Muszę się z wami podzielić dziwną historią. Pewnego dnia przyszedł do mnie jeden z redakcyjnych kolegów. Wręczył mi order (plastikowy, pomalowany żółto, ale przecież nie będę wybrzydzał), pogratulował sukcesów i powiedział, że mój tekst – "Rękopis znaleziony w smoczej jaskini" – zostanie przeniesiony do innego działu, aby go specjalnie wyróżnić. Ucieszyłem się; któż nie lubi tych rzadkich momentów, w których docenia się jego ciężką pracę? Zwłaszcza w takim miejscu, jak to...
Wydarzenia następnych dni zasiały w mym sercu ziarno niepokoju. Koledzy redaktorzy przestali się do mnie zupełnie odzywać – początkowo złożyłem to na karb powszechnej u nas zawiści. Później jednak mój najnowszy medal eksplodował; całe szczęście, że zdejmowałem go do pracy, bo nad moim pokojem nadal utrzymuje się grzyb atomowy. Prawdziwe przerażenie ogarnęło mnie jednak wtedy, kiedy odkryłem, iż mój "Rękopis" zupełnie zniknął! Nie ma go w felietonach ani w żadnym innym dziale. Można go przeczytać tylko używając TEGO linku, który z narażeniem życia (doświadczenie z serii Hitman okazało się nieodzowne) dla Was zdobyłem. Korzystajcie, póki jeszcze jest dostępny!
Przeczuwając, co się święci, chwyciłem za pióro i jąłem gorączkowo pisać po nocach, kiedy wydawało mi się, że nikt nie widzi. Efektem tej pracy jest "Prolog Dziennika Rewolucjonisty", swoisty testament i charakterystyka niektórych członków redakcji.
Nie wiem, kto jutro napisze newsa jubileuszowego. Pamiętajcie jednak, że zaginięcia bez śladu zdarzają się niezwykle rzadko, zaś samobójstwo niezwykle łatwo sfingować... A boczny obrazek przypadkowo znalazłem, grzebiąc w papierach...
Komentarze
Dodaj komentarz