28 listopada 2008 roku na półkach polskich księgarń pojawiła się powieść Petera V. Bretta, którą Fabryka Słów ochrzciła mianem "debiutu masowego rażenia". Zanim jednak zgłębiłem się w wykreowany przez Bretta świat, przyjrzałem się okładce, która skutecznie zachęca potencjalnego czytelnika do zakupu. Widać na niej zakapturzoną postać, której twarz naznaczona jest licznymi runami, a oczy skrywa cień. Jedną z ciekawostek jest zdanie "Niech cię mrok pochłonie...", które znajdziemy na okładce. Czytając pierwszy rozdział (lub dalszą część tej recenzji) wiadomo już, co oznaczają te słowa. Przewracając okładkę ujrzałem to, czego nie mogłem znaleźć w sieci: małą biografię Petera V. Bretta, z której dowiedziałem się, że inspiracją dla amerykańskiego pisarza był "Hobbit" J.R.R. Tolkiena i w pewnym stopniu wciąż popularne... komiksy X-Man. Książkę ozdabiają niewielkie grafiki autorstwa Dominika Brońka, idealnie ilustrujące bohaterów, demony i rozgrywającą się akcję. Za bardzo dobre tłumaczenie opowieści odpowiada zaś Marcin Mortka.
Świat stworzony przez Bretta urzeka swym pięknem za dnia, straszy nocą i udowadnia, że brak czarodziejów, hasających (wybaczcie określenie) po lasach elfów i kujących bronie krasnoludów nie pozbawia książki klimatu fantasy. Akcja powieści rozgrywa się w Latach Plagi, kiedy to każdej nocy, od zmierzchu do świtu, z Otchłani wyłaniają się demony najróżniejszych żywiołów. Broń śmiertelników nie czyni im żadnej krzywdy, a jedyną zaporę nie do pokonania stanowią dla nich runy ochronne, z których to ludność małych osad i Wolnych Miast korzysta na co dzień, oznaczając nimi mury swoich domostw. Pozwalają one bezpiecznie przeczekać każdą noc, skutecznie chroniąc przed tym, co czai się w mroku. Powszechne niegdyś runy bojowe zostały dawno zapomniane, przez co wyrównana walka z otchłańcami jest niemożliwa.
W takim dogorywającym świecie przyszło dorastać trójce nieznających się dzieci: 11-letniemu Arlenowi – chłopcu, który w czasie jednej nocy stracił to, co było dla niego najcenniejsze i święcie przekonanemu, że nie ma nic gorszego, niż przepełniający serce strach; 13-letniej Leeshy, dorastającej u starej zielarki oraz młodemu, bo raptem 3-letniemu Rojerowi, którego życie zmieniło się wraz z przybyciem wędrownego Minstrela. Ich przygody to trzy różniące się od siebie części i wcale nie czuje się smutku lub żalu, gdy na scenę wchodzi inny z bohaterów, by zastąpić poprzedniego. Właśnie za to autorowi książki należą się ogromne brawa.
Niestety, w przysłowiowej beczce miodu znajduje się łyżka dziegciu. A nawet dwie. Pierwszą z nich jest dosyć kontrowersyjne zakończenie. Gdy tylko skończyłem czytać książkę, włączyłem komputer i wpisałem w wyszukiwarce pięć słów: Malowany człowiek, księga II, premiera. Ze spokojem wypuściłem powietrze z płuc, gdy przeczytałem, że dalsza część historii pojawi się już 13 lutego bieżącego roku. Nie będę ujawniać szczegółów zakończenia, ale nie ukrywam, że dawno nic mnie tak nie zirytowało.
Drugim, choć w tym przypadku nie tak dużym, minusem jest sposób dojrzewania bohaterów. W pierwszej części książki ich życie płynie w miarę wolnym rytmem. Czytelnik ma szansę poznać zainteresowania mieszkańców, ich sposób życia... krótko mówiąc: jest jak w wielu innych książkach. Niestety, wraz z rozpoczęciem kolejnego etapu miałem niekiedy wrażenie, że czytam streszczenie, a nie książkę. Trójka dzieci rośnie w zastraszająco szybkim tempie i w jednej chwili czyta się o 11-letnim, a chwilę później o dorosłym już Arlenie, który wyrusza na swoją pierwszą wyprawę.
Przyszedł czas na podsumowanie wrażeń, które są jak najbardziej pozytywne. Autorowi udało się stworzyć całkowicie nowy świat – bez elfów, krasnoludów i czarodziei, których zastąpiły demony żywiołów. Z dwóch wcześniej wymienionych minusów jeden pojawia się dopiero na zakończenie, a drugi nie rzuca się aż tak bardzo w oczy. Z niecierpliwością czekam na księgę II, której zakończenie – mam nadzieję – nie wywoła u mnie równie wielkiego zniesmaczenia.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Świat, w sensie kraina, którą co zmierzch nawiedzają demony, a powstrzymać je mogą jedynie magiczne runy, jest, nie powiem, ciekawy, dlatego kupiłem książkę, ale zawiodło wykonanie. Nie zachwycił mnie pomysł z przydzieleniem demonów do żywiołów, że są głupie jak zwykłe zwierzęta, o ich wyższości świadczą jedynie niezwykłe moce, poza tym, jak już mówiłem, naiwnie zarysowane postaci (chyba tylko Posłaniec był w porządku) i w ogóle nudna ta historia.
Malowanego Człowieka faktycznie szybko się czyta, właściwie pochłonąłem ją w kilka godzin, takim językiem jest napisany, że nie ma się z niczym problemów, ale co za różnica jak szybko się ją czyta, skoro nie jest wstanie zainteresować człowieka bardziej niż jedynka z matematyki?
Przynajmniej szkice ludzi i demonów fajne.
W skali od jeden do dziesięciu dałbym może... 6.
Naprawdę nie wiem, czy zdecyduje się kupić kolejną część czy po prostu sprzedać na allegro.
Raczej mam dość ratowania świata. Wolałbym opowieść o trochę niezwykłej, ale dorosłej postaci, żyjącej własnym życiem z epicka batalia w tle, ale nie na głównym planie.
Z Twojego opisu wnioskuję, że póki co przeczytałeś jedynie tom 1. Co prawda w kolejnej części jeden z bohaterów przejdzie swoją przemianę w całkowicie innego człowieka, ale nie powinno Cię to zachęcać do kupna kontynuacji, bo cała reszta pozostaje bez zmian. Brett nie ma stylu pisania jak Sapkowski, ale nie zmienia to faktu, że książkę czyta się przyjemnie i szybko... za szybko. Zgodzę się również ze stwierdzeniem, że książka jest czasami przewidywalna. Problem jest jednak taki, że czytelnik i tak czyta opowieść do samego końca, czego dowodem jest chyba Twoja osoba. Niby książka Ci się nie spodobała, a jednak wytrwałeś do końca.
Użytkownik Ammon dnia piątek, 14 stycznia 2011, 16:43 napisał
Zawsze czytam do końca, bo trochę głupio bym się czuł, gdybym kupił i rzucił w połowie. No i "wytrwać" jest raczej złym słowem, czytanie Malowanego Człowieka nie jest naznaczone bólem i cierpieniem, szybko to szło, po prostu nie jest to książka, którą kupiłbym jeszcze raz. Wolałbym coś innego, może znajdzie się ktoś, kto zechce się wymienić. :>
Moja ocena: 7/10
Dodaj komentarz