Fragment książki

21 minut czytania

1

Czy będę w stanie to zrobić?, zastanawiał się, słysząc kolejny jęk. Wiedział, że nie ma wyboru, jeśli ród Valisarów ma przetrwać.

Dwoje potężnych dębowych drzwi ozdobionych rodzinnym herbem dzieliło króla Brennusa od jęków i zawodzenia żony. Jej rozpaczliwe krzyki, choć stłumione, i tak go raniły. Wiedział, że jego piękna i ukochana Iselda nigdy nie będzie musiała mu wybaczyć, bo nigdy się nie dowie, jak bezlitosne miał zamiary wobec własnego potomka. Spojrzał na swojego zaufanego legata i spuścił wzrok, kręcąc głową. Wszyscy, łącznie z królem, służyli koronie i pełniąc tę służbę, będzie musiał pokazać żonie martwe ciało noworodka, by ochronić królestwo.

– Wcale nie jest łatwiej tego słuchać przy każdym kolejnym porodzie, de Vis – żalił się.

De Vis skinął głową ze zrozumieniem; sam stracił żonę krótko po narodzinach synów.

– Pamiętam krzyki Eril, jakby to było wczoraj. – Po czym pośpiesznie dodał: – Oczywiście ból minie, panie, gdy królowa weźmie dziecko w ramiona.

Obaj unikali rozmowy o tym, co miało nastąpić – zabiciu nowo narodzonego dziecka oraz groźbie, że królestwo zmierza ku upadkowi.

Brennus zasępił się.

– W tej kwestii masz rację, ale martwię się o wszystkie nasze dzieci, de Vis. Moja żona wydaje właśnie na świat kolejnego syna, który może nie dożyć pierwszych urodzin.

– To dlatego twój plan jest tak dobry, Wasza Wysokość. Nie możemy pozwolić, by Loethar zyskał dostęp do mocy.

– O ile moc w ogóle w tym pokoleniu jest dostępna. Leo na razie nie wykazuje oznak… a Piven… – Król zamarł, gdy ich szepty przerwał kolejny udręczony wrzask.

De Vis nie odezwał się, kiedy jednak na powrót zapadła cisza, spokojnie powiedział:

– Nie mamy pewności. Leo jest młody, jego moc jeszcze może się ujawnić, a kolejny książę może być nią przepełniony. Nie możemy ryzykować, że któreś z dzieci wpadnie w ręce wroga. Jeśli zaś chodzi o Pivena, Wasza Wysokość, to nie płynie w nim twoja krew. Dobrze wiemy, że jest nie w pełni władz umysłowych, panie, nie mówiąc już o mocy.

Grobowa mina króla świadczyła o tym, że zgadza się ze słowami legata i podjął już decyzję. Mimo wszystko potwierdził ją na głos, jak gdyby potrzebował usprawiedliwienia dla swojego straszliwego planu.

– Ochrona dziedzictwa Valisarów to mój obowiązek. Nie można dopuścić, by zawładnął nim ktoś spoza rodu, kto je zbezcześci. Mam nadzieję, że na kartach historii nie zapiszę się jako morderca, a za takiego mnie uznają, jeśli prawda wyjdzie na jaw. Czy wszystko jest już gotowe?

– Zgodnie z twoimi instrukcjami – odparł de Vis. Brennus zauważył, że legat zaciska zęby. De Vis równie głęboko jak on przeżywał rozpacz na myśl o tym, co mieli za chwilę zrobić.

– Twoi chłopcy… – mruknął król, ale zabrakło mu słów. De Vis ani drgnął.

– Są całkowicie lojalni i wypełnią swoją powinność. Wiesz o tym.

– Oczywiście, że wiem. Znam ich jak własnych synów, ale są za młodzi, by powierzyć im aż tak niebezpieczne zadania. Sam sobie zadaję pytanie: a czy ty byłbyś w stanie to zrobić? Czy byłbym w stanie? A oni?

Oblicze legata pozostało niewzruszone.

– Muszą. Sam to powiedziałeś. Moi synowie nie zawiodą Penraven.

Brennus spochmurniał.

– Mówiłeś im już coś?

De Vis pokręcił głową.

– Dopóki nie nadejdzie pora, im mniej osób wie, tym lepiej. Poza tym byłoby dobrze, gdybyś sam wydał instrukcje, Wasza Wysokość.

Brennus drgnął, gdy zza drzwi do nasłonecznionego korytarza, w którym rozmawiali, dobiegł kolejny krzyk, a po nim niski jęk. Porzucił kamienną balustradę, o którą do tej pory się opierał, i zajrzał do przedsionka prywatnych komnat królewskich. Odetchnąwszy głęboko, wciągnął do płuc zapach wawrzynka, który królowa osobiście zasadziła w doniczkach zawieszonych w łukowatych przejściach. Przeciągłym, pełnym smutku wzrokiem powiódł po rozświetlonych ogrodach poniżej, takich pięknych dzięki jej opiece. Starania o dziedzica przerodziły się dla nich w wyniszczającą podróż przez poronienia i rozczarowania. A wtedy pojawił się Leo i jakimś cudem przeżył, i świetnie się rozwijał. Jednak zarówno Brennus, jak i Iselda wiedzieli, że jeden dziedzic nie wystarczy, dlatego jeszcze trzykrotnie cierpieli rozdzierającą serce stratę, gdy kolejne dzieci umierały w łonie matki.

Regor de Vis jakby czytał Brennusowi w myślach.

– Nie martw się o Pivena, Wasza Wysokość. Jeśli barbarzyńca sforsuje nasze mury, wątpię, czy w ogóle spojrzy na twojego adoptowanego syna.

Brennus miał nadzieję, że jego legat się nie myli. Wiedział, że Piven przyszedł na świat w ciszy i od tej chwili przeważnie milczał. Ostatnimi czasy dziwne odgłosy, rozbrajające uśmiechy i nieprzebrane pokłady czułości dawały pozostałym do zrozumienia, że Piven słyszy dźwięki, choć nie potrafi porozumiewać się jak wszyscy.

A teraz pojawiło się kolejne dziecko, które jakimś cudem nadal żyło, a jego serce było silne i zawzięte niczym skrzydlaty lew, od którego wywodziła się historia rodu. Jeszcze sześć księżyców temu byli tacy podekscytowani i tak wiele się spodziewali. Lecz teraz wszystko się zmieniło.

Powiał złowrogi wiatr ze wschodu, gdzie pewien ambitny, pomysłowy watażka zjednoczył hołotę tworzącą plemiona, które wiodły trudne życie na nieurodzajnych równinach. Kiedy z Dregon nadeszły wieści o atakujących barbarzyńcach, przyjęto je niemal z rozbawieniem. Gdy podobne pismo wysłano z Vorgaven, zdawało się to niewiarygodne.

De Vis naprawdę potrafił czytać w jego myślach.

– Nie pojmuję, jak coś, co potraktowaliśmy jako zwykłą potyczkę, mogło się rozrosnąć do takich rozmiarów.

– Wierzyłem, że każdy samodzielnie zwycięży ze zwykłym plemiennym awanturnikiem!

– Nasza wiara okazała się błędem, panie… podobnie jak przekonanie o sile Koalicji. Nie powinno dojść do czegoś takiego. Co gorsza, nie przygotowaliśmy na to ludzi. Tylko dzięki pogłoskom zasłyszanym od krewnych czy handlarzy z innych królestw wiedzą, że Vorgaven upadło, Dregon zostało zmiażdżone, a tchórzliwe Cremond nawet nie pisnęło, lecz po prostu oddało władzę. Jestem pewien, że bardzo nieliczni wiedzą o straszliwym położeniu, w jakim znalazło się Barronel.

Przez twarz Brennusa przebiegł grymas.

– Ormond mógł wytrzymać.

– Tylko gdybyśmy już dawno wysłali mu posiłki, panie. Upadnie, a kiedy my zaczniemy przygotowywać się do walki, nasi poddani poznają prawdę.

Król wyglądał na załamanego.

– Ani przez chwilę nie wierzyli, że Penraven mogłoby upaść. Mamy mnóstwo żywności, a nasza armia jest dobrze wyszkolona i wyposażona. Na gniew Lo, przecież to plemienny zbir na czele plemiennego motłochu! – Nie chciał wierzyć, że sytuacja jest beznadziejna, lecz zdawał sobie z niej sprawę. Nie miał wyboru. – Wezwij Gavriela i Corbela – rzekł ze smutkiem.

De Vis skinął głową, obrócił się na pięcie i zostawił króla pogrążonego w ponurych myślach. Kilka minut po odejściu legata Brennus usłyszał znajomy, silny krzyk noworodka. Urodził mu się kolejny syn. Chwilę później starsza akuszerka cicho wyłoniła się zza drzwi. Dygnęła nisko, niosąc w ramionach kwilące zawiniątko w miękkim płótnie. Kiedy jednak spojrzała na króla, na jej twarzy zamiast zachwytu malowało się przerażenie.

– Słyszałem jego wojenny okrzyk – rzekł król, bezskutecznie próbując złagodzić napięcie. Zmarszczył brwi na widok przerażonej miny kobiety, która zgarbiona podeszła do niego na palcach z cennym zawiniątkiem. – Coś nie tak z moją żoną? – spytał, a przez jego ciało przebiegł dreszcz strachu.

– Ależ skąd, Wasza Wysokość. Oczywiście, królowa jest zmęczona, ale dojdzie do siebie.

– To dobrze. Pokaż mi w takim razie mojego nowego syna – rzekł Brennus, siląc się na szorstki ton. Serce mu topniało, gdy spojrzał na drobne rysy dziecka i jego zaciśnięte powieki. Niemowlę ziewnęło, król zaś poczuł, jak natychmiast zalewa go fala miłości. – Jeszcze niezbyt krzepki, ale i tak przystojny – powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu pomimo ponurego nastroju. – Ciemnowłosy jak prawdziwy Valisar. – Nie był w stanie ukryć przepełniającej go dumy.

Akuszerka odezwała się głosem ledwie głośniejszym od szeptu.

– Panie, to… to nie jest chłopiec. Zostałeś obdarowany córką.

Brennus popatrzył na nią, jakby nagle zaczęła bełkotać.

Pośpiesznie, pełnym obawy szeptem mówiła dalej.

– Prześliczna, muszę jednak uprzedzić, że słabowita, gdyż urodziła się za wcześnie. Dziewczynka, panie – szepnęła z zachwytem. – Ile to już minęło?

– Pokaż – zażądał Brennus, zaciskając zęby, by nie okazać strachu. Kobieta wykonała polecenie i nie miał już wątpliwości: spłodził córkę. Zawinął ją z powrotem w płótno, spojrzał posępnie i porozumiewawczo na starą akuszerkę, tak wiekową, że i jego powitała na świecie niemal pięć dekad temu. Znała ród Valisarów i wiedziała, co oznacza taki noworodek. Jak bardzo może się jeszcze pogorszyć ta sytuacja?, zastanawiał się, nagle mając mętlik w głowie.

– Obawiam się, że może nie przeżyć, panie.

– Zabieram ją do kaplicy – powiedział, pomijając milczeniem obawy kobiety.

Ich uwagę przykuł Piven, który nagle przybiegł w podskokach. Jego ciemne, kręcone włosy były potargane jak zwykle, a równie ciemne oczy rozbłysły z zachwytu na widok ojca. Ale Piven wszystkich witał tak samo; dla niego nie miało znaczenia, czy to mężczyzna, czy kobieta, król czy dworzanin. Każdy był przyjacielem wartym rozanielonego, bezmyślnego powitania. Brennus czule pogłaskał upośledzonego syna po głowie.

Akuszerka próbowała protestować.

– Ale królowa nawet nie miała okazji na nią popatrzeć. Powiedziała…

– Nie interesuje mnie, co powiedziała. – Brennus wyciągnął ręce po dziecko. – Daj mi ją. Chcę potrzymać pierwszą od wieków valisarską księżniczkę. Zaniosę ją prosto do kaplicy, żeby została pobłogosławiona na wypadek, gdyby odeszła. Moja żona zrozumie. Powiedz jej, że niedługo wrócę do niej z naszą córką.

Nie czekał na odpowiedź kobiety. Tuląc córeczkę, osłonił ją swoim płaszczem, jak gdyby była drżącym płomieniem, który w mgnieniu oka może zgasnąć, i ruszył niemal biegiem w kierunku królewskiej kaplicy Penraven, a za nim podążył jego roześmiany i klaszczący pięcioletni syn. Król wszedł do środka i zaryglował drzwi. Oddychał szybko i płytko, a strach, który wcześniej odczuwał jako mrowienie, teraz buzował niczym pożar w całym jego ciele.

 

Nadszedł duchowny, który natychmiast został przepędzony. Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi i stanął w nich de Vis wraz z synami. Spojrzenia bliźniaków były czujne, choć stanowcze. Byli już dość wysocy, by stać ramię w ramię z ojcem niczym jego strażnicy, uderzająco do siebie podobni, choć jednocześnie wyraźnie różni. Skłonili się nisko swemu władcy, Piven zaś powtórzył ich gest. Mimo że ani Gavriel, ani Corbel nie wiedzieli, co ich czeka, najwidoczniej ojciec powiedział im, że każdy z nich ma do wykonania wyjątkowe zadanie.

– Zaryglujcie drzwi – nakazał Brennus, kiedy weszli do kaplicy.

Wystarczyło, żeby de Vis spojrzał na jednego z synów, i polecenie zostało wykonane.

– Jesteśmy sami? – zapytał króla, gdy Corbel umieścił ciężką zasuwę na miejscu.

– Tak, jesteśmy bezpieczni.

De Vis patrzył, jak król podnosi kwilące zawiniątko zza jednej z kościelnych ław, a jego synowie zmarszczyli brwi w lekkim zakłopotaniu, lecz nie odezwali się ani słowem. Wstrzymał oddech, usiłując zwalczyć niechęć do wykonania planu. Nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę i że wraz z królem postanowili włączyć w to chłopców. A jednak nie było innego wyjścia, nie było komu zaufać.

– To moje nowo narodzone dziecko – powiedział Brennus. Nie zdołał ukryć drżenia w głosie.

Na twarzy legata pojawił się smutny, choć szczery uśmiech.

– Gratulacje, panie.

Dziecko było wśród nich, a więc plan już się urzeczywistniał. De Vis poczuł ciężar własnego strachu na myśl o odpowiedzialności, jaką wraz z królem musieli obarczyć jego synów. Ten lęk niczym kamień przecisnął się przez gardło i uwierał, sprawiał ból gdzieś na dnie żołądka. Czy ci młodzi mężczyźni – ciągle tacy młodzi, że ich wysiłki, by zapuścić brodę i wąsy, budziły śmiech – będą w stanie wykonać plan, który wraz z królem opracował w ciągu ostatniego księżyca? Kiedy tylko stało się oczywiste, że Koalicja ugnie się pod naporem grabieżczej armii Loethara…

Muszą to zrobić. Musiał wierzyć, że jego synowie będą dostatecznie odważni i zrozumieją wagę powierzonych im zadań.

De Vis uświadomił sobie, że zapadła pomiędzy nimi czterema niezręczna cisza, przerywana jedynie trzepotem skrzydeł uwięzionego w kaplicy wróbla, który rozpaczliwie fruwał pod sufi tem, obijając się o drewno i kamień w poszukiwaniu wyjścia. Nieopodal Piven również trzepotał rękami z obojętnym, nieobecnym wyrazem twarzy.

De Vis wyobrażał sobie, że król musi czuć się jak ten wróbel – uwięziony, lecz wbrew wszelkiej nadziei wierzący, że znajdzie się wyjście, które pozwoli niemowlęciu przeżyć. Ale takiego wyjścia nie było. Zebrał w sobie odwagę, miał bowiem pewność, że rozpacz na twarzy Brennusa oznacza narastające z każdą chwilą zwątpienie.

– Gavrielu, Corbelu, król Brennus chciałby powiedzieć wam o planie tak ważnym, że nie możemy ryzykować, iż pozna go ktokolwiek spoza naszej czwórki. Nikt nie może się dowiedzieć… rozumiecie?

Obaj chłopcy spojrzeli na ojca i pokiwali głowami. Piven stanął pośród nich i popatrzył na każdego, błogo uśmiechnięty.

– Zdecydowałeś już, jak rozdzielimy zadania? – zapytał Brennus, odchrząknąwszy.

– Gavriel zajmie się Leo, panie. Corbel… – Zawahał się w obawie, że głos mu się załamie. Również odchrząknął. – On…

Brennus pośpieszył z pomocą.

– Potrzymaj ją, Corbelu. To nowa księżniczka Penraven. Nie wyobrażam sobie groźniejszego potomka. Niechętnie zrzucam na ciebie tę straszliwą odpowiedzialność, lecz twój ojciec wierzy, że sobie poradzisz.

– Dlaczego jest groźna, panie? – spytał Corbel.

– To pierwsza od wieków córka Valisarów, jedyna, która mogłaby się okazać na tyle silna, by przeżyć. Wszystkim, które do tej pory się urodziły, rzadko udawało się przetrwać choćby godzinę. – Brennus ze smutkiem wzruszył ramionami. – Nie możemy dopuścić, by znalazł ją ten tyran Loethar.

De Vis współczuł synowi. Widział, że już pierwsze słowa króla zmroziły Corbela, lecz miał także świadomość, że Brennus nie chce mówić wprost.

Zdał sobie sprawę, że król odchodzi od zasadniczego problemu i już zwraca się do Gavriela.

– …musisz zaopiekować się Leo. Nie mogę zostawić Penraven bez dziedzica. Obawiam się, że jako najstarszy syn oraz następca tronu musi stawić czoła wszystkiemu, co go czeka. Nie mam jak go przed tym ustrzec, choć Leo jest jeszcze taki młody.

Gavriel skinął głową i ojciec wiedział już, że syn zrozumiał.

– Twoja córka, panie, nie będzie musiała stawić czoła tyranowi. Czy dobrze rozumiem, Wasza Wysokość… że ją możemy ustrzec przed tym, czego nie możemy oszczędzić księciu?

De Visowi pękało serce. Będzie dumny ze swoich chłopców. Po raz tysięczny czuł żal, że jego żona nie żyje i nie może ich zobaczyć. Żałował, że nie było jej dane widzieć, jak Gavriel potrafił przewodzić, a choć przez to Corbel wydawał się słabszy, wcale taki nie był. Był raczej gotowy podjąć największe ryzyko, mimo że rzadko dzielił się przemyśleniami. Gavriel mówił za nich obu i teraz, wyświadczając wszystkim przysługę, wypowiedział na głos to, co nie przeszło przez gardło królowi i o co nie zapytał Corbel.

– Zgadza się – odpowiedział Brennus starszemu z bliźniaków. – Możemy uchronić przed nim księżniczkę. Nie musi stawiać czoła Loetharowi. Zawiodłem swoje królestwo, bo wierzyłem, że jesteśmy niezwyciężeni. Nikt jednak nie jest niezwyciężony, chłopcy. Nawet ten barbarzyńca. Teraz jest silny, napędza go własny sukces – sukces, do którego niepotrzebnie dopuściłem – ale i jego przepełni kiedyś wysokie mniemanie o sobie, poczucie, że jest niezwyciężony. Muszę pozwolić, by to następne pokolenie zdecydowało, kiedy nadejdzie czas, by go obalić.

– Przegramy z Loetharem, panie? – spytał Gavriel.

– Możliwe – usłyszał wymijającą odpowiedź króla. – Ale przynajmniej możemy zrobić coś dla księżniczki. Oszczędzić jej jego gniewu. – Głos mu się załamał, gdy wypowiadał ostatnie słowo, po czym pogłaskał ją po ciemnej czuprynce, tak niepodobnej do włosów Iseldy i Leo.

– A co z Pivenem? – dopytywał Gavriel.

Wszyscy czterej spojrzeli na chłopca.

– Próbuję nie zamartwiać się o to dziecko – odparł Brennus. – Każdy widzi, że jest nieszkodliwy. Poza tym nie płynie w nim nasza krew – dodał, z zakłopotaniem spuszczając wzrok. – Jeśli coś mu się stanie, nawet nie będzie tego świadomy, a jeśli przeżyje, w jego wewnętrznym świecie nic się nie zmieni. I tak zachowuje się, jakby go wśród nas nie było. Jestem gotowy założyć, że barbarzyńca nie zwróci na niego uwagi.

De Visowie zgodnie pokiwali głowami, choć ciężko było stwierdzić, czy mu uwierzyli.

– Królowa, hm… – Gavriel patrzył to na króla, to na ojca.

– O niczym się nie dowie – powiedział de Vis stanowczo. – Wystarczy, że większość z nas i tak umrze. Możemy jej tego oszczędzić.

– Umrze? – spytał Gavriel z przerażeniem. – Przecież możemy zabrać stąd króla i królową, przepłynąć z Leo i dzieciątkiem przez ocean do…

– Nie, Gav. Nie możemy – przerwał mu ojciec. – Król nie opuści swojego ludu, uczyni to, co powinien, a ja pozostanę u jego boku. Będziemy walczyć do ostatniej kropli krwi, a jeśli polegniemy, to wszyscy, królowa również. Nie możemy jednak narażać życia królewskich dzieci.

Brennus ponownie podjął temat, ku uldze de Visa.

– Nikt nie postrzega Pivena jako dziedzica tronu ani jako zagrożenia. Leo, mimo ryzyka, że tyran odnajdzie go, będzie torturował, znieważał i wyzyskiwał, u twojego boku ma szansę na zwycięstwo w walce, Gavrielu. Moja córka nie może wpaść w ręce Loethara.

Po tych słowach zapadła przerażająca cisza. Przerwał ją Corbel, z zakłopotaniem odwróciwszy wzrok od wpatrzonych w niego ciemnych oczu dziecka, które trzymał na rękach.

– Powiedzcie mi, co mam zrobić – odezwał się.

Król westchnął i zawahał się. De Vis położył mu dłoń na ramieniu, dodając odwagi, by wreszcie powiedział, co miał do powiedzenia.

– Moja córka musi dziś umrzeć.

 

Corbel stał samotnie z maleńkim noworodkiem, bojąc się choćby odetchnąć. Prawdę mówiąc, nie był pewien, czy dziewczynka nadal oddycha, i przez chwilę miał nadzieję, że sama przestała. Jednak jej maleńkie paluszki się poruszyły i wiedział, że z uporem trzyma się życia.

Nie osądzał decyzji króla. Zdawał sobie sprawę, że choć ten straszny obowiązek przysparza jemu samemu tyle cierpienia, to król, wydając rozkaz, musiał cierpieć podwójnie. Domyślał się, dlaczego ojciec sądził, że Corbel lepiej niż Gavriel poradzi sobie z tym bezlitosnym żądaniem: spodziewał się, że to właśnie jemu, Corbelowi, uda się wyprzeć poczucie winy w jakiś odległy zakamarek duszy, być może nawet na zawsze je gdzieś odizolować i nigdy o nim nie myśleć ani go nie wspominać. Corbel wiedział, że wydaje się wyobcowany, zdolny do takiego wysiłku, lecz w rzeczywistości było inaczej.

Zawinięta w miękkie królewskie płótna dziewczynka delikatnie poruszyła się w jego ramionach. Już czas. Rachunek sumienia nie pomoże wykonać zadania; odpowiedzialność spoczywa wyłącznie na nim.

Po prostu to zrób, poganiał sam siebie. Zostaw obwinianie się na później. Miał przekazać martwe dziecko ojcu Briarowi, który z kolei miał je zabrać do króla i umożliwić królowej pożegnanie. Tymczasem legat czekał na niego w spiżarni, by wskazać mu drogę ucieczki. Nikt nie powiąże jego osoby ze śmiercią dziecka. Chciał odpowiednio pożegnać się z Gavrielem, ale ani władca, ani nawet ojciec nie dali im na to czasu.

Uniósł połę zawiniątka i chowając w niej na chwilę twarz, w myślach odmówił modlitwę. Łzy rzadko gościły w oczach Corbela, ale choć ciało nie zdradziło jego uczuć, rozpaczał, zakrywając kocykiem twarz śpiącego, słabiutkiego dzieciątka, i błagał Lo, by wszystko poszło szybko. Próbował nie myśleć o niczym, gdy dociskał płótno, lecz nie mógł odpędzić myśli o Gavrielu. Jak brat ma ochronić Leo? Czy przeżyją nadchodzące natarcie? Pewnie nigdy się nie dowie; wysyłali go gdzieś daleko, bardzo daleko… i nie wiedział, czy kiedykolwiek wróci. Czuł, że nie może się z tym pogodzić, a jego rozpacz zaczęła mieszać się z gniewem, kiedy już wyprawił niemowlę na tamten świat.

* * *

Gavriel de Vis patrzył, jak ojciec odchodzi z jego bratem. Bliźniacy zdążyli tylko spojrzeć sobie w oczy, jednak w tym jednym spojrzeniu Gavriel wyczytał całą prawdę o okrutnym czynie, jaki miał się dokonać. Od chwili gdy poznali plan króla, Gavriel gardził Brennusem, który postawił ich w sytuacji bez wyjścia. Król chyba to wyczuł, bo zatrzymał go, kiedy zostali sami.

– Możemy zamienić słówko, Gavrielu?

– Oczywiście, Wasza Wysokość – odparł obojętnie.

– Poprosiłem cię dziś o wiele.

– Poprosiłeś mnie po prostu o opiekę nad Leo, panie, a to żaden dylemat. Lecz prośba wobec mojego brata to coś zupełnie innego. Coś, co jeśli wybaczysz mi szczerość, panie, zdruzgotałoby każde sumienie. – Był dumny, że powiedział aż tyle.

– Rozumiesz, że nie mogłem zrobić tego osobiście?

– Nie wiem, czy w ogóle coś z tego rozumiem, Wasza Wysokość. Ale zaopiekuję się Leo zgodnie z  życzeniem mojego króla i żądaniem ojca.

– Wiem, że będziesz go chronił za cenę własnego życia.

– Oczywiście. Jest następcą tronu.

– Muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć. To delikatna sprawa, ale z nikim innym nie mogę się tym podzielić.

Gniew Gavriela ustąpił miejsca konsternacji.

– Cokolwiek powiesz, panie, zostanie między nami.

– Z nikim innym, Gavrielu. To informacja wyłącznie dla ciebie; nie dla twojego ojca, brata czy kogokolwiek innego. Nawet dla Leo. Powierzam ogromny sekret wyłącznie tobie. Proszę, byś przyrzekł, że będziesz milczał.

Gavriel zmarszczył brwi.

– Dobrze, Wasza Wysokość. Przysięgam, że będę milczał. Cokolwiek usłyszę, pozostanie między nami.

– Ale nie tutaj – powiedział król. – Wezwę cię. Przyjdziesz do mojej komnaty. Teraz muszę się udać do mojej ukochanej żony. Czekaj na wiadomość ode mnie.

Gavriel, zdumiony, złożył ukłon.

 

W komnacie, gdzie królowa odzyskiwała siły, przebywali najróżniejsi służący i urzędnicy, na których obecność nalegał król. Atmosfera była chłodna, niezręczną ciszę mąciły jedynie odgłosy nieśmiałego szurania czy pokasływania rozbrzmiewające na tle żałobnego bicia dzwonu. Tylko Piven był ożywiony i pogodny, łagodnie głaszcząc matkę po włosach. Nucił przy tym coś niemelodyjnie, nikt jednak nie był w stanie rozpoznać piosenki.

– Powiedz mi jeszcze raz, Hano, dlaczego moje nowo narodzone dziecko nie leży przy mojej piersi i dlaczego nie możesz znaleźć mojego męża? – wypytywała Iselda z twarzą bladą z wysiłku i zmartwienia.

Hana zakrzątnęła się wokół narzuty królowej i wcisnęła do rąk swej pani ciepłe mleko z winem imbirowym i miodem.

– Słyszałam, że król już idzie, Wasza Wysokość. A teraz błagam, wypij to bez grymaszenia. Musisz odzyskać siły.

W niespotykanym napadzie złości Iselda cisnęła kubkiem przez całą komnatę, a jego zawartość rozbryznęła się na wszystkie strony. Piven, wyraźnie zachwycony, rozsiadł się wygodnie, Hana zaś drgnęła ze zdumienia. Kubek roztrzaskał się o kamień, a jego zawartość wsiąkła w drewno pod ziołami rozsypanymi na podłodze. Gorący płyn natychmiast rozsiał wokoło słodki aromat lawendy, mięty i rozmarynu.

– Nie będę niczego piła, jadła i nie odezwę się ani słowem, dopóki nie dostanę z powrotem swojej córki. Znajdź ją! Słyszysz? – krzyczała królowa, zakrztusiwszy się przy ostatnich słowach, gdy do oczu napłynęły jej łzy. Piven z powrotem zaczął głaskać matkę po włosach, jak gdyby zupełnie nic się nie stało.

– Słychać cię w całym zamku, ukochana – rzekł Brennus, który wreszcie pojawił się w komnacie. Hana wyraźnie odetchnęła na widok wysokiego, ciemnowłosego króla, którego brodę upstrzyły ostatnio nowe srebrne nitki, którego niegdyś szerokie ramiona teraz jakby się zapadły i którego śmiech, dawniej rozbrzmiewający wśród ścian Brighthelm, teraz był jedynie odległym echem.

– Brennus! – Iselda złapała go za ręce, gdy przy niej usiadł. Piven wskoczył na kolana ojca. Królowa przyjęła delikatny pocałunek, który Brennus złożył na jej policzku, świadoma, że nie są sami, i odsunęła się, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Odpowiedź odnalazła w ułożeniu ust i w oczach, w których krył się ból. Mimo wszystko zapytała:

– Gdzie jest nasza córka? Dlaczego bije ten żałobny dzwon?

– Iseldo… – zaczął łagodnie Brennus. Taki żal w jego głosie był dla niej niczym cios. Strumień łez spłynął po jej policzkach i pomiędzy palcami, które przycisnęła do ust, by nie wyć z bólu. – Nasze dziecko zmarło wkrótce po porodzie – dokończył. – W moich ramionach.

Iselda powoli kręciła głową, powtarzając słowo „nie” pośród jego łagodnych słów.

Brennus wytarł oczy i kontynuował mimo jej protestów.

– Żadnej z naszych córek nie udało się przeżyć. Można by odnieść wrażenie, że ród Valisarów sam się broni przeciwko żeńskiej linii, ale przecież już o tym wiesz, ukochana. – Wziął ją za ręce, ścisnął je i delikatnie całował. – Przyrzekam, kochanie, że nie cierpiała. Po prostu zasnęła, gdy ojciec Briar błogosławił ją świętym olejkiem. Usłyszała swoje imię i jestem też pewien, że usłyszała, jak mówiłem, że kochamy ją z całego serca.

Iselda bezgłośnie poruszyła wargami. W niezręcznej ciszy nadal rozbrzmiewał dźwięk żałobnego dzwonu.

Brennus kontynuował.

– Wiedziałem, że może się tak stać, i dlatego ją od ciebie zabrałem, kochana. Chciałem, żeby została pobłogosławiona, zanim… zanim… – Nie był w stanie dokończyć, głos zaczął mu się łamać.

– Zanim jej duszę porwie diabeł? – spytała Iselda, nagle surowym tonem. Jej policzki były mokre od łez. – Naprawdę wierzysz, że Lo pogardziłby taką maleńką, piękną i nieskazitelną istotką i ją odrzucił? Czy ten bóg, którego czcimy i w którym pokładamy całą naszą ufność, jest naprawdę aż tak okrutny, by nie tylko zamordować moje dziecko, ale i nie przyjąć jego duszy do nieba? – Jawna nieczułość męża sprawiła, że głos królowej przeszedł w syczący pisk. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie powinna okazywać emocji w obecności służby pałacowej, jednak już o to nie dbała. Lo dał jej tylko troje dzieci, które mogła kochać: jedno z nich było karykaturą człowieka, a jedyna córeczka zmarła w kilka godzin po przyjściu na świat. Drogi Leonel, ich ostatnia nadzieja, był właściwie skazany na śmierć. – Może to właśnie nasza dziewczynka miała szczęście, skoro Lo powołał ją do siebie. Gdzie jest Leo? Czy on wie? – spytała błagalnym tonem, teraz już łagodniej.

Król na chwilę przymknął zaczerwienione powieki.

– Jest z nim teraz de Vis, ale to Gavriel z nim zostanie.

– Dobrze – powiedziała z ulgą, uśmiechając się do Pivena przez łzy. – Leo kocha tę rodzinę jak własną – dodała w zamyśleniu i załkała cicho.

Król odchrząknął, podnosząc wzrok na osobistego doradcę królowej, nadgorliwie krążącego w pobliżu. Freath był dobrym człowiekiem, nieco od niego starszym, i choć nie można było go nazwać przystojnym, jego oschły, powściągliwy sposób bycia miał w sobie coś zagadkowo atrakcyjnego.

– Myślę, że już sobie poradzimy, Freath. Możecie zostawić nas samych.

– Tak, panie – odparł mężczyzna. – Hm, ojciec Briar czeka.

Król skinął głową, czekając, aż służba znajdzie się za drzwiami po wyszeptanym przez Freatha poleceniu.

– Dlaczego tych ludzi wpuszczono do mojej komnaty? Rozumiem obecność medyka Masera, ale po co byli tu inni? – zapytała Iselda ze łzami w oczach. Naliczyła około ośmiu osób, które właśnie wyprowadzał Freath.

– Muszę być z tobą szczery, najdroższa. Nie miałem pojęcia, jak zareagujesz. Chciałem, żeby znaleźli się tu różni ludzie, którzy będą mogli pomóc w zależności od tego, co się stanie. Jak zawsze jednak zadziwiłaś mnie swoją dzielnością.

Patrzyła, jak Brennus przytula ich otępiałego chłopca do piersi i wdycha zapach jego świeżo umytych włosów. Cieszyła się, że Piven nie może pojąć, co się tu wydarzyło.

– Wcale nie czuję się dzielna, Brennusie, i wiem, że prawdziwe cierpienie jeszcze nie nadeszło. Na razie jestem zbyt odrętwiała.

Brennus skinął głową, łącząc się z nią w bólu.

– Jeśli nie chcesz zobaczyć naszej córeczki, nie musisz tego robić, ale kazałem ją przynieść z kaplicy. Ojciec Briar czeka za drzwiami.

– Przyniósł ją tutaj? – zapytała Iselda, ponownie zalewając się łzami.

– Pomyślałem, że będziesz chciała ją przytulić, trochę z nią pobyć – powiedział Brennus zdławionym głosem. – Tak mi przykro, najdroższa. Tak mi przykro, że nie potrafię być silny, by cię wspierać.

– Zawsze twierdziłam, że pokochałam cię, Brennusie, ósmy królu z rodu Valisarów, między innymi dlatego że jesteś zdolny do przeżywania takich emocji i nie wstydzisz się ich okazywać. Jestem zaskoczona, że przed chwilą zdobyłeś się na szczerość przy wszystkich. Ale dla mnie nie musisz być silny na pokaz, mój królu. – Iselda wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po brodzie. – Bądź silny dla naszego ludu. To, co nas czeka, jest… – Pokręciła głową. – Niepojęte – dokończyła. Na pobladłej twarzy królowej pojawił się przebłysk typowej dla niej odwagi, gdy utwierdziła się w swoim postanowieniu. – Chciałabym jeszcze raz ją potrzymać i ucałować. Poproś ojca Briara do środka.

Król skinął głową, dotknął jej dłoni i wstał z łóżka.

– Przyprowadzę go.

 

Serce nagle zabolało Iseldę na myśl o siostrze, której Leo nigdy nie będzie miał, o córce, z którą nigdy nie będzie się spierała o suknie, o Brennusie, który nie pozna niezwykłej radości bycia ojcem dziewczynki, o królestwie, które nigdy nie ulegnie czarowi i ekscytacji z powodu narodzin pierwszej od wieków księżniczki… ale przede wszystkim na myśl o przyszłości. Bo przyszłości nie było. Bez królewskiego rodu – a Leo z pewnością zostanie stracony, jeśli znajdzie go Loethar – Penraven i era świetności Valisarów przepadną na zawsze.

Patrzyła, jak mąż wprowadza do komnaty duchownego, który – jak zauważyła z drżeniem – bez wysiłku niesie udrapowane zawiniątko z kremowego jedwabiu. Zatracając się w bólu, królowa Iselda wzięła w ramiona maleńkie ciałko córeczki i mocno przytuliła je do piersi. Z całego serca modliła się, by dziewczynka zatrzepotała swoimi długimi, czarnymi rzęsami i otworzyła oczka. Ale jej modlitwy trafiły w pustkę. Oczy dziecka pozostały zamknięte na wieki, a usta już lekko zsiniały. Kępki ciemnych włosów wysunęły się spod atłasowej czapeczki, a przy nich jeszcze bledsza wydała się woskowa skóra zmarłej – ledwie kilka godzin wcześniej ciemnoróżowa z wysiłku towarzyszącego narodzinom. Iselda chciała jeszcze raz dotknąć bajecznych paluszków u rąk i stóp, które wcześniej wyglądały na takie idealne i maleńkie. Nie zdawała sobie sprawy, że wypowiada na głos swoje myśli.

– Owinęliśmy ją w jedwabie, które przygotowałaś – rzekł Brennus i z zakłopotaniem wzruszył ramionami. – Uznaliśmy, że tak będzie właściwie.

Iselda ze złamanym sercem patrzyła, jak Piven delikatnie nawija na swoje drobne palce ciemne włosy dziewczynki i uśmiecha się do matki, a po chwili pochyla się i głośno i soczyście całuje zwłoki w czoło. Ojciec delikatnie posadził go sobie z powrotem na kolanach, aby umożliwić królowej ostatnie pożegnanie z córką.

Iselda gładziła jedwabną czapeczkę, którą wcześniej uszyła i pieczołowicie wyszywała podczas spędzonych w odosobnieniu ostatnich trzech księżyców ciąży.

– Tyle razy odpruwałam ten pączek róży – przyznała ponuro. – Po prostu nie mogłam go porządnie przyszyć.

Ojciec Briar zrobił krok naprzód, ponownie się kłaniając. Rzucił okiem na Brennusa, który skinieniem głowy wyraził zgodę.

– Została pobłogosławiona, pani. Odeszła spokojnie w ramionach naszego króla; lekko westchnęła i wydała ostatnie, słabe tchnienie. Lo zabrał ją do siebie i z miłością przyjął jej duszę.

Przez twarz królowej przebiegł grymas.

– Szkoda, że to zrobił, ojcze. Szkoda, że nie dał mi spędzić z nią choć kilku godzin. Widziałam ją zaledwie chwilę, zanim wyrwano mi ją z rąk, a teraz nie żyje. Nie potrafię sobie przypomnieć, jak to było trzymać ją w ramionach, kiedy jeszcze oddychała, nie zdążyłam jej zapamiętać, póki jeszcze żyła.

Ojciec Briar z zakłopotaniem przestępował z nogi na nogę.

– Wybacz mi, Wasza Wysokość. Może tego właśnie chciał Lo.

– Czyli nasz bóg celowo odebrał mi wspomnienia, żeby było mi łatwiej teraz, gdy odbiera jej duszę? – spytała Iselda z zawziętym wyrazem twarzy. Zacisnęła usta.

Duchowny patrzył to na króla, to na królową, zanim niezręcznie przyznał:

– Tak, całkiem dobrze to ujęłaś, pani. Mógłbym, oczywiście jeśli pozwolisz, powtórzyć te słowa, wykorzystać je kiedyś w trakcie kazania.

Brennus zamrugał powiekami. Iselda wiedziała, że irytuje go nieporadność Briara.

– Dziękuję, ojcze – powiedział król. Odwrócił się w stronę królowej. – Wystarczy?

Pokręciła głową, nie zdając sobie nawet sprawy, że płacze.

– Nigdy nie mogłabym mieć jej dość.

– Pamiętaj, że mamy jeszcze Leo. Na pewno się martwi i nie wie, co się dzieje. Myślę, że nie powinien jej oglądać, ale z tobą będzie chciał się zobaczyć, upewnić się, że jesteś bezpieczna.

Pociągnęła nosem. Nie mogła oderwać oczu od dziecka.

– Masz rację. Mogę się tylko domyślać, jak on się czuje. Przyprowadź go, Brennusie. Chciałabym powąchać włosy i ucałować różową skórę kogoś żywego – powiedziała stanowczo. Brennus był za to wdzięczny i uścisnął jej dłoń.

– Mam ją zabrać?

Iselda skinęła głową, obawiając się odezwać, by łzy i świeże, niepowstrzymane emocje nie zagroziły jej kruchemu postanowieniu. Pochyliła się i ucałowała dziecko w czoło. Było niczym marmur, a jej łzy kapiące na skórę niemowlęcia spływały, prawie nie pozostawiając śladu. Nie, w dziewczynce nie było żadnego ciepła, żadnych oznak życia – wiedziała już na pewno, a maleńki, irracjonalny ognik nadziei zamigotał w jej piersi i również zgasł. Po raz ostatni przytuliła córeczkę. Nie mogła znieść myśli o zastygłym maleńkim ciałku, nagle wdzięczna, że Brennus tak ciasno je owinął. Teraz już rozumiała, po co to zrobił – żeby nie musiała czuć, jak sztywnieje ciało jej córki.

W końcu oddała ojcu wyglądające jak lalka dziecko.

– Przez cały ten czas nie spytałam, a ty mi nie powiedziałeś – rzekła ze smutkiem.

– Czego, najdroższa? – spytał zawstydzony, ona zaś uznała, że jej mąż rzeczywiście nie wie, co miała na myśli.

– Powiedz mi, jakie imię nadałeś naszej córce.

Uśmiechnął się ze smutkiem i wyszeptał jej imię do ucha, tak aby nikt inny nie słyszał.

– Przepiękne – przyznała Iselda. – Podoba mi się ten wybór. Ale chciałabym cię prosić o przysługę, Brennusie.

– Dla ciebie wszystko, ukochana.

– Rozkaż, by od dziś nie nadawano dzieciom w Penraven tego imienia. Będzie należało tylko do niej.

Król skinął głową.

– Dopilnuję tego, przyrzekam.

– I najlepiej poproś grabarza, żeby przygotował grobowce dla nas i Leo. Sądzę, że nie zostało nam wiele czasu na tej ziemi.

– Nie mów tak, Iseldo. Bądź silna, moja królowo, pomyśl o swoim synu. Nie wszystko stracone. Loethar się namęczy, zanim sforsuje nasze mury.

– To ma mnie pocieszyć? Wystarczy, że poczeka. Nasze zapasy szybko się skończą.

– Daję ci słowo, że cokolwiek się stanie, Leo umknie tyranowi.

– Skąd wiesz? Tak samo mówiłeś, że barbarzyńca nigdy nie zajmie ziem Koalicji. – Zadała mu zasłużony cios. Powinien był się liczyć z Loetharem. Najeźdźca przejrzał jego blef. Lecz Iselda jeszcze z nim nie skończyła. – A twój drugi syn?

– Barbarzyńca się nim nie zainteresuje. – Wziął ją za rękę.

Odsunęła jego dłoń.

– Gdybyś był w stanie dotrzymać tej obietnicy, umarłabym szczęśliwa. Ale skąd pewność?

Brennus zamilkł. Domyślała się, że się zastanawia, czy powiedzieć prawdę, czy próbować ją pocieszyć.

– Podjąłem już odpowiednie kroki, żeby zorganizować ucieczkę Leo. Oczywiście, on jeszcze o tym nie wie, jeśli jednak Loethar wejdzie do zamku, Leo będzie chroniony, bez względu na to, co się stanie. Z czasem wznieci powstanie przeciwko tyranowi. My, moja droga, jesteśmy zbędni, podobnie jak Piven. Zamierzam dopilnować, by Loethar zużył całą energię na radość z mojego upadku, gdy tymczasem nasz zdrowy syn wymknie się z jego sieci.

Jego słowa nie przyniosły pociechy, uraził ją brak troski o Pivena. Chłopiec nie był zdrowy, lecz mimo to odczuwał ból i strach. Rozpacz wreszcie wyczerpała królową.

– Może w takim razie dobrze, że umarła – powiedziała, gdy Brennus otworzył drzwi, by wyjść z komnaty.

– Dlaczego tak mówisz? – zapytał, spoglądając na martwą dziewczynkę w swych ramionach.

– Bo skomplikowałaby twój plan. Gdyby nie umarła, być może musiałbyś kazać ją zabić… aby mieć pewność, że nie stanie się narzędziem w rękach Loethara. Gdybym tylko miała odwagę, wyświadczyłabym Pivenowi taką samą przysługę.

Brennus pobladł, a w jego zbolałym spojrzeniu odmalowało się poczucie winy. Zanim w końcu wyszedł bez słowa, serce Iseldy zamarło. Zrozumiała, że przypadkiem poznała prawdziwą przyczynę śmierci córki. Mrożące krew w żyłach olśnienie odebrało królowej Penraven chęć do życia – ród Valisarów i jego mroczny sekret nagle straciły znaczenie.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...