwnie – zwykłe banały jeszcze dałoby się czytać z chłodną obojętnością, jednak banały ubrane w ładne słowa... to inna kategoria wagowa. „Muzyka milczącego świata” usypia ze zdwojoną mocą, przez co nieustannie nachodzi uciążliwe pragnienie skończenia z książką raz na zawsze. Od beznadziei nie ratuje nawet portret jednej z najbardziej zagadkowych postaci „Imienia wiatru”, czyli Auri. Owszem, dziewczyna antropomorfizuje przedmioty i ma obsesję na punkcie znajdywania im odpowiednich miejsc, co jest dosyć osobliwe. Jednak to wciąż za mało na fascynującą charakterystykę, a na przestrzeni 150 stron w końcu odczuwa się zmęczenie zachowaniem Auri. Najlepiej z tego wszystkiego wypadają... przedmowa i posłowie autora. Dotyczą one okoliczności powstania nowelki, a te – mimo że nadzwyczajne może nie były – wciąż budzą większe zainteresowanie niż główna treść. Patrick Rothfuss przyznaje w nich, że „Muzyka milczącego świata” nie jest pozycją dla każdego i z pewnością znajdą się malkontenci narzekający na niesprawdzone dotąd rozwiązania. Łudziłem się jednak, że będę należał do frakcji zadowolonych, tymczasem przyszło mi głośno krytykować poziom mojego ulubionego twórcy.
Jeśli czujecie się na siłach i wciąż chcecie lepiej poznać tajemniczą Auri – proszę bardzo, ale robicie to na własną odpowiedzialność. Ostrzegam: zerwanie z podstawowymi elementami składającymi się na opowieść nie wyszło książce na dobre. Jak to zostało świetnie ujęte w posłowiu, „Muzyka milczącego świata” jest długim portretem poświęconym jednej postaci. Długim, monotonnym, pełnym zwyczajnych czynności ubranych w piękne słowa i nic ponadto. Jestem zdania, że tego typu utwory nie powinny wychodzić poza szufladę pisarza. Samemu autorowi jeszcze mogą się przydać w dokładnym określeniu wrażenia, jakie ma wywoływać dana postać. Jednak dla czytelnika nie przedstawiają żadnej wartości, a to najgorsze, co można powiedzieć o książce.
PS „Muzyka milczącego świata” zawiera całkiem sporo ilustracji, lecz nie wybijają się one ponad przeciętność. Istnieją jedynie dla czystej estetyki – bo rozumnie zostały wplecione w tekst, ale nie obrazują nic godnego uwagi.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz