Mające premierę czwartego listopada „Metro 2035” jest finałowym tomem serii, zapoczątkowanej w 2005 roku przez Dmitrija Głuchowskiego. Gwoli przypomnienia – akcja dzieje się w zniszczonej wojną atomową Moskwie. Niedobitki mieszkańców ukryły się przed promieniowaniem i innymi zagrożeniami w rozciągających się pod miastem tunelach metra. W pierwszej, rozgrywającej się w 2033 roku części poznaliśmy Artema, młodego chłopaka z WOGN-u marzącego o wielkich przygodach. Spotkany pewnego dnia stalker – Hunter – prosi go o przysługę; jakby nie wrócił z misji, chłopak ma ostrzec jego przywódcę o niebezpieczeństwie. Artem zgadza się i jak można było przewidzieć, Hunter nie wraca, co zmusza go do ruszenia w długą i niebezpieczną podróż. W dziejącej się rok później kontynuacji bohaterami była trójka „zranionych” dusz: pragnący opisać historię metra Homer, dochodzący do siebie po przeżyciach z Czarnymi Hunter i podkochująca się w stalkerze Sasza. Mimo że była to dobra książka, czegoś w niej brakowało, nie potrafiła wywołać takich emocji jak poprzedniczka. I teraz z pewnością każdy czytający właśnie zastanawia się, jak to jest z „Metrem 2035”. Jest lepsze, gorsze, średnie, zawodzi, rozczarowuje, wywołuje zachwyt?
Jako że po lekturze jestem w dobrym nastroju, odpowiem od razu, a nie gdzieś pod koniec recenzji. Więc tak… „Metro 2035” jest cholernie dobrą książką – równie dobrą co pierwszy tom, a może nawet lepszą. Przez całą lekturę nie mogłem oderwać się od tekstu. Dawno żadna książka tak mnie nie wciągnęła. Wszystko było dobre: fabuła, dialogi, bohaterowie, klimat. W sumie nie wiem, od czego zacząć opisywanie.
Po krótkim namyśle zacznę od historii. Jak wygląda jej zarys? Po pozbyciu się zagrożenia pod koniec „Metra 2033” i odbyciu kilku walk w szeregach zakonu Artem ożenił się i powrócił na swoją rodzinną stację. Wszyscy traktują go jak bohatera, ale nie daje mu to radości. Nie może sobie przebaczyć, że zaprzepaścił szansę na kontakt z Czarnymi. W dodatku cały czas wychodzi na powierzchnię i próbuje nawiązać łączność radiową z innymi miastami, przez co współmieszkańcy patrzą na niego jak na dziwaka. Rutynę przerywa pojawienie się bohatera drugiej części, Homera, informującego Artema o człowieku, któremu udało się nawiązać kontakt z innym miastem. Mający dość swojego życia Artem łapie za kałacha i rusza ze starcem na stację Teatralną. Podróż, w którą wyruszą, pełna będzie zgnilizny moralnej, walki na śmierć i życie, zwrotów akcji oraz zdrad przyjaciół.
To nie jest taka sama opowieść jak „Metro 2033”. Oryginał jawi się przy kontynuacji niczym wesoła podróż z optymistycznym przesłaniem końcowym. Jest źle, ale istnieje szansa na lepsze jutro. W „Metrze 2035” brzmiałoby to tak: jest źle, ale lubimy taki stan rzeczy i chcemy, żeby nas upadlano. Artem nie może nikomu zaufać, dawni towarzysze broni zdradzają go albo udają, że jest dla nich obcy. Autor zręcznie dekonstruuje mity Metra. Zakon i Młynarz, dwie niezepsute i niemal święte rzeczy w tym uniwersum, okazują się równie zgniłe i zakłamane co otaczający ich świat. Wszyscy są sprzedajnymi zdrajcami, gotowymi odrzucić swoje ideały za garść naboi. Mieszkańcy metra w tej części jawią się niemal jak dzikie brutalne bestie zdolne tylko do zaspokajania swoich najprymitywniejszych potrzeb. Można by stwierdzić, że w tym tomie Głuchowski połączył postapokalipsę z prozą Chandlera.
I tylko jeden osamotniony Artem pozostaje idealistą walczącym o lepszy los dla mieszkańców metra. Jego wiara cały czas jest wystawiana na próbę, ale nie poddaje się, wierzy, że kiedyś uda mu się wyprowadzić Moskwian na powierzchnię. Tylko jak pomóc osobie nie chcącej pomocy? Pod koniec dojrzewa i zostawia tunele za sobą – rusza we własną podróż. Przez większą część drogi towarzyszy mu Homer, rzucając światło na nieznane nam historie metra. Wraca też kilku starych znajomych, między innymi Suchy. A wśród nowych mamy handlarza gnojem, oficerów politycznych stojących zarówno po stronie faszystów jak i komunistów oraz prostytutki.
„Metro 2035” jest najdojrzalszą odsłoną cyklu. Oprócz przygód w postapokaliptycznym świecie z kartek książki wyłania się satyra na rosyjskie społeczeństwo i komentarz na temat władz politycznych Rosji. I w porównaniu do poprzedniczek nie ma w niej żadnej nadziei. Na Artema podczas wędrówki czekają same porażki i rozczarowania.
Dziękujemy wydawnictwu Insignis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz