Po lekturze „Miasta kości” natychmiast wybrałem się do kina na jego ekranizację. I szczerze mówiąc, dawno tak się nie zawiodłem na filmowej adaptacji książki. Producenci w iście idiotyczny sposób zmarnowali potencjał powieści Cassandry Clare, pozbawiając ją jej najlepszych atutów – świetnych, zabawnych dialogów i dobrej, zaskakującej fabuły. Nie mam pojęcia, co im przyszło do głowy, aby tak bardzo ingerować w te aspekty, wprowadzając nieuzasadnione zmiany do historii oraz wyrywając jedynie skrawki rozmów z oryginału, resztę zaś dopisując samemu, tworząc niepasującą do siebie „papkę”. Stwierdziłem, że o poczynaniach twórców, którzy już mają w planach nakręcenie kolejnej części (oby lepszej od pierwszej), należy jak najszybciej zapomnieć. Najlepszym sposobem miało być ponowne zanurzenie się w świat Nocnych Łowców, tym razem jednak w „Mieście popiołów”, drugim tomie „Darów Anioła”.
Clary Fray poznała już otaczający ją fantastyczny świat, pełen magicznych stworzeń. Dowiedziała się również strasznej prawdy – że jej ojciec to Valentine, niegdysiejszy Nocny Łowca, teraz banita, który za wszelką cenę chce zniszczyć wszystkich Podziemnych, zostawiając Ziemię jedynie do użytku ludzi. Prawda jednak jest jeszcze gorsza, bo chłopak, w którym się zakochała, Jace, okazał się jej bratem. Rodzeństwo musi więc wybrać między kazirodczą miłością a nieszczęśliwym życiem. Tymczasem pokonany Valentine na nowo realizuje swój plan zdobycia mocy zdolnej położyć kres istnieniu Podziemnych. Czy Clary wraz z przyjaciółmi będzie potrafiła znowu stawić mu czoła?
„Miasto popiołów” nie zawodzi. Co prawda, Cassandra Clare nie popisała się, tworząc oryginalny rdzeń fabuły, lecz dostosowała się do przepisu zawartego w „Mieście kości” – po co jednak ingerować w coś, co i tak bardzo dobrze się sprawdza. Dlatego też historia znowu jest pełna akcji, posiada parę zaskakujących zwrotów wydarzeń, do których części można jednak dojść samemu, jeśli się połapie w ukrytych przez autorkę wskazówkach, ale mimo to zmierza do przewidywalnego końca, mianowicie do nieuchronnej konfrontacji z Valentinem. Czy przeszkadzało mi to? Zupełnie nie. Zawsze działo się coś na tyle ciekawego, że nie mogłem zaprzestać dalszego czytania – albo była to sytuacja związana z wątkiem miłosnym, gdzie praktycznie każdy jest nieszczęśliwy i „chodzi” z kimś, kogo nie kocha, albo akurat pojawiało się zagrożenie, niekoniecznie pochodzące od demonów, ale także od zaślepionych żądzą zemsty ludzi. Koniec końców, byłem w pełni usatysfakcjonowany ogólną jakością fabuły. Ubolewałem jedynie nad tym, że autorka poskąpiła odkrycia jakichś większych tajemnic, być może pozostawiając je na tom trzeci.
Muszę przyznać, że rozterki miłosne bohaterów zapewniły mi niezły ubaw. Cassandra Clare tak dobrze bawiła się uczuciami głównych postaci, że bardzo jestem ciekaw, jak zamierza to wszystko odplątać. Z obecnej konfiguracji naprawdę trudno znaleźć dobre wyjście. Spróbujmy ją w skrócie przedstawić. Clary kocha Jace'a, ale skoro to jej brat, chodzi z Simonem, który jest w niej zakochany. Jace zakochany jest w Clary, lecz przy tym nie zauważa uczucia, jakim pała do niego jego przyjaciel, Alec. Ten z kolei jest zbyt nieśmiały, aby przyznać się do swoich uczuć, więc tymczasowo umawia się z Magnusem Banem, Wielkim Czarownikiem Brooklynu, który się w nim zakochał. Wygląda to dosyć skomplikowanie, ale w ostatecznym rozrachunku takie meandry miłosne wypadają całkiem interesująco, a sytuacje z całą piątką nieszczęśliwie zakochanych potrafią trzymać w napięciu – tylko czekać, aż ta burza miłości na dobre się rozkręci, zaś bohaterowie zaczną piorunować siebie nawzajem. Jednocześnie jednak nie mogę nie wspomnieć o kontrowersjach, które mogą się przy tym pojawiać. Jakby nie patrzeć, Jace i Clary są rodzeństwem, więc ich uczucie może przyprawić o niesmak, zaś Alec i Magnus są homoseksualistami. Cóż, może to jakiś przepis na wzbudzenie w czytelniku fascynacji, zmuszającej go do kupowania kolejnych tomów? Wydaje mi się, że udałoby się i bez tego, lecz jestem na tyle tolerancyjny, że takie zagrywki mi nie przeszkadzają, tym bardziej, iż autorka słusznie do tej pory stroniła od scen miłości między bohaterami identycznej płci. Pozostawia je raczej w domyśle, a o tym, że Alec i Magnus są razem, dowiadujemy się, śledząc dialogi i zachowania postaci.
Świat „Darów Anioła” jest coraz lepiej przedstawiany. Cieszę się, że Cassandra Clare nie zakończyła informacji o nim na dość oszczędnym w tym aspekcie „Mieście kości”, dodając do niego nowe elementy także w tomie drugim. W ten sposób uniwersum nabiera większej wiarygodności, a książka bardziej wciąga. Najlepszym przykładem tego będzie wprowadzenie Inkwizytorki, osądzającej winę Nocnego Łowcy, a także, w przypadku potwierdzenia złamania przez niego prawa, również jego karę. Autorka, wprowadzając nowy stopień w hierarchii wraz z jego zadaniami, jednocześnie włączyła do akcji nową, ważną dla powieści postać. Inkwizytorką będzie niejaka Imogen, bardzo komplikująca sytuację jednego z bohaterów. Tym samym Cassandra Clare upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu. Brawo.
Niezmienną zaletą pozostają za to dialogi. Zachowanie Jace'a nie zmieniło się ani odrobinę – to nadal porywczy, nieznający pojęcia „strach”, buntowniczy i arogancki chłopak, skrycie poszukujący swojego miejsca na świecie. Mimo odczuwanej samotności (a może właśnie przez nią?), młodzieniec często odwołuje się do ironii i sarkazmu, co w połączeniu z tekstami z „Dungeons & Dragons” Simona, chłodnym spokojem Aleca, uwodzicielską i władczą Isabell oraz niezwykle emocjonalną Clary, daje świetny efekt kompletnego wsiąknięcia w zabawne, interesujące, a przede wszystkim pełne ekspresji oraz ciętych ripost rozmowy. Muszę przyznać, że dawno w trakcie lektury tak bardzo nie wyczekiwałem kolejnego fragmentu dialogów, mimo że opisy nie są przecież rozległe ani trudne w czytaniu.
„Miasto popiołów” to bardzo dobra powieść fantasy, obdarzona podobnymi zaletami, co „Miasto kości”. Cieszy mnie, że Cassandra Clare nie obniżyła lotu drugim tomem swojej serii, a nawet nieco go podwyższyła, bo wprowadzając nowe elementy do świata przedstawionego sprawiła, że uniwersum „Darów Anioła” w większym stopniu może się podobać. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak po raz drugi polecić cykl o Clary Fray, zapewniając jednocześnie, że będziecie się dobrze przy nim bawili niezależnie od tego, czy jesteście czytającymi paranormalne romanse nastolatkami, czy dorosłymi czytelnikami o wyrafinowanych gustach. Ważne jest jedno – to nie jest ambitna lektura, lecz lekka powieść, stanowiąca miłą odskocznię od rzeczywistości, którą docenią osoby nieoczekujące od literatury samych perełek, lecz również teoretycznie gorszych, ale w praktyce czasami lepiej bawiących książek.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Dodaj komentarz