Labirynt śniących książek

4 minuty czytania

okładka, labirynt śniących książek

Moja przygoda z „Labiryntem śniących książek” zaczyna się jak jakaś amerykańska komedia romantyczna. Wchodzę do księgarni, a tam na półeczce leży sobie niespodzianka o bardzo kuszących kształtach. Głośno wzdycham z radości, chwytam księgę w ramiona i biegnę do kasy, marząc tylko o tym, by ponownie zagubić się w mojej ukochanej Camonii... W końcu uważam się za fankę Moersa i przeczytałam jak dotąd wszystkie jego książki. Czy można wyobrazić sobie cudowniejszy wieczór, niż ten spędzony z kawą i cudowną książką?

W „Labiryncie śniących książek” znów spotkamy się ze starym przyjacielem – Smokiem Hildegunstem Rzeźbiarzem Mitów. Sam bohater troszkę przytył tu i ówdzie, osiągnął sławę literacką i – co tu dużo mówić – stracił całkowicie wenę, która pozwalała mu dotychczas tworzyć literackie perełki. Bohater osiadł w Twierdzy Smoków, w domu swojego wuja Dancelota Tokarza Sylab i całkowicie spoczął na laurach, gryzmoląc nudne poematy o swoim lęku przed pszczelim miodem. Na całe szczęście bohatera wyciągnie z marazmu tajemniczy manuskrypt. Kto go przysłał? Czy to, co w nim jest napisane, jest w ogóle możliwe? W poszukiwaniu prawdy ponownie udamy się do magicznego Księgogrodu, który zmienił się nie do poznania. W końcu od ostatniej wizyty Hildegunsta w tym mieście minęło całe 200 lat! Księgogród stał się miastem komercji, wypełnionym po brzegi turystami. Niegdyś przerażający Łowcy Książek przeobrazili się w zwykłych przewodników po katakumbach, których obowiązuje surowy kodeks honorowy. Sami Księgogrodzianie znudzili się czytaniem przepastnych woluminów o „Konserwacji motyki użytkowej”, a zamiast tego zafascynowali się teatrem. To w nim poznamy nowych wrogów Hildegunsta i zobaczymy, jak odnawia stare znajomości. Jednak, jak się można spodziewać, w Camonii nic nie jest takim, jakim się wydaje, a teatry lalkarskie skrywają swoje mroczne sekrety...

Niestety teraz przyjdzie mi bawić się w najgorszego i najbardziej wrednego krytyka Camonii – Laptantidela Latudy, zaprzysięgłego wroga Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów. Więc napiszę wprost – książka jest dużo gorsza od swojej poprzedniczki (czas na przeklinanie i rzucanie w autorkę recenzji pomidorami. Koniecznie przegniłymi). Dlaczego tak uważam? Przede wszystkim muszę wam oznajmić, że książka jest pierwszą częścią dylogii. Informację o tym znajdziemy dopiero w posłowiu. Nie wiem, jak pozostali czytelnicy, ale zakupując wolumin, nie sprawdzam nigdy tej części i wyszłam z księgarni w przeświadczeniu, że kupuję kompletną, jednotomową powieść. Myślę, że jest to dość spore uchybienie. Dodatkowo, czytając posłowie, dowiemy się, że autor faktycznie miał w planach napisanie jednego tomu, ale wydawca naciskał, groził potężnymi karami finansowymi i... skończyło się tym, że książka została podzielona, a autor zyskał niezbędny czas i aplauz wydawnictwa. Co przez to straciliśmy?

labirynt śniących książek

Książka jest sztucznie przedłużona i zawiera fragmenty, które można było śmiało wyciąć. Niestety przez to staje się o wiele mniej zjadliwa od swojej poprzedniczki, a akcja wlecze się jak chory padalec. Przykłady? W książce znajdziemy obszerne streszczenie „Miasta śniących książek”, przerobione na przedstawienie teatralne czy rozdział, który składa się wyłącznie z krótkich notatek Hildegunsta (sam autor autoironicznie radzi w przypisach, by ten fragment powieści ominąć, bo nic nie wnosi do fabuły). W notatkach znajdziemy jedynie streszczenia niektórych przedstawień marionetkowych i informację, czy przedstawienie się smokowi podobało. Co ciekawe, na początku książki możemy przeczytać, że Hildegunst, natchniony Ormem (potężną, nadnaturalną weną) pisarz, nie potrzebuje sporządzać notatek, gdyż ma zachwycającą pamięć fotograficzną. Dzięki niej, smok tworzył we własnej głowie swoiste muzeum, wypełnione po brzegi wątkami ze swojej biografii...

Biedna fabuła, zepchnięta na pobocze, ożywa dopiero na ostatnich 20 kartkach. Niestety wtedy dowiadujemy się, że „ciąg dalszy nastąpi”, co może zirytować nawet niesamowicie cierpliwego czytelnika. Co najbardziej mnie zasmuciło, sam Księgogród również przestał być zachwycającym miejscem. Książki zostały zepchnięte na boczny plan. We współczesnym mieście są raczej traktowane jako materiał budulcowy. Antykwariaty przeniosły się na obrzeża, a w centrum zagościły gigantyczne księgarnie sieciowe. Samo czytanie książek stało się skuteczną metodą autoprezentacji i zaznaczeniem swojego miejsca w grupie czytelników. Lalki, marionetki i teatrzyki zdecydowanie zdetronizowały grube woluminy. Może więc należałoby zmienić nazwę z Księgogród na Lalkogród?

Zniknęła również cała cudowna atmosfera grozy i niepewności. Nawet chleb z miodem z pszczół został pszczół pozbawiony, bo przecież były niebezpieczne i mogły pokąsać. Przerażające momenty zostały zredukowane do minimum, przez co Przeraźnice wydają się być sympatycznymi babuleńkami. Zastanawiałam się długo, czy to nie był przypadkiem zaplanowany zabieg stylistyczny. Być może autor chce osiągnąć eskalację grozy poprzez kontrast z pierwszym tomem, a może nie tylko Hildegunst został pozbawiony Orma...

labirynt śniących książek

Ale już nie będę taka krytyczna. Teatr lalek został przedstawiony w interesujący i przystępny sposób. Rozważania Hildegunsta dotyczące teatru, literatury oraz sztuki są niesamowicie ciekawe i pokazują prawdziwą wiedzę oraz kunszt autora, który momentami stara się aspirować do roli Umberto Eco książek fantastycznych. Co więcej, narrator zadaje inteligentnemu czytelnikowi ciągłe zagadki. Miłośnicy sztuk pięknych i kulturoznawcy zapieją z zachwytu widząc, jak kierunki rozwoju sztuki zmienią się w kierunki rozwoju teatru marionetek. Kubizm przeobrazi się w kubilizm, a Bauhaus w Lalhaus – wszystko w imię lalaizmu – sztuki przedstawień marionetkowych. Oprócz tego cierpliwi wielbiciele zagadek ponownie znajdą w książce całą tonę anagramów imion i nazwisk słynnych artystów. Moers wspaniale operuje językiem, dzięki czemu Camonię możemy nie tylko zobaczyć, ale i usłyszeć czy poczuć, gdyż opisy oddają dosłownie wszystkie sensoryczne niuanse. Styl jest jedną z największych zalet jego książek.

Książka, co tu dużo mówić, rozczarowała mnie. Mam wielką nadzieję, że drugi tom będzie o wiele lepszy i całkowicie zmiażdży moje zarzuty oraz zastrzeżenia do mikroskopijnych rozmiarów pchlego cyrku. Marzę też o tym, by drugi tom rzucił mnie na kolana i wywołał swoistego kaca moralnego po odstawieniu przeczytanej książki na półkę, jak było w przypadku „Miasta śniących książek”. Nie zostaje mi więc nic innego, jak zacierać osiem łapek i czekać, aż po raz kolejny Hildegunst w nie wpadnie. Muahahaha.

Ocena Game Exe
6.5
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Dziękuję za konkretną informację o podzieleniu książki, kupię obydwie na raz najlepiej po tym jak zjadą z ceny.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...