Fragment książki

11 minut czytania

Prolog

Otworzył powoli oczy. Była tylko ciemność i ból. Nie pamiętał, co się stało, i nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Wszystko wydawało się bezładne i niepewne. Czuł suchość w ustach, co jeszcze nigdy dotąd mu się nie przytrafiło. Tam, skąd pochodził, wody było aż nadto. W takim razie dlaczego teraz paliła go skóra? Dlaczego czuł, jak łuszczy się wskutek podmuchu gorącego wiatru?

„Nigdy nie powinienem był znaleźć się tutaj. Nigdy nie powinienem był pragnąć zobaczyć”.

Ale czym było to „tutaj”, nie był w stanie sobie przypomnieć. Nie pamiętał też, co tak żarliwie pragnął zobaczyć.

Podniósł się powoli, ciągle nic nie widząc. Powiódł rękami po ciele. Wszystko miał nadal na swoim miejscu, lecz nawet przy najmniejszym dotyku odczuwał przeraźliwy ból. Pod opuszkami palców poczuł coś o konsystencji piasku i popiołu. Przetarł pięściami oczy. W końcu zaczął odzyskiwać wzrok.

Przed nim, na odległość wielu mil, rozprzestrzeniał się dywan popiołu. Przygnębiająco płaski i bezlitośnie pusty horyzont mieszał się z żółtawym niebem zasnutym drobnym pyłem. Miał tego pełne usta. Zakaszlał gwałtownie. Na języku poczuł kwaśny smak.

Zauważył, że jest nagi. Falami zaczynały powracać do niego wspomnienia, jeszcze niejasne i niepowiązane ze sobą, ale wiedział już, kim i przede wszystkim gdzie był. Jednak nic w tym krajobrazie nie przypominało mu miejsca, w którym znajdował się jeszcze chwilę wcześniej. No właśnie. Bo wystarczyła zaledwie chwila.

Stopy zanurzone w popiele zostały poranione odłamkami twardego, rozdrobnionego na maluteńkie kawałki materiału, które były wszędzie w promieniu kilkudziesięciu sążni. Całkowicie przykrywały jego skórę, a wiele z nich powbijało mu się w ciało. To stąd ten ból. To stąd to uczucie pieczenia.

Poruszył się, próbując zignorować rozpaczliwe sygnały, jakie wysyłało mu ciało.

– Jest tu kto? – zapytał cicho. – Lafta?

Potem ją sobie przypomniał. Klehr. Wykrzyknął jej imię najgłośniej jak potrafił i rozejrzał się dookoła zdesperowany. Przychodziły mu na myśl różne imiona wraz z mnóstwem twarzy. Oczywiście, ludzie z miasta. Tam musiało być jakieś miasto. Ale liczyła się tylko ona. I to jej szukał.

Był niespokojny. Serce dudniło mu w piersi, a skronie pulsowały ze strachu.

– Klehr! – zawołał ponownie.

Pobiegł.

– Fala uderzeniowa musiała mnie daleko wyrzucić. Zdaje się, że jestem poza stolicą – powiedział do siebie.

Bo teraz pamiętał. Oślepiający błysk, straszliwe ciepło. Prawdopodobnie wybuch. Widocznie stolica została zaatakowana. Ale przez kogo? Przez kogo, skoro te piaszczyste równiny od lat, od wieków nie znały wojny?

Biegł, ciągle krzycząc jej imię. Jednak nikt nie odpowiadał. Słychać było tylko ten okrutny wiatr, świst olakitowych kryształów przesuwających się po ziemi.

Przypomniał sobie zarys miasta, jakie widział zaledwie ubiegłego wieczoru, stojąc w objęciach Klehr na tarasie ich domu.

Teraz nie było już nic. Wszystko zostało zmiecione, zrównane z ziemią przez oczyszczający wiatr. Padł na kolana i objął głowę rękami. Był na granicy szaleństwa – nie było innego wytłumaczenia. Gdzie podziało się miasto? A jego mieszkańcy?

Potem podniósł oczy ku niebu – ten gest jeszcze jakiś czas temu nie miał dla niego ani dla żadnego z przedstawicieli jego rasy najmniejszego znaczenia, a ostatnio stał się codziennością. I zobaczył. Za chmurą pyłu, za gęstą mgłą szczątków. Światło było oślepiające, wypełniało połowę nieba. I w końcu zrozumiał, co się stało.

Wykrzyczał swój ból, mając nadzieję, że rozwieje się w tym długim zawodzeniu. To właśnie wtedy po raz pierwszy odwiedził go orszak duchów.

Część pierwsza

Z księgi Dary Miry,

wstęp autorstwa siostry Deneiz klasztoru w Galacie

Wielu uważa, że nim doszło do Zderzenia, na Nashirze było pod dostatkiem powietrza i było ono wszędzie. Nie wiadomo jednak, czy to prawda, bowiem żyjący w tym okresie błogości Pierwotni nie pozostawili nam po sobie żadnych kronik ani innych śladów. Jedyne, co możemy stwierdzić, to fakt, że w przeciwieństwie do tego, co sądzili niewykształceni, na Nashirze brakuje nie powietrza, lecz jego składnika nadającego się do oddychania. To właśnie on już od tysiącleci jest rzadki, nieuchwytny i delikatny. Jedynie moc Powietrznego Kamienia jest w stanie zgromadzić tę niewielką ilość powietrza, wytworzonego przez Talarethy pod ich ogromnymi koronami, umożliwiającą życie Talarytom. Dlatego we dnie i w nocy, nigdy nie możemy zaprzestać wychwalania Miry i dziękowania jej, że dała nam Kamień i Talarethy – stróża i ojców Talarii.

1

Niewielką arenę wypełniał odgłos krzyżujących się mieczy. Walczyli ze sobą dwaj wojownicy. Byli tak samo ubrani: w brązowe obcisłe kaftany opadające na wykonane z szorstkiego płótna bryczesy, które na wysokości ud i łydek były wzmocnione skórzanymi pasami. Na nogach mieli czarne wysokie buty, ich dłonie chroniły grube skórzane rękawice, a twarze były całkowicie zakryte hełmami.

Jeden z nich był niższy i drobniejszy, a drugi co prawda bardziej okazały, ale za to mniej zwinny. Wyglądało na to, że mniejszy zawodnik miał trudności: stał w pozycji zamkniętej, starając się bronić przed ciosami przeciwnika, atakującego szerokimi, kolistymi, bocznymi cięciami. Cofnął się, potem znowu. Pozostawał w defensywie, dopóki rywal nie przycisnął go do tego stopnia, że ramionami prawie dotykał muru. Wtedy wystarczył mu moment – kiedy wysoki napastnik poruszył głową, żeby osłonić oczy przed promieniami słońca, ożywił się, wykorzystując jego nieuwagę. Błyskawicznymi precyzyjnym ciosem przeciął skórę przeciwnika na wysokości klatki piersiowej – tam, gdzie biło jego serce – i kontynu-ował, aż do wizjera hełmu. Wyższy wojownik stracił równowagę, co drugi natychmiast wykorzystał: wolną dłonią chwycił płasko miecz i przyłożył go do gardła konkurenta.

– Koniec zabawy – wyszeptał.

Współzawodnik uśmiechnął się, podnosząc ręce i zdejmując hełm. Był Talarytą, miał około trzydziestu lat, karnację koloru cegły – dość jasną jak na jego rasę – i lekko szpiczaste uszy. Oczy mężczyzny przypominały zieleń mętnych bagien, a na kwadratowej szczęce rosła szczeciniasta i zaniedbana broda.

– Całkiem nieźle. Zrobiła to pani celowo? – zapytał, wygładzając ciemnośliwkowe włosy, które układały się w drobne loki na jego spoconym czole.

Przeciwnik przyjął pozycję „spocznij” i zdjął hełm. To była dziewczyna. Miała szczupłą twarz, mały, lekko zadarty nos, otoczony mnóstwem malutkich piegów, i duże oczy błyszczące intensywną zielenią. Karnacja koloru ciemnej cegły tworzyła kontrast z ognistorudymi włosami upiętymi w kok, z którego wydostało się kilka kosmyków, otaczających teraz jej twarz i długą, szczupłą szyję.

– Oczywiście, że zrobiłam to celowo – odpowiedziała. – Już od jakiegoś czasu miałam na oku tę plamę światła – wskazała na ziemię – i wiedziałam, że jeśli cię tam zwabię, to biorąc pod uwagę twój wzrost, panie, i pozycję słońc o tej godzinie, uda mi się ciebie oślepić. A ponieważ jesteś silniejszy i bardziej zwinny ode mnie, była to dla mnie najlepsza okazja, żeby wygrać – dodała z bezczelnym uśmiechem.

Przeciwnik odwzajemnił uśmiech.

– Dobrze pani walczy, Talitho. W ostatnim czasie zrobiła pani spore postępy. Całkiem nieźle jak na hrabiankę. Gdyby przykładała się tak pani również do innych zajęć...

Dziewczyna przerwała mu gestem irytacji. Już kilkakrotnie próbowała dać do zrozumienia, że nie lubi, jak gwardziści nazywają ją hrabianką, i że tak samo zwracanie się do niej „pani” – co mistrz czynił wyłącznie w stosunku do niej i nikogo innego – bardzo ją denerwuje. Ale jej trud był daremny, bowiem jej ojca obawiano się nawet tutaj.

– Inni nauczyciele nie są tacy zdolni jak ty, panie, i to, czego uczą, interesuje mnie znacznie mniej.

– Robi pani błąd – powiedział mężczyzna, ściągając rękawiczki. – Historia i muzyka też mogą być potrzebne dobremu gwardziście.

Talitha westchnęła i wbiła miecz w ziemię.

– Nie walczy się książkami i fletami. Ale jeśli mówisz to ty, mistrzu... – Już miała ściągnąć rękawiczki, kiedy jej wzrok padł na stojącą na skraju areny postać.

Był to wychudzony chłopak w typowym stroju sługi: miał na sobie czarne bryczesy i ściśniętą skórzanym paskiem tunikę, na której widniał herb rodziny hrabiego. Jego ramiona były odkryte, a przeguby przewiązane skórzanymi opaskami. Miał duże dłonie i sprawiał wrażenie, jakby nie bardzo wiedział, co z nimi zrobić, więc pozwalał, by kołysały się wzdłuż ciała. Twarz młodzieńca, szczupłą i bardzo jasną – typową dla jego rasy – pokrywał lekki zarost, a długie, proste i spięte w luźny kucyk jasnozielone włosy opadały na nią, stanowiąc oprawę jego urody, a jednocześnie ukrywając jej kontury. Oczy miał wydłużone i niespotykanie duże jak na Femtytę, ale przede wszystkim zadziwiająco złote, co było rzadkim zjawiskiem w Talarii.

– Saiph! – zawołała dziewczyna, biegnąc mu naprzeciw.

– Skończyłaś ćwiczenia, moja pani? – zapytał chłopak.

– Dlaczego tak oficjalnie? – Talitha spojrzała za siebie, w stronę stojącego nieruchomo pośrodku areny mężczyzny. – Nie wydaje mi się, żeby mógł cię usłyszeć.

– Lepiej nie ryzykować – odpowiedział bardzo cicho. Przez chwilę szukał czegoś w worku, aż wyciągnął z niego obszerną pelerynę z czarnego materiału. – Włóż to, moja pani, żeby się nie przeziębić. Jesteś cała spocona.

Talitha westchnęła teatralnie.

– Przecież umieram z gorąca! Co mam zrobić z tą peleryną?

Saiph spróbował okryć nią dziewczynę, ale ta cofnęła się z grymasem na twarzy.

– Spróbuj, jeśli ci się uda! – W jej oczach błysnęła prowokacyjna iskra.

Przestraszony niewolnik rozejrzał się dookoła.

– Przecież wiesz pani, że tutaj nie możemy żartować – powiedział z nutą żalu.

Talitha wyrwała mu z ręki pelerynę i zarzuciła ją sobie na ramiona.

– Zadowolony? – zapytała ze śmiechem. – Jako pełny szacunku sługa jesteś po prostu nie do wytrzymania – dodała, mijając go i kierując się w stronę wyjścia.

Na zewnątrz siedziby Gwardii robiło się coraz ciemniej, nad Messe nadciągał zmierzch. Strumienie czerwonego światła oświetlały niemal perfekcyjną koronę Talarethu, znajdującą się około stu sążni nad ich głowami. To w chwilach takich jak ta ogromne drzewo sprawiało wrażenie inteligentnej istoty, która pod swoim bogatym listowiem życzliwie chroni całe miasto. Z imponującego wejścia na arenę widać było w oddali drgający z powodu gorąca obraz pnia i biały zarys cytadeli.

Drzewo miało w obwodzie sześćset sążni, a wznosiło się na wysokość prawie tysiąca ośmiuset. Wyglądało, jakby składało się z gigantycznych drewnianych filarów, złączonych w jednym objęciu, które w połowie wysokości otwierało się, by stworzyć dużą, bujną koronę. Lekki powiew wiatru poruszał liśćmi tak, że Miraval i Cetus – dwa słońca ukryte za listowiem drzewa – rzucały na dachy cienie o fantastycznych konturach i rysowały mieniącą się mozaikę jasnych i ciemnych plam.

W Talarii każde miasto żyło w cieniu Talarethów; drzewa nie tylko wytwarzały powietrze, lecz także je przetrzymywały. Odpowiedzialny za to był Powietrzny Kamień, którego strzeżono w klasztorach wznoszących się między najwyższymi gałęziami.

Mieszkańcy Messe chodzili wolno po ulicach, zmierzając ku wieczornym obowiązkom. W końcu lekki podmuch wiatru rozpraszał trudny do wytrzymania upał panujący w ciągu dnia. Biel budynków w najbogatszej i najbardziej okazałej dzielnicy miasta nie była już taka oślepiająca jak po południu i przybrała kolor bladego różu, który pozwalał odpocząć oczom.

– Widziałeś mnie na arenie? – spytała Talitha.

– Tak, walczyłaś całkiem dobrze. – Saiph szedł dwa kroki za nią, z pochyloną głową na znak poważania; tego oczekiwano od dobrego Femtyty towarzyszącego swojej właścicielce.

– Całkiem dobrze? Żartujesz?! Byłam po prostu wspaniała!

Saiph zaśmiał się cicho, uważając, żeby nikt go nie usłyszał. Była to jednak zbyteczna ostrożność, biorąc pod uwagę, że Talitha mówiła głośno, nie zważając na spojrzenia ludzi.

– Nie ma się z czego śmiać – powiedziała poważnym tonem. – Nie każdy kadet na trzecim roku jest w stanie pobić swojego mistrza!

Chłopiec spojrzał na nią zakłopotany.

– Wiesz, co myślę? Że więcej od twojego miecza zdziałała opinia o twoim ojcu.

– W Gwardii tak nie jest – odpowiedziała dotknięta. – Tam nikt nie traktuje mnie ulgowo, ponieważ jestem córką hrabiego Megassy. Dla nich jestem tylko kadetem, jak inni.

Saiph podniósł ręce.

– Ale jesteś porywcza... Ja jednak zawsze będę pamiętał ten dzień, kiedy powiedziałaś mi, że umiesz grać na wszystkich instrumentach znajdujących się w Sali Muzyki! – powiedział z szerokim uśmiechem.

– To było siedem lat temu! Trochę się zmieniłam od tamtego czasu.

– Nie za wiele – zażartował.

Wokół nich roiło się od zgorszonych spojrzeń. To był niezwykle rzadki przypadek, żeby Talaryta i jego niewolnik byli ze sobą aż tak zżyci. Pod ciężarem ciekawskich oczu Saiph ponownie spoważniał, a Talitha, na złość wszystkim, wzięła go pod rękę.

– Jesteś szalona – rzucił, szamocząc się.

– Saiph, ty za to jesteś zabawny jak zardzewiała siekiera...

– Próbuję tylko uchronić się przed karą.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– A czego niby się boisz? – Chwyciła go za ramię i wbiła w nie paznokcie, tak że na jego skórze pozostały niewielkie czerwone ślady. – Założę się, że nawet się nie zorientowałeś – powiedziała, patrząc na niego ukradkiem.

Chłopiec sprawdził od niechcenia zadrapania. Femtyci nie czuli bólu, ale od dziecka byli uczeni, że krwi mają się bać bardziej niż czegokolwiek innego. Lecz muszą też umieć odróżniać rany, które mogą być niebezpieczne od tych niegroźnych.

– Faktycznie, nie zorientowałem się – przyznał, patrząc na nią poważnie. – Ale ty dobrze wiesz, o co mi chodziło.

Zakłopotana Talitha spuściła wzrok.


Zobaczyli go chwilę po tym, jak weszli na dziedziniec pałacu. Naprzeciw szerokich schodów zbierał się niewielki tłum służących, a przed nimi stał z założonymi rękami hrabia Megassa. Ojciec Talithy miał twarde i kanciaste rysy twarzy kogoś, kto urodził się po to, by rządzić, i skrzywioną, srogą minę. Jego włosy wraz z upływem czasu poczerniały, co było dość częste wśród starzejących się Talarytów. Oczy, tak samo intensywnie zielone jak oczy córki, błyszczały niespokojnie. Choć sylwetka mężczyzny stała się z wiekiem ciężka, to dzięki codziennym ćwiczeniom z mieczem jego ciało nadal było energiczne i wysportowane.

W środku tłumu odpowiedzialny za dyscyplinę niewolników sługa trzymał w dłoni kij. Był to zaledwie kawałek drewna, ale na jego końcu został osadzony malutki Powietrzny Kamień. Tak malutki, że z trudem było go widać, gdy błyszczał słabym niebieskawym światłem. Kamień był źródłem wszelkiej magii i życia dla całej Talarii, lecz także jedynego bólu, jaki odczuwali Femtyci.

Klęczący niewolnik był niewiele starszy od Saipha. Płakał rozpaczliwie, podnosząc twarz na przemian w kierunku sługi i hrabiego.

– Nie ukradłem, przysięgam, panie! Nigdy bym tego nie zrobił! Nigdy nie naruszyłbym twojej własności!

Jego współtowarzysze uparcie wbijali wzrok w ziemię, niektórzy patrzyli w przeciwną stronę. Sługa spojrzał na hrabiego. Megassa nie zmienił wyrazu twarzy, ograniczając się do lekkiego skinięcia głową.

– Nie, proszę, nie! – krzyczał niewolnik.

Służący podniósł kij i uderzył. Gdy tylko Kamień dotknął pleców niewolnika, rozbłysł intensywnie na fioletowo. Twarz Femtyty wykrzywiła się w grymasie ogromnego przerażenia. To nie był zwyczajny lęk, tylko przejmujący strach, który zdawał się dręczyć go od środka. Kij wzniósł się ponownie, potem jeszcze raz i jeszcze... Przy każdym uderzeniu twarz chłopca sprawiała wrażenie, jakby wciągał ją wir bólu. Krzyczał wniebogłosy, ale na Megassie nie robiło to żadnego wrażenia. Asystował aż do końca, rozkoszując się z obojętną miną każdą chwilą tej agonii.

Trzeba było wielu ciosów, by krzyki niewolnika stały się coraz cichsze, a jego ciało przestało się miotać. Przy czterdziestym uderzeniu lamenty ustały i mrożąca krew w żyłach cisza zawisła nad tłumem.

Hrabia popatrzył na wszystkich.

– Każdy podejrzany o kradzież podzieli jego los – powiedział bez cienia emocji, po czym zwrócił się do sługi: – Każ wynieść ciało i wrzucić je do masowego grobu za miastem.

Już miał odejść, gdy nagle dostrzegł w głębi dziedzińca Talithę i Saipha. Zdecydowanym krokiem ruszył w ich kierunku, podczas gdy niewolnicy pospiesznie się rozchodzili, a sługa wykonywał polecenie.

Talitha poszarzała na twarzy. Stała sparaliżowana strachem. Saiph próbował z całych sił nie patrzeć na leżące ciało.

– Miałeś przyprowadzić ją tutaj jak najszybciej – powiedział zdenerwowany Megassa. Niewolnik bełkotał coś na swoje usprawiedliwienie, ale hrabia podniósł rękę. – Czyżbym dał ci prawo głosu?

– Skończyłam późno ćwiczenia – wtrąciła Talitha.

Hrabia zmierzył ją surowym wzrokiem i podszedł bliżej.

– Kiedy wzywa cię twój ojciec, nigdy więcej nie pozwalaj sobie na spóźnienie – wysyczał, a żyły na szyi pulsowały muz wściekłości. – Niedługo wyjeżdżamy, a ty jesteś w opłakanym stanie.

Dziewczyna spojrzała na swój strój wojowniczki i poczuła dumę. Nigdy nie powstydziłaby się niechlujnego wyglądu, jeśli byłby on konieczny do osiągnięcia doskonałości w walce. Mimo to spuściła wzrok. Kiedy ojciec mówił do niej w ten sposób, przeszywał ją dreszcz. Choć nienawidziła siebie za to, jego małe i złe oczy zawsze wzbudzały w niej strach.

– Chcę być jak najszybciej w Królestwie Wiosny. Dzień przed zaślubinami twojej kuzynki Kalymy odbędzie się ważne przyjęcie, na które jest zaproszona cała nasza rodzina.

Talitha rozpromieniła się: w końcu jakaś podróż, wreszcie opuści te przeklęte mury. Jedyne podróże, w jakich brała udział w ciągu siedemnastu lat swojego życia, były krótkie i nigdy nie wykraczały poza granice Królestwa Lata. A poza tym jej serce zatrzepotało z radości na myśl o osobie, która z pewnością też będzie obecna na tym bankiecie.

– Przygotuję się tylko i zaraz wracam – powiedziała wyważonym tonem, ukrywając entuzjazm.

– Masz pół godziny – rzucił Megassa. – I kiedy ponownie się tutaj pojawisz, postaraj się przynajmniej przypominać córkę hrabiego.

Raz jeszcze posłał jej pełne dezaprobaty spojrzenie i ruszył w stronę pałacu. Talitha stała nieruchomo pośrodku dziedzińca, nie mogąc ochłonąć z wrażenia. Jednak gdy tylko rozejrzała się dookoła, jej dobry humor spowodowany podróżą zniknął. Niewolnicy rozeszli się, a po ciele Femtyty nie było już śladu.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...