Co decyduje o popularności książki? Z pewnością przyczyniają się do niej liczne rekomendacje w postaci recenzji i opinii znajomych, jednak chyba najwięcej bitew w księgarniach toczy się o powieści przeznaczone dla młodzieży. Przykładów nie trzeba długo szukać – choćby "Zwiadowcy" Johna Flanagana. Sam nie mogę zrozumieć jego fenomenu – pierwsze tomy były świetne, lecz kolejne stawały się coraz to nudniejsze, a pisarz tak zżył się z postaciami o przerysowanych umiejętnościach, że nie chciał decydować się na ich uśmiercanie. I gdzie tu znaleźć nutę niebezpieczeństwa? Można powiedzieć, że George R. R. Martin w tym aspekcie nokautuje Flanagana, bo u niego trup głównych aktorów ściele się dość gęsto. Jak znajduje się w tym wszystkim początek nowego młodzieżowego cyklu o tytule "Michael Vey. Więzień celi nr 25"?
Michael Vey odznacza się nadzwyczajną zdolnością – mianowicie potrafi razić prądem. Nie darzy jednak swej umiejętności ciepłymi uczuciami, więc stara się ją kontrolować i żyć jak normalny nastolatek. O specyficznej naturze Michaela wie niewiele osób – jedynie jego matka i przyjaciel Ostin, bo gdyby tak sensacyjna wiadomość dotarła do opinii publicznej, skutki byłyby z pewnością opłakane. Pewnego dnia Michael dowiaduje się jednak, że nie jest jedynym człowiekiem o elektrycznych mocach. Postanawia zdobyć informacje dotyczące pochodzenia jego umiejętności, ale poszukiwania zwracają uwagę niebezpiecznych ludzi...
Nie powiem, abym należał do osób, które darzą szczególną miłością powieści młodzieżowe, lecz czasami są one naprawdę warte uwagi, jak choćby świetna seria "Gone". Czy podobnie jest z "Michaelem Veyem. Więźniem celi nr 25"? Początek robi pozytywne wrażenie i byłbym skłonny do udzielenia pozytywnej odpowiedzi na to pytanie. Bohater jest (prawie) zwykłym chłopakiem borykającym się z podobnymi problemami, co większość z nas – klasówki, nadopiekuńcza mama, zauroczenie piękną dziewczyną czy dręczenie przez innych kolegów. Autor pokazuje te sprawy w sposób wiarygodny i interesujący, jakby w trakcie pisania ponownie przeżywał szkolne czasy albo miał dużo "żywych" wspomnień z tamtych lat. Podobne uczucia towarzyszą również czytelnikowi, ja w każdym razie bardzo się wkręciłem w problemy Michaela. Te mogą, co prawda, odstraszyć osoby starsze do sięgnięcia po książkę, ale nie powinny, bo pisarz znakomicie posługuje się młodzieżowym językiem, uatrakcyjniając go tak, aby rozbawiał, a miejscami nawet stara się przemycić coś mądrego – na przykład to, jak dorośli kształtują charakter i życie swoich podopiecznych. Dzięki tym zaletom pierwsze akapity przebiegły mi bardzo szybko i, mimo późnej pory, rozchichotany nie mogłem oderwać się od dzieła Richarda Paula Evansa.
Niestety, wraz z kolejnymi stronami moje zainteresowanie malało. Opuszczając sprawy szkolne, Evans musiał odpowiedzieć przynajmniej na część dręczących nas pytań i przedstawić fantastyczną sferę swojej książki. Ta prezentuje się tylko poprawnie – szybkość, z jaką otrzymujemy większość wyjaśnień i brak rodzących się nowych pytań sprawiają, że początkowa ciekawość jest stopniowo zastępowana nudą. Nie towarzyszy nam już takie napięcie, bo co lepsze karty autor ujawnił już w połowie powieści! Na dodatek te nie okazały się wcale takie dobre – brakuje tajemniczości, mroku, zaskakujących momentów i brutalnych przeciwników zdolnych do naprawdę okrutnych czynów. Co prawda, ci ostatni z chłodnym spokojem łamią prawa człowieka, jednak do szaleństwa i aury grozy im daleko. Najlepiej pokazuje to pewna sytuacja, w której "główny zły", z powodu nieposłuszeństwa jednej z postaci, miał kogoś zabić, czego ostatecznie nie zrobił. Evans udowodnił tym, że boi się przedstawiać wstrząsające, dramatyczne sceny, a nie służy to dobrze pozycji, której przydałaby się choćby namiastka niepewności. Przecież nikt nie przepada za przewidywalnością wydarzeń!
Również fabuła sprawia wrażenie mało rozbudowanej. Przydałaby się mnogość różnych wątków, lecz od czasu opuszczenia terenu szkoły zaczyna ich brakować. Jak już wspominałem, brakuje także dramatu i brutalności, przez co historię zaczynamy traktować jak zwykłą opowiastkę i szybko o niej zapominamy. Gdyby przynajmniej postacie wryły się w pamięć... Ale te nie są dostatecznie pogłębiane, nie licząc bohatera, który w dużej części książki prowadzi narrację. Jednak i tutaj pojawiają się zgrzyty – przede wszystkim nie znamy dokładnych granic jego mocy.
"Michael Vey. Więzień celi nr 25" to, podobnie jak "Dreszcz", udany start serii, aczkolwiek w przypadku książki Jakuba Ćwieka mieliśmy do czynienia z pozycją dobrą, tu zaś tylko z przeciętną. Ratuje ją jedynie fakt, że jest to pierwszy tom, a te bywają słabsze w porównaniu do kolejnych. Richard Paul Evans ma materiał na ciekawsze poprowadzenie akcji, rozpoczęcie nowych wątków (bo same kontynuowanie nielicznych "starych" byłoby błędem) oraz przedstawienie brutalności i mroku, więc jest szansa, że moje proroctwo dotyczącego dalszych części się spełni. Czy warto więc przeznaczyć pieniądze na tę powieść? Nie, chyba że odpowiada wam jej nijakość oraz czytacie jedynie tytuły młodzieżowe – wśród nich pozycja Evansa nie powinna mieć tak tragicznego miejsca jak w przypadku wzięcia pod uwagę całej fantastyki.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz