Nie ukrywam, że "Igrzyska śmierci" piekielnie mnie rozczarowały. Dobra gra aktorska i muzyka nie dały rady załatać dziur fabularnych i odsunąć od widza wrażenia pośpiechu oraz zwykłego znudzenia oglądanym widowiskiem. Moim zdaniem niezbyt znany reżyser, Gary Ross, kompletnie nie poradził sobie z postawionym przed nim zadaniem i obrócił wniwecz cały potencjał, jaki drzemał w powieści Suzanne Collins. Nieco otuchy i nadziei wlała w moje serce wiadomość, że w sequelu praktycznie całkowicie zmienia się obsada odpowiedzialna od kuchni za "Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia". Już po seansie mogę z czystym sumieniem powiedzieć: przetasowania na stołkach reżyserskim oraz scenarzystów wyszły filmowi nie tylko na dobre, ale wręcz doprowadziły do tego, że ekranizacja nareszcie wygląda tak, jak powinna od początku wyglądać część pierwsza. Ba, powiem więcej – moim zdaniem adaptacja była nawet ciekawsza niż pierwowzór – "W pierścieniu ognia".
Wybryk, jakiego dokonała Katniss na zakończenie 74. Głodowych Igrzysk, rozjuszył prezydenta Snowa. Niezwykle inteligentny autokrata od razu przejrzał fortel z rzekomą miłością Kotny i Peety. Ponadto okazało się, że jej zachowanie stało się zarzewiem buntu we wszystkich dystryktach, bowiem dostarczyło ludziom iskierkę nadziei, iż władze Panem da się obalić. Nastolatkowie wyruszają teraz na Tournée Zwycięzców po całym państwie – ich zadaniem jest uspokojenie rewolucyjnych nastrojów. Złowieszczy prezydent ma jednak w zapasie morderczą broń, którą zamierza ukarać niesforną pannę Everdeen. Nadchodzą 75. Głodowe Igrzyska, a więc 3. Ćwierćwiecze Poskromienia, a wraz z nimi pojawiają się nowe zasady – tegoroczni trybuci zostaną wybrani... z puli dotychczasowych zwycięzców. Oznacza to ni mniej, ni więcej powrót Katniss oraz Peety na arenę.
Już po pierwszych minutach filmu wiedziałem, że będzie on lepszy od poprzedniej części. Na wstępie od razu odkrywamy napięte stosunki między zwycięskimi trybutami oraz rozterki sercowe Katniss odnośnie Peety i Gale'a. Następnie przechodzimy do pełnej grozy sceny, w której prezydent Snow w mało zawoalowany sposób daje nastolatce do zrozumienia, że jeżeli nie będzie współpracowała, pozbędzie się w wymyślny sposób jej bliskich. Donald Sutherland wcielił się perfekcyjnie w swoją rolę. Wygląd dobrodusznego dziadka doskonale kontrastuje ze złowieszczą aurą, jaką wokół siebie roztacza. Co najważniejsze, nie musi tego osiągać podnoszeniem głosu czy groźbami – wystarczy po prostu, że zasiada wygodnie w fotelu w domu Kotny i miło się uśmiecha.
Tym razem nie miałem wrażenia, że dążymy tylko do tego, aby jakoś dobrnąć do scen na arenie. Pierwsza połowa filmu jest równie ciekawa co druga część, naszpikowana akcją. Momenty, w których doskonale widzimy, jak wielkie są nastroje rewolucyjne oraz ucisk biednych ludzi przez Strażników Pokoju, angażują widza w całości. Punkt kulminacyjny zostaje osiągnięty wraz z przysłaniem nowych, ostrzejszych żołnierzy do Dwunastego Dystryktu, którzy niczym ZOMO zaczynają pałować wszystkich za kontrabandę czy najmniejsze oznaki buntu. Z drugiej strony mamy kontrastujące z tym przyjęcie w Kapitolu, podczas którego szlachta zażywa środki prowokujące wymioty, aby... jeść dalej. W końcu tyle smakołyków czeka na spałaszowanie...
Gdy w końcu docieramy do drugiej połowy produkcji – areny – nasza ekscytacja wcale nie opada. Tym razem nie tylko pole zmagań jest ciekawsze, ale i poznajemy większą ilość trybutów, którzy w dodatku nie są tylko gotowymi na śmierć kukiełkami. Na pierwszy plan z pewnością wysuwa się Sam Claflin, wcielający się w Finnicka Odaira z Czwartego Dystryktu, który wygrał 65. Głodowe Igrzyska w wieku zaledwie czternastu lat. Przystojny mężczyzna idealnie lawiruje między pewną butą i arogancją a niezwykłą wrażliwością. Od razu można poznać, że za taką postawą kryje się coś zupełnie innego – co ciekawsze, Finnick nie tylko jest pełen tajemnic, ale do tego sam jeszcze skupuje sekrety... Aż nie mogę się doczekać, aby poznać niektóre z nich. Wracając jednak do samej areny – jest dokładnie taka, jaką sobie wyobrażałem podczas lektury książki. Akcja pędzi tutaj na złamanie karku, nie dając naszym biednym bohaterom odsapnąć nawet na chwilę. I dobrze. Brak tu nudnych, wymuszonych elementów, które obserwowaliśmy w "Igrzyskach śmierci".
Nareszcie zobaczyłem, dlaczego ludzie tak zachwycają się Jennifer Lawrence. Tym razem aktorka o wiele lepiej czuła postać Katniss i zdołała prawdziwie oddać jej osobę. Zniknęła sztywność, która tak bardzo przeszkadzała mi w poprzedniej odsłonie. Teraz było tak, jak powinno być – Josh Hutcherson jako Peeta pozostawał w cieniu Kotny i doskonale grał drugie skrzypce. Reszta obsady powtórzyła swoje świetne występy z "Igrzysk śmierci". Woody'ego Harrelsona i Lenny'ego Kravitza ogląda się z przyjemnością, a i Elizabeth Banks jako Effie Trinket zmienia nieco swój charakter i zaczyna budzić sympatię. Dołączający do obsady Philip Seymour Hoffman, portretujący nowego organizatora Igrzysk – Plutarcha Heavensbee, stanowi idealną przeciwwagę dla hałaśliwego Kapitolu i złowieszczego Snowa. Z finezją i gracją funduje biednym trybutom zmagania życia (dodajmy: niedługiego życia). Zastrzeżenie mam jedynie do Liama Hemswortha, czyli ekranowego Gale'a. Zupełnie nie przekonał mnie swoją interpretacją zazdrosnego o Katniss chłopaka, pracującego ciężko na co dzień w kopalniach Dwunastego Dystryktu. Jeżeli będzie grał tak dalej, w starciu z Peetą jest już przegrany na dzień dobry.
Prawo sequeli – więcej i lepiej – zostało spełnione w dwustu procentach. Tym razem świetna obsada i ścieżka dźwiękowa (brawa dla Jamesa Newtona Howarda) dopełniły się perfekcyjnie z absorbującym bez reszty scenariuszem. Wszelkie szwankujące w "Igrzyskach śmierci" elementy poprawiono, a wręcz dodano obrazowi jeszcze tu i ówdzie niebywałej miodności. Na szczęście spełniły się moje przewidywania – jako że każdy kolejny tom książki podobał mi się mniej, każda kolejna część filmu miała być coraz lepsza. Efekt przerósł moje oczekiwania. I mam nadzieję, że tak już zostanie! Szczęśliwych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja!
Komentarze
Moja ocena: 9/10
Dla mnie mocne 5/10, bo każda ocena powyżej tego jest zarezerwowana dla dobrych filmów.
Ode mnie tak 5.5/10
Dodaj komentarz