Na moją skrzynkę mailową przychodzą czasem dziwne wiadomości. Co rusz jakaś niewiasta proponuje mi spotkanie – do tego w miejscu zamieszkania, by jeszcze bardziej ułatwić mi sprawę. Jednak wybrałem tamtego wieczoru komputer, a dokładniej rzecz biorąc dzięki przypomnieniu zalogowałem się na serwis Facebook, gdyż czekały tam na mnie darmowe prezenty.
Nie ma nic złego w tym, że dotychczasowe uprawianie farmy opiera się na poziomach doświadczenia. Zbiera je nasze mniej lub bardziej kolorowe gospodarstwo a nie nasza postać o głowie tak wielkiej, że reszta wydaje się być wiotka i jakoś mniej ważna. W końcu jednak zasiadłem nad moją wyspą i odkryłem jakieś nowe zadania do wykonania. Zbieranie rozbitych butelek, uwalnianie rzekomych przyjaciół z klatki czy też zbieranie owoców. Zadania te, jakkolwiek "ciekawe", miały się okazać zwiastunem postępującej praktyki, którą mogę nazwać krótko – świństwo.
Okazało się, że od jakiegoś czasu jest już gra, w stosunku do której słowo "legenda" pojawiać się będzie jedynie przy wymienianiu tytułu. Przyznam szczerze, że gdybym był fanem Dragon Age'a pozwałbym EA za ten tytuł, który wylądował obok tych wszystkich uprawianych farm czy pielęgnowanych wysepek. Ale nim doszedłem do takich wniosków, zbudowałem sobie zamek i udałem się na pierwszą walkę z moją gildią. Mówiąc krócej – zadanie opierało się na przejściu planszy z wybranymi odgórnie bohaterami, na których rozwój w zasadzie wpływu nie mam. Poczułem się jak przy Diablo.
Problem polega jednak na tym, że tamta gra wręcz zachęcała do tego, by raz jeszcze zejść do podziemi i zaszlachtować kolejnego potworka. Tutaj, w zasadzie, rodzajów przeciwników jest garstka, zaś wystarczy zabrać maga i notorycznie blokować ich działania, dzięki czemu walka zamienia się w zwykłą rzeź, którą odwlec może jedynie dodanie jeszcze większej zgrai przeciwników. Swoboda działania? Jasne, wybierz jedną spośród kilkunastu przeciwników i zdecyduj, czy idziesz w prawo lub w lewo, by... dotrzeć do tego samego miejsca, bo przecież kolejny cel musi znajdować się na następnej mapce. Uhh, czemu nie nazwali tej gry Knights of the Castle? Albo krócej, Kill them, by jeszcze bardziej uświadomić gracza o tym, że jego rola ogranicza się do przejścia jeszcze jednej planszy.
Niestety, widać, że twórcy kolejnych gier na Facebooka prześcigają się w pomysłach na to, jak proste gry uczynić jeszcze prostszymi. Przykładu daleko nie musiałem szukać, bo wystarczyło zajrzeć na całkiem jeszcze świeżą stronę gry Heroes of Neverwinter, która rozgrywać się ma w znanym i popularnym świecie fantasy.
Wśród nowości, uwaga, możliwość łączenia się w drużyny i wybór przygód na jednym z kilku poziomów trudności. Niech zgadnę, na wyższych wrogów jest dwa razy więcej? Do tej jeszcze walka turowa, w trakcie której będziemy mogli włączać i wyłączać sztuczną inteligencję u członków zespołu. Faktycznie, dzięki temu gracz sobie będzie mógł odpocząć a komputer sam za niego będzie walczył. No ale przecież ma być jakaś fabuła. Pewnie zmusi nas do podróżowania od miasta do miasta i skłoni do notorycznego odwiedzania podziemi. W końcu, zdaniem twórców, tak wygląda zwykła sesja, którą pragną oddać na ekranach komputerów. Powiem tylko, że chyba żaden z nich nie spędził w ten sposób ani jednego wieczoru, bo klimatu i rozrywki wieczornego seansu w gronie znajomych twarzy zwykłe klikanie przy małej lampce obok monitora nie zastąpi.
Pewnie sądzicie, że was ta sprawa nie dotyczy. Tak też mogli się czuć wszyscy fani pewnego komandora, który latał po galaktyce i ratował ją przed kolejnymi niebezpieczeństwami. Nie cieszcie się zbytnio, bo EA szuka pracowników do stworzenia tytułu na serwis społecznościowy. Wpierw DA, teraz ME. Dobrze, że stareńkiego BG nikt dotąd nie ruszył, ale strach pomyśleć, że pewnego dnia moja postać może trzymać w ręku miecz, którym zaszlachtowała Irenicusa.
Wiem, że tego typu gry mają całkiem potężne grono osób, które je "lubią", ale czy tak trudno zauważyć, że przez to znane tytuły są przerabiane na podobną jedna do drugiej papkę? Rozumiem, że dzięki dobremu tytułowi można sprzedać niemal wszystko, ale gdzieś tam znajduje się poziom, po którym może dopaść nas znużenie tego typu rozrywką. A może już was dopadło i kolejne przenoszenie znanych tytułów na Facebooka to tylko dla was powód do spuszczenia głowy nad tytułem, który utracił właśnie całą swoją magię?
Komentarze
PS. Kolejny dobry tekst
My Little Pony: Friendship is Magic też istnieje właściwie jako 20-minutowa reklamówka produktów Hasbro i docelowo ma skłonić dzieciaki od kupna plastikowych odlewów, koszulek, piórników, tornistrów, rowerów, słodyczy i całej masy różnego badziewia z napisem "Twilight Sparkle". No i co z tego? Niektórzy to oglądają z wywieszonym jęzorem, a inni nie. Tak samo jest z gierkami na FB. Ja przechodzę obojętnie i nie uważam, że ich istnienie albo nie przyczynia się do upadku branży. Jeżeli coś faktycznie sprawia, że gry RPG są coraz prostsze to z całą pewnością jest to metoda marketingowa i filozofia "sprzedajmy jak najwięcej", o którą trudno winić producenta. Trudno trafić z tytułem, który ma 100+ różnych statystyk, jeśli grać w niego mają również miłośnicy FPSów rodem z Ameryki, nie ubliżając nikomu.
A grę ME na facebooku obczaję. Nie dlatego, że będzie taka wspaniała i cudowna, ale dlatego, żeby zapoznać się z kawałkiem prezentowanej historii, choćby była niekanoniczna. Z drugiej jednak strony, pieniędzy na to z pewnością nie wydam.
Dodaj komentarz