Nie ma zdrowych psychicznie, są jedynie jeszcze niezdiagnozowani. Taki oto wniosek wysnuć można ze śmiesznej i gorzkiej zarazem powieści Philippa K. Dicka "Klany księżyca Alfy".
Istniały już w dziejach ludzkości wyspy pełniące rolę więzienia lub zakładu psychiatrycznego. Postęp techniczny poszedł dalej, zaś pewne rzeczy w świecie wykreowanym przez Dicka pozostały niezmiennie. Tak oto ludzkość uczyniła trzeci księżyc w układzie Alfy planetą-zakładem psychiatrycznym. Nie udało się jednak utrzymać tej placówki, a pacjenci przejęli nad nią władzę. Powstały wówczas miasta-frakcje nowych panów tego ciała niebieskiego: paranoików, maniaków, czy hebefreników. Chociaż są "nieco" odmienni od przyjętych norm, okazali się już w krótkim stosunkowo czasie niezwykle twórczy. Po latach jednak Ziemianie postanowili wrócić po to, co było ich oraz przywrócić pierwotną funkcję tej planety. Wyruszający na tę ekspedycję mają jednak własne problemy. Obdarzona trudną osobowością kobieta o istotnej roli w programie właśnie się rozwodzi. Jej mąż, również pełniący w nim określoną funkcję, ma tymczasem wcale nie prostszy charakter i duże pokłady złości... Co z tego wyniknie?
"Klany księżyca Alfy" przy powierzchownej lekturze nie wydają się poważną powieścią, lecz lekkim "czytadełkiem" przesyconym specyficznym humorem, całkiem inteligentnym zresztą. We właściwym zrozumieniu tego ostatniego kryje się jednak klucz do zrozumienia książki, jest to bowiem satyra kryjąca w sobie drugie dno. Ma ona charakter nieco społeczny, a poniekąd odwołujący się do prywatnych problemów jej autora. Zagadnienie niejednoznaczności pojęcia normalności i podmiotowości osób psychicznie chorych należy ocenić również z perspektywy czasów, kiedy ona się po raz pierwszy okazała – był to rok 1964. Zastanawiam się jednak, czy refleksję nad głębszym sensem"Klanów księżyca Alfy" można ograniczyć jedynie do kwestii osób cierpiących na zaburzenia psychiczne i traktowania ich w społeczeństwie? Sądzę, że nie. Takie osoby wpisują się w szerszą kategorię osób, które poddawane są społecznej marginalizacji, czy wykluczeniu. Spoglądając na tę opowieść w ten sposób, powieść również można rozpatrzyć w kategorii rozważań nad innością i płynących z niej pożytków... tudzież ewentualnych zagrożeń. W ostatecznym rozrachunku wiedzie to do wniosku o podmiotowości ludzi "innych" oraz o ich potencjale twórczym dla społeczeństwa. Zwłaszcza, że owym "innym" może się okazać każdy – jak wnosić można z zakończenia.
Moje wielkie zastrzeżenia budzi ulokowanie tekstu autorstwa Łukasza Orbitowskiego na początku książki. Co do zawartości, jest on bardzo dobry, gdyż osadza fabułę powieści na tle życia jej autora. W tych okolicznościach wiele motywów odkryło przed czytelnikiem swoje drugie, osobiste dla Dicka znaczenie. Niemniej tekst ten jest zarazem gigantycznym spoilerem! Zdradzając zbyt wiele treści, uczynił historię o wiele mniej zaskakującą. Właściwszym byłoby ulokować więc ten dodatek na końcu książki, nie jako wstęp do książki, lecz jej podsumowanie.
Z kwestii wydawniczych, pochwalić należy jak zwykle w przypadku wydawnictwa Rebis wspaniałą jakość wydania. Twarda oprawa z pięknie zilustrowaną obwolutą oraz wciąż znakomitej jakości papier, pomimo problemów na rynku, czynią tę książkę niezwykle miłą dla oka.
Co jest nader paradoksalne, "Klany księżyca Alfy" powszechnie wcale nie plasują się w czołówce twórczości tego autora. Gdzież tu zaś paradoks? Książka niezwykle przypadła mi do gustu, co swoje odzwierciedlenie znajdzie w ocenie końcowej. Tymczasem jest to pierwsza powieść tego autora, z którą się zapoznałem – jak spodobałyby mi się zaś te "lepsze"? Nie wiem. Tej daję wysoką notę: 8/10.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz