Fragment książki

6 minut czytania

Trzydzieści sześć lat wcześniej

Słyszał, jak przedzierają się za nim pomiędzy drzewami. Ześlizgnął się w dół zbocza, a zniszczone buty znalazły oparcie na bryle zamarzniętego śniegu. Jego stopy były zdrętwiałe z zimna, zdawały się tak martwe jak jagnię drgające mu dziko na ramieniu. Krew wciąż sączyła się z podciętego gardła zwierzęcia i wsiąkała w brudne szmaty, które okrywały jego ciało.

Jeden ze ścigających go mężczyzn przeklął i ryknął wściekle. Przesunął tuszę, którą dźwigał na ramieniu, i pozwolił sobie na uśmiech. Gubił ich mimo ciężaru, który niósł. Zorientował się, że kilku z nich zdążyło się już poddać. Większość to starcy. Grubo po trzydziestce.

Oddalił się od nich na pewną odległość i znalazł miejsce, w którym mógł się ukryć. Leżał w nim przez chwilę, po czym postanowił rozpocząć zabawę. Jego żołądek zaburczał potężnie, przypominając mu, że ta zima była beznadziejna. Bardziej surowa niż jakakolwiek inna, którą pamiętał.

Wskoczył na przewrócone drzewo i utrzymał równowagę mimo grubej warstwy lodu, która znajdowała się tuż pod nim. Chwilę później usłyszał huk, któremu towarzyszyła nowa lawina przekleństw. Domyślił się, że jeden z jego prześladowców potknął się o kłodę i upadł prosto na twarz.

Zastanawiał się, co się stało z Liściem i Czerwonym Uchem – lub Martwym Uchem, jak postanowił nazywać swego nieszczęsnego przyjaciela. Czerwone Ucho miał stać na warcie, w czasie gdy on wraz z Liściem plądrowali farmę. Ubili dopiero pierwsze jagnię, kiedy ktoś podniósł alarm. Okazało się, że Czerwone Ucho był równie bezużyteczny jako wartownik co jako kucharz. Wszyscy się zastanawiali, jakim cudem udało mu się przetrwać tyle czasu w gangu Skarna.

Drzewa w końcu się przerzedziły. Teraz mógł dostrzec rzekę. Gdy tylko pokona powierzchnię Topniaka, ci uparci dranie przyznają się do porażki. Kontynuował bieg, a szybkie oddechy tworzyły kłęby pary. Jednak zbliżając się do brzegu, zdał sobie sprawę, jak bardzo się pomylił. Roztopy miały niebawem całkowicie zamarznąć. Potężne kawały lodu kotłowały się, tworząc spiętrzenia i łącząc się z siłą, która mogłaby zgnieść człowieka na miazgę. Nie było najmniejszej szansy na to, aby przepłynąć wpław przez ten szalejący nurt.

Nasłuchując odgłosów pościgu, zbiegł w dół rzeki i powrócił do lasu.

Dwóch mężczyzn wyłoniło się zza drzew, zagradzając mu drogę.

– Dotarłeś już wystarczająco daleko, chłopcze.

Stojący bliżej był zdyszany, jednak nie dało się nie zauważyć ponurej determinacji w jego głosie. Tak samo jak błysku zimnej stali, która wisiała mu u pasa.

Nie marnował czasu na odpowiedź. Rzucił się naprzód i uderzył czołem w twarz mówiącego. Usłyszał łamanie kości i poczuł, jak chrząstki kruszą się od siły ciosu. Odwrócił się natychmiast, zrzucił z ramienia jagnię i podniósł je do góry, tworząc prowizoryczną tarczę. Miecz drugiego mężczyzny zaklinował się w boku zwierzęcia, a zdziwienie napastnika trwało wystarczająco długo, by w trzech krótkich ciosach powalić go na ziemię.

Podniósł jagnię i usiłował wyciągnąć z niego miecz, jednak ktoś, kto stał z tyłu, uderzył go i zwalił z nóg. Broń oraz zmaltretowana tusza wypadły mu z rąk, po czym poleciały na bok.

Obrócił się, aby dorwać kolejnego napastnika. Był z niego kawał bydlaka, równie wysoki jak on sam i sporo cięższy. Mimo że zawsze był wyjątkowo silny jak na swój wiek, tym razem nie udało mu się przygwoździć drania, aby wymierzyć mu porządny cios. Kącikiem ust wciągnął powietrze i splunął krwią. Drugi mężczyzna złapał go za szyję i pociągnął w dół. Odskoczył desperacko w tył, unikając tym samym roztrzaskania głowy o kamień. Zamachnął się łokciem i zdawało mu się, że złamał napastnikowi żebro. Jednak nawet jeśli tak się stało, jego przeciwnik w ogóle się tym nie przejął.

Walcząc z wielkim Wschodniakiem, zupełnie stracił poczucie czasu. Mogła minąć minuta lub godzina, gdy tłukli się wzajemnie na brzegu rzeki, jednak żaden z nich nie potrafił uzyskać przewagi. W końcu się rozłączyli, a jego przeciwnik odsunął się i teraz oddychał ciężko. Powoli zaczął się orientować, że byli obserwowani. Odwrócił się. Patrzyło na niego pół tuzina twarzy. Znał dobrze jedną z nich, pokrytą siniakami, które zmieniły chłopięce rysy w różnokolorowy bałagan. To Liść.

Jeden z mężczyzn przykładał długi sztylet do gardła Liścia. Dwóch innych trzymało naciągnięte łuki. Najpodlej wyglądający z nich potrząsnął głową i splunął na śnieg.

– Gdzie się chowa reszta?

– Reszta?

Wiedział, o czym mówił mężczyzna, lub tak mu się wydawało. I jeżeli chodziło właśnie o to, o czym myślał, to był już prawie martwy.

– Twój gang. Plądrowaliście osady w pobliżu Granicy od roku. Zamordowaliście całą rodzinę w ich własnych łóżkach. Matkę, dzieci, wszystkich.

Skrzywił się na to wspomnienie. Otarł twarz wierzchem dłoni i obejrzał krwawą plamę, która na niej została. Spojrzał w górę. Niebo pociemniało jak stary siniec.

– Czekam na odpowiedź, chłopcze.

Zmrużył oczy i popatrzył na martwe przebite jagnię leżące na brzegu rzeki.

– Ja tego nie zrobiłem. Liść i Czerwone Ucho też nie.

– Chcesz mi powiedzieć, że wasza trójka oddzieliła się od grupy, gdy ta zaczęła zabijać ludzi?

– To prawda.

Przywódca Wschodniaków splunął ponownie.

– W takim razie załatwimy to w ten gorszy sposób.

Wskazał ręką na mężczyznę trzymającego Liścia.

– Utop go w rzece. Powoli, pamiętaj. Daj naszemu koledze czas na zastanowienie się, czy jest coś, o czym powinien nam powiedzieć.

Liść zaczął się wyrywać, gdy ciągnięto go w stronę rzeki. Wprawdzie on sam był jeszcze właściwie dzieckiem i ciężko było mu patrzeć na próby uwolnienia się Liścia, jednak nie odwrócił wzroku. Nawet wtedy, gdy głowa kamrata znalazła się we wzburzonej wodzie.

– Ile masz lat? – zapytał przywódca, kiedy chłopak został wyciągnięty z wody.

– Szesnaście – odpowiedział.

Widział, jak Liść szczęka zębami w niekontrolowany sposób. Muskularny młodzieniec usiłował złapać oddech, a jego skóra przybrała paskudny niebieskawy odcień.

– Jesteś jeszcze chłopcem, a już pobiłeś dwóch moich ludzi do nieprzytomności. Zarżnięcie tej kobiety i jej dzieci musiało być dla ciebie łatwizną.

Tym razem się rozzłościł.

– Mówiłem ci, że my tego nie zrobiliśmy! Ukradliśmy jedynie trochę żywego inwentarza. Zostawiliśmy Skarna i innych przed Wschodnim Stykiem.

Liść poszedł ponownie pod wodę. Gdy został wyciągnięty, jego oczy wywróciły się w głąb oczodołów. Już nie walczył.

Przywódca wskazał na bezwładną postać.

– Już po nim. Dobij go i wrzuć ciało do rzeki.

Narastała w nim wściekłość. Lubił Liścia, który był chłopcem inteligentnym, pogodnej natury, mimo że prędzej podciąłby gardło swemu wujowi, niż spędził kolejną noc w swym łóżku. Liść strzegł go, gdy dołączył do gangu Skarna, uratował go raz lub dwa z krwawej konfrontacji, kiedy jego duma nie pozwoliła mu się poddać.

– Jak go utopisz, to cię zabiję.

Mężczyźni trzymający napięte łuki poruszyli się lekko. Strzały przygotowane były do wystrzelenia. Ich przywódca zachichotał obrzydliwie i skinął na mężczyznę trzymającego Liścia.

– Utop go.

Zaatakował.

W następnej chwili leżał na ziemi, patrząc na ołowiane niebo. Płatki śniegu opadały w dół i topiły się na jego twarzy. Sięgnął ręką do kolana i poczuł, że wystaje z niego strzała. Pojawiła się nad nim twarz.

– To było głupie. Odważne, ale głupie. Panowie!

Poczuł, że ciągną go po śniegu w stronę, z której dobiegały dźwięki płynącej wody. Odwrócili go brutalnie i przytrzymali ponad rzeką. Wpatrywał się w Topniak, obserwując, jak ciało Liścia skręcało się i obracało, zupełnie jak jego występujący w przyrodzie imiennik, nim ostatecznie zniknęło pod wodą. Ktoś złapał go za włosy i popchnął jego głowę w dół, w kierunku zamarzającego wiru…

– Czekaj.

Niedoszli oprawcy się zawahali, a jego głowa zatrzymała się jeden cal ponad wodą. Spoglądał w jej dziką otchłań.

– Jak masz na imię? – zapytał głos.

Był głęboki, mocny i brzmiał, jakby był skierowany wprost do niego. Odwrócił odrobinę głowę i zobaczył, że przemawiającym był wielki drań, z którym wcześniej walczył.

– A jakie to ma znaczenie? – Przywódca był wyraźnie zirytowany. – Jest bandytą. Zabij go i to zakończ.

– Chłopak ma w sobie ogień. Ogień i stal. Moglibyśmy zrobić z niego użytek. Duchy dobrze wiedzą, że w Twierdzy potrzebujemy walecznych mężczyzn.

– To zimnokrwisty morderca. Zabójca dzieci. Poza tym właśnie oberwał strzałą w kolano. Niewielu wyleczyło się z takich ran.

Zapadła krótka cisza. Ranny wstrzymał oddech i wsłuchiwał się w ryk szalejącego pod nim Topniaka.

Silna ręka wyciągnęła go niemal delikatnie, po czym obróciła.

– Nigdy nie spotkałem chłopca, który zniósłby ta walkę co ty. Zwłaszcza będąc na wpół zagłodzonym. Zapytam raz jeszcze: jak masz na imię, chłopcze?

Spojrzał na swego wybawcę. Na jego twarzy widać było kilka drobnych ran, które poniósł w wyniku wcześniejszej walki, jednak oczy nie zdradzały złych zamiarów ani złości. Jedynie pewną ciekawość.

– Mam na imię… – rzekł powoli, próbując nie zemdleć z bólu.

Zamrugał, by zrzucić płatki śniegu z powiek.

– Mam na imię… – powiedział ponownie – Kayne.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...