Królewska krew. Wieża elfów

4 minuty czytania

królewska krew, wieża elfów

Myślałem trochę o powieściach, w których główną rolę graliby dwaj sympatyczni złodzieje. Prawdopodobnie jednak żadnej takiej nie czytałem, więc od razu zainteresowała mnie książka „Królewska krew. Wieża elfów”. Autor miał przed sobą trudne zadanie, bo w dzisiejszych czasach nie trudno o przyzwoitą powieść fantasy, a mnie, jako wielbiciela tego gatunku, nie tak łatwo jest czymś zaskoczyć. Michaelowi J. Sullivanowi ta sztuka się nie udała, lecz mimo to z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że napisał on jedną z lepszych książek swego gatunku. Czemu?

Dwaj bohaterowie zostają wplątani w sprawę dużej wagi. Morderstwo króla pewnie mieliby głęboko w poważaniu, gdyby nie fakt, że to oni zostali obarczeni winą. Śmiercionośny duet Riyria jest znany z wykonywania niezwykle trudnych zadań, ale to będzie jeszcze trudniejsze. Muszą udowodnić swoją niewinność i dokonać zemsty. Zaczynają naprawdę z werwą – porywają syna zamordowanego króla na polecenie jego siostry, która ratuje im życie.

Od tej pory akcja biegnie z szybkością wyścigówki. Nie do końca to czuć, bo autor niestety nie postarał się w pewnych momentach o odpowiednie napięcie, ale jego książka ciekawi od pierwszej strony. Uwikłanie głównych bohaterów w spisek to dopiero wierzchołek góry lodowej. Zdrady, walki i knowania są tu na wysokim poziomie, ponieważ w całej serii nie chodzi tylko o wybranie nowego władcy królestwa, ale także o Imperatora ludzkości! Nie wiadomo kto nim jest, bo dawno temu, wskutek spisku, dawny Imperator został zamordowany. Uratował się tylko jego syn, który uciekł i prawdopodobnie założył rodzinę, ale jego potomkowie obecnie nie są świadomi swoich korzeni. Imperatora dla własnych celów usiłuje odnaleźć Kościół i niektóre stronnictwa, lecz z pewnością nie na rękę jest to obecnym władcom. Do tej wybuchowej mieszanki swoje trzy grosze dodaje tajemniczy i potężny mag, którego plany nie są znane, choć sprawia wrażenie przyjaźnie nastawionego. A pochód zamykają elfy, mieszkające na swoich ziemiach i na mocy traktatu nienachodzące ludzi (nie licząc pewnych wyjątków, kiedy elfy mieszkają wśród ludzi) – i na odwrót. Tyle że od traktatu minęło dużo czasu, a elfy z pewnością coś knują...

Fabuła rozwija się niesamowicie, o czym mogliście się przekonać z jej powyższego zarysu. Jej rozmiary i liczne nieoczekiwane zwroty akcji zapewnią świetną rozrywkę, ale wcale nie mniejszą zaletą „Królewskiej krwi. Wieży elfów” są postacie. O intrygującym i tajemniczym magu już wspominałem, powiem, że reszta postaci jest nie mniej ciekawa, ale na pewno najbardziej interesują was bohaterowie – Royce i Hadrian. Ich sprzeczki oraz rozmowy są inteligentne i zabawne, ale głównie dzięki kontrastowi tych dwóch postaci. Royce jest sarkastyczny, nie widzi celu w pomaganiu komuś za darmo. Jego atutami są skradanie i umiejętność otwierania zamków. Hadrian jest inny – dobry, uczciwi i sprawiedliwy, więc często spiera się ze swym wspólnikiem. Jego atuty także są inne, bo Hadrian potrafi świetnie walczyć – można nawet powiedzieć, że jest w tym najlepszy. Znakomicie dopasowani, kontrastujący ze sobą bohaterowie, o widocznej inteligencji dodają powieści łotrzykowski klimat i sporo wysokiej jakości humoru.

„Królewska krew” to pierwszy tom „Odkryć Riyrii”, a „Wieża eflów” drugi. Wydawnictwo Prószyński i Ska zdecydowało się na wydanie ich w jednej książce, co okazało się bardzo dobrym pomysłem, bo powieść nabrała pokaźnej objętości (liczy sobie ponad 700 stron), a także sprawia wrażenie lepszej. Gdybym przeczytał tylko część pierwszą, z pewnością czułbym pewien niedosyt, a tak mam obraz świetnej książki, na którą każdy wielbiciel fantasy powinien się skusić. Także wydanie spisuje się znakomicie – dwóch bohaterów w pełnej krasie na okładce to dodatkowa zachęta na kupno, a i do tłumaczenia nie mam żadnych zarzutów.

królewska krew, wieża elfów

Brakuje mi w „Królewskiej krwi. Wieży elfów” tylko dwóch rzeczy – w tym porządnego wątku miłosnego. Na Royce'a w tym wypadku nie liczyłem, bo kłóciło by się to z jego charakterem, ale mimo to autor zdecydował się na wątek miłosny z ta postacią i postąpił dobrze. Wątek miłosny Royce'a zajmuje mało miejsca i został przedstawiony wiarygodnie, choć jeszcze nie został zakończony – nastąpi to pewnie w kolejnych tomach. Przydałoby się więc znaleźć też kogoś dla Hadriana, z jednego z dialogów wnioskuję, że jest z Emeraldą, która pojawiła się w powieści chyba raz, ale nie jestem pewien rodzaju ich relacji, a moim zdaniem Hadrian bardzo pasuje do Aristy. Tak więc – na razie wątku miłosnego z tym bohaterem nie uświadczyłem. Liczę, że zmieni się to w dalszych częściach.

Drugą rzeczą, której mi brakuje w „Królewskiej krwi. Wieży elfów”, to elementy budzące grozę. Okazji do wywołania u czytelnika napięcia i strachu, jest sporo – na przykład w trakcie obozowania czy w sytuacji, gdy atakuje pewien potwór. Niestety autorowi nie udało się lub nie spróbował przyczynić się do nadania takim momentom grozy. A szkoda, bo pasowałaby tutaj jak ulał.

„Królewska krew. Wieża elfów” to świetna powieść, w której Michael J. Sullivan skumulował prawie wszystkie zalety gatunku fantasy. Są sympatyczni bohaterowie, humor, dużych rozmiarów fabuła, a nawet intrygi i nagłe zwroty akcji. To wszystko powoduje, że nie pozostaje mi nic innego, jak z ręką na sercu, polecić jego dzieło każdemu wielbicielowi fantasy. Naprawdę warto!

Ocena Game Exe
8.5
Ocena użytkowników
7.33 Średnia z 6 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...