"Co to za bajkę oglądasz?" – usłyszeć wciąż można, gdy ktoś ponad ramieniem rzuci okiem na oglądany film animowany. Ostatnio trochę się krzywię, kiedy słyszę coś takiego – i to nawet nie z powodu mej urażonej duszy wysublimowanego krytyka filmowego – tylko dlatego, że dzisiejsze animacje rzadko już owe "bajki" przypominają, tracąc podobieństwo nie tylko do tych opowiadanych od setek lat historii o zagubionych dziewczynkach i wilkach, ale też do pionierskich animacji, disnejowskich klasyków. Dziś filmy animowane to w większości feerie najnowocześniejszych renderów graficznych, naszpikowane żartami z popkultury i odniesieniami dla starszego widza, często świadome własnego gatunku i bawiące się oczekiwaniami widowni. Nie jest to koniecznie coś złego; jak wszędzie, i tu zdarzają się gnioty oraz prawdziwe perły. Czasem jednak chciałoby się zobaczyć coś baśniowego, "w starym stylu", coś niebojącego się rozpruć wilkowi brzuch, zaszyć w nim kilka kamieni i wrzucić bydlaka w mroczną czeluść studni. Takim filmem jest "Koralina i Czarodziejskie Drzwi" z 2009 roku, na podstawie "Koraliny" Neila Gaimana – a w każdym razie na pewno może obiecać wam studnię.
Oraz mały szok na początku, podczas którego wasz mózg będzie próbował zdecydować, czy to, co widzi, to animacja poklatkowa, render graficzny, grafika komputerowa udająca animację poklatkową, czy może wszystko naraz wymieszane w jednym kotle kością udową Tima Burtona. W "Koralinie…" zręcznie połączono nowe techniki animacji ze starymi, uzyskując zarówno niepokojący, jak i niespodziewanie namacalny efekt. Postacie, mimo żywej animacji i mimiki, wciąż przypominają kukiełki, a pomieszczenia i plenery potrafią płynnie przejść ze znajomej animacji w przypominające teatrzyk lalek dekoracje. Film świetnie bazuje na wywołanym tak efekcie delikatnego niepokoju, nie szczędząc nam elementów horroru i groteski. Już pierwsza scena, w której upiorna dłoń niewidocznego dla nas lalkarza rozpruwa i wybebesza szmacianą laleczkę, odcina ten film od reszty wesołych, wizualnych smakołyków dla dzieci. Nie oznacza to jednak, że jest to film tylko dla dorosłych widzów. "Koralina…", jak na nowoczesną baśń przystało, miesza elementy mroczne z weselszymi, zamiast bazować jedynie na kontrowersyjnym szokowaniu. Tak Gaiman, jak twórcy filmu nie zapomnieli jeszcze, że nic nie przywiązuje tak uwagi do bajkowych historii, jak szczypta grozy i ciekawość powiązana z niepokojem. Tutaj tajemniczy kot-przewodnik może być jednocześnie wychudzoną kreaturą rodem z secesyjnego plakatu, a dwie staruszki pogawędzą przy herbacie o wypychaniu swoich zdechłych piesków.
Ale zaraz, zaraz, tajemnicze koty, "Tajemnicze Drzwi" i pogadanki przy herbacie – jeśli brzmi to wszystko trochę znajomo, to podobieństw będzie więcej. Gaiman, pisząc historię Koraliny i lustrzanego świata po drugiej stronie magicznego przejścia, wyraźnie inspirował się tu twórczością Lewisa Carrolla. Nie brakuje tu również rozwiązań fabularnych, znanych z innych klasycznych historii. Film nie sprawił jednak wrażenia taniej próby wyciśnięcia tego samego ze starych motywów, raczej chęć odkurzenia ich i pokazania w swoim własnym świetle i stylu. Nie składa się to wszystko na zbyt skomplikowaną i nowatorską historię, a jej baśniowe elementy i tropy być może aż nadto rzucają się w oczy, ale urzekający klimat i unikalna aranżacja sprawiają, że bez problemu usadzamy przed ekranem swoje wewnętrzne dziecko (i każde inne, jeśli akurat mamy jakieś pod ręką).
Nie jest to oczywiście animacja wybitna, ale należy do tego sortu dzieł, w których nawet na podkręconym radarze krytycznego czepialstwa ciężko zauważyć jakieś rażące wady. Oczywiście można wynotować, że w pewnym momencie filmu znajdzie się trochę dłużyzn (z drugiej strony, dzięki niecodziennej estetyce niemal każdego kadru, partie te łatwiej przełknąć), nieliczne piosenki wciśnięte są trochę na siłę, a sama muzyka nie wybija się ponad wyższe stany średnie, jednak w ogólnym rozrachunku nie pozostaje mi nic innego, jak przyznać, że autorom udało się stworzyć intrygującą, nowoczesną baśń. Dowód, że można łączyć w animacji stare z nowym, zyskując fascynujący, zapadający w pamięć miks.
Komentarze
Dodaj komentarz