Kiedy rozstawaliśmy się z Leonelem w pierwszej części trylogii Valisarów pt. “Królewski wygananiec”, składał właśnie uroczystą przysięgę, że nie tylko odbije Penraven z rąk samozwańczego imperatora Loethara, ale także pomści śmierć swojej rodziny. Składał ją przed Cyreną, boginią w postaci pół kobiety pół węża, która chcąc pomóc mu w tej trudnej misji wyjawiła mu kilka sekretów rodu Valisarów. Niestety te wzbudziły w chłopcu jeszcze więcej wątpliwości i pytań. Muszę przyznać, że chociaż na początku książka zrobiła na mnie całkiem przyjemne wrażenie, przy okazji tomu drugiego musiałam zrobić sobie małą powtórkę, ponieważ poza losem Leonela i Freatha nie pamiętałam kompletnie nic.
Od tamtego czasu Fiona McIntosh pchnęła fabułę o 10 lat do przodu. Leonel nie jest już nastoletnim chłopcem, ma teraz 22 lata, a czas, w którym powinien zawalczyć o koronę Valisarów, staje się coraz bliższy. Loethar jednak przez ten czas w państwach koalicji Denovy nie tylko zaprowadził prawdziwy pokój, ale także je zjednoczył, natomiast większość mieszkańców zdaje się zapominać o zgładzonym rodzie Valisarów i jego prawowitych następcach tronów. To z kolei wystawia na ciężką próbę lojalność Corina i Freatha, którzy nadal przebywają w najbliższym otoczeniu nowego imperatora pod przykrywką jego stronników.
Zatem pierwsze kilka rozdziałów jest poświęconych głównie zarysowaniu, co w tym czasie zmieniło się u bohaterów powieści. Autorka jednak chyba bardzo usilnie starała się przywiązać czytelnika do dalszych treści książki, ponieważ niemal przy każdej kolejnej postaci sugeruje skrywaną przez nią jakąś mroczną i niebezpieczną tajemnicę. Niestety subtelność tych sugestii można przyrównać do... czegoś bardzo niesubtelnego. Niemal na każdej stronie czułam się, jakby fakt istnienia tych sekretów był wcierany mi twarz. “On skrywa sekret. No popatrz, jaki sekretny sekret. Na pewno interesuje cię, jakież to mroki może skrywać ta ze wszech miar łagodna postać”. I jak lubię twisty w fabule, mroczne strony charakteru, wolę kiedy to ja się ich domyślam, a nie kiedy są mi przekazywane przez megafon.
Jest jednak coś przyciągającego w stylu pisania Fiony McIntosh, ponieważ mimo to ciężko było mi odłożyć książkę na dłużej. Może i konstrukcja intryg nie jest najlepszą stroną pisarki, jednak zdecydowanie może się poszczycić lekkim i przyjemnym językiem. Narracja, jak i dialogi są swobodnie prowadzone, a opisy, chociaż momentami zbyt skromne, nie sprawiają większych problemów swoim skomplikowaniem i szczegółowością. To ostatnie jest zarówno minusem, jak i plusem, ponieważ z jednej strony, jak już napisałam, czyni to książkę wyjątkowo lekkostrawną, ale z drugiej zarówno postaci, jak i cały świat Denovy wydają się nieco papierowe i sztuczne. Brakuje czasem nieco głębszego uzasadnienia takich, a nie innych decyzji podejmowanych przez bohaterów.
Ciężko mi też napisać cokolwiek więcej o “Krwi tyrana”, aby nie tylko zbyt wiele wam nie zdradzić z fabuły, ale także przez to, że drugi tom trylogii został utrzymany na poziomie pierwszego. Zatem jeżeli komuś spodobał się “Królewski wygnaniec”, wciągnie się również w “Krew tyrana”. Nie jest to może przesadnie głęboka książka i nie targała emocjami, również do postaci średnio się przywiązałam, jednak zdecydowanie jest to nader przyjemna i lekka lektura, idealna na wakacyjne wyjazdy oraz lenistwo na słońcu czy deszczową nudę.
Dziękujemy wydawnictwu Galeria Książki za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz