Mentaci Diuny

3 minuty czytania

diuna, mentaci diuny

Literacka szarża duetu HerbertJ. Anderson nie ustaje. Po godnej ojca konkluzji oryginalnego cyklu "Kronik Diuny", uzupełnionego o naprawdę dobrą trylogię o dżihadzie butleriańskim i genezie głęboko zakorzenionej w bohaterach książki niechęci do myślących maszyn, obaj panowie poszli za ciosem, zabierając się za kolejny cykl, tym razem przybliżający kulisy powstania wielkich zgromadzeń tego uniwersum.

Moją recenzję pierwszego tomu o Wielkich Zgromadzeniach pisałem prawie dwa lata temu (doszedłem przy okazji do wniosku, że ewoluujemy w dobrym kierunku, jeśli idzie o edytowanie recenzji książek, ale to dygresja) i tomem byłem zachwycony. Doskonałe wydanie Rebisu nie zmieniło się ani na jotę, a charakterystyczna oprawa graficzna zaczęła być dla mnie już oczekiwanym towarzyszem podróży.

Podobnie jak poprzedni tom opierał się przede wszystkim na Żeńskim Zgromadzeniu, które w pewnym momencie poddane zostaje ciężkiej próbie i jego przetrwanie staje pod znakiem zapytania, tak i trzeci tom traktuje o innej Wielkiej Szkole – moich ulubionych mentatach. Ludzkie komputery, rozumujące w sposób podobny do myślących maszyn, mające je zastąpić i pomóc innym w wykonywaniu skomplikowanych projekcji i kalkulacji, to niespotykana w żadnym innym miejscu koncepcja i jedna z podstawowych cegiełek, składających się na niesamowitą unikalność uniwersum Herbertów (i Andersona).

Jednak szkoła mentatów, podobnie jak wszystkie frakcje tego rozbudowanego świata, posiada swoje mroczne tajemnice i stara się je chronić za wszelką cenę.

Wielkie Szkoły, stanowiące fabularną oś tego konkretnego cyklu, są – co przeczytanie "Mentatów Diuny" jedynie potwierdza – tylko tłem. Prawdziwym sercem tej opowieści jest konflikt fanatycznego przeciwnika maszyn Manforda Torondo i Josefa Venporta, odpowiedzialnego za międzyplanetarny, wykorzystujący Nawigatorów handel, dyrektora Venport Industries. Oczywiście zagrożenie dla handlu, który – co podkreśla się także w tomach napisanych przez Franka Herberta – jest sercem Imperium, sprawia, że w nieuniknionym konflikcie między religią a postępem nie będzie miejsca na neutralność. Pokłosiem tego wszystkiego, jak wie każdy, kto oryginalną "Diunę" czytał, musi być uformowanie się Gildii Planetarnej, KHOAMu (albo ZNAHu, dla tych, co czytali przekład Łozińskiego) oraz wydanie Biblii Protestancko-Katolickiej, z jej najważniejszą zasadą – "Nie będziesz kaleczył ducha".

diuna, mentaci diuny

Oprócz osiągnięcia niezwykłego celu, jakim jest ujednolicenie wiary pod jednym sztandarem, dwie z trzech wymienionych tutaj rzeczy to nieodłączne części politycznego trójnoga będącego podstawą Imperium, w którym żyje Paul Atryda. Wyjaśnienie tych podstaw, o jakich Herbert ojciec wspomina jedynie pobieżnie, jest świetnym zabiegiem – w ogromnym stopniu przyczynia się do umocnienia filarów tworzonego przez autorów uniwersum i nie komplikuje spraw, wprowadzając nowe koncepty, wątki i postacie. Wszystko tutaj zmierza w jednym konkretnym kierunku i nawet mimo chronologicznego pomieszania (bo już jednak czytałem konkluzję "Kronik Diuny" i wiem, jak się skończy) to, co opisuje Brian Herbert z Kevinem Andersonem, stanowi wyśmienite uzupełnienie.

Oczywiście, mimo jasno wytyczonego kierunku, nic tu nie jest tak proste i ciężko jednoznacznie przewidzieć, co się wydarzy. Zakończenie "Mentatów..." po raz kolejny zdołało mnie zaskoczyć i zaintrygować. Podobnie jak u Martina, tak i tutaj nie można do końca być pewnym, kto przeżyje, a kto umrze, kto z kim się sprzymierzy i kto czego dokona. Jedyna różnica polega na rozmachu i czasowym przedziale, w czym "Diuna" wyraźnie nad Martinem góruje. Jest to obosieczny miecz, bo nie przywiązujemy się do tych postaci tak bardzo, jak do bohaterów "Pieśni Lodu i Ognia", ale chwalebnej wspaniałości faktu, że sagę rozciągającą się na eony ktoś zaplanował, przekreślić się nie da.

W taki właśnie sposób powinno się robić prequele – jako historie, które w mozolny sposób stawiają podwaliny pod świat, w którym żyją i funkcjonują bohaterowie głównej historii. Dzięki dość płynnemu stylowi obu panów z pozoru nudne dla kogoś rozważania czy niepozorne dialogi mają niezwykłą wartość, którą jest się w stanie docenić dopiero, gdy przeczyta się ostatnią stronę ostatniego tomu.

Od dawna uważam, że "Kroniki Diuny" (czy Stare, czy Nowe) są dla SF tym, czym "Pieśń Lodu i Ognia" jest dla fantasy. Obie historie pokazują dobitnie, że gatunek się jeszcze nie wypalił, może pokazać pazurki i nie wypada przejść nad nim obojętnie – nie, jeśli uważa się za jego fana.

diuna, mentaci diuny

Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
9 Średnia z 3 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...