Zgodnie z panującym dłuższy czas w Polsce trendem muszę nieskromnie przyznać – czytałem "Igrzyska śmierci" zanim były popularne w naszym kraju. Dostawszy sześć lat temu w swoje łapki recenzencki egzemplarz książki, zostałem oczarowany antyutopijną wizją przyszłości, zaproponowaną przez Suzanne Collins. Świetny styl, doskonałe zarysowanie świata przedstawionego i najważniejsze – arena. Mimo że nie za bardzo polubiłem Katniss Everdeen, arogancką, egoistyczną nastolatkę, jej losy śledziłem z zapartym tchem, za co ofiarowałem pisarce gromkie brawa i głębokie ukłony. Aż trzy lata zajęło mi zapoznanie się z ekranizacją pierwszego tomu cyklu. Pamiętając wrażenie, jakie wywarła na mnie powieść, miałem spore oczekiwania.
Świat "Igrzysk śmierci" jest światem ponurym, nieprzystępnym i nie za bardzo nadającym się do życia – a przynajmniej tak przedstawia się z punktu widzenia najbiedniejszych dystryktów. Rząd i szlachta żyją w luksusach w Kapitolu. Od niego na zewnątrz rozciągają się kolejne dystrykty – im dalej, tym obraz nędzy i rozpaczy nasila się. Katniss Everdeen, główna bohaterka, zamieszkuje ostatni, dwunasty. Oglądając tę wizję, pojawia się pytanie – dlaczego się nie zbuntują? Otóż odpowiedź jest banalnie prosta – próbowali, nie wyszło i zostali ukarani. Kara jest niesamowicie wymyślna – corocznie z każdego dystryktu wybierany jest chłopak i dziewczyna w wieku od dwunastu do osiemnastu lat, aby walczyć na śmierć i życie na arenie Głodowych Igrzysk... Gdy siostra protagonistki, Prim, zostaje wylosowana, Katniss bez wahania decyduje się zająć jej miejsce.
Oglądając "Igrzyska śmierci" podświadomie nieustannie stawiałem siebie w roli reżysera. Działo się tak, ponieważ uważam, że w filmie przedstawiono zupełnie niepotrzebne wątki, a pominięto wiele istotnych faktów, wpływających na odbieranie świata przedstawionego. W konsekwencji dostajemy obraz, w którym fabuła momentami kuleje, a niedopowiedzenia pozostawiają widza w konsternacji. Za mało jest informacji o strukturze państwa Panem, samych igrzyskach, innych dystryktach czy prezydencie Snow. Poza tym przez cały seans miałem wrażenie takiego rozciągniętego pośpiechu. Zdaję sobie sprawę, że jest to oksymoron, ale już tłumaczę – z jednej strony sekwencja wprowadzająca do głównego "mięsa" filmu, czyli areny, trwa dobrze ponad godzinę. Z drugiej strony jednak reżyser chyba stwierdził, iż potnie oraz skróci niektóre klisze, byle tylko dotrwać do walk nastolatków, żeby oglądający nie zdążyli się znudzić.
Mimo tych niedociągnięć, "Igrzyska śmierci" ogląda się całkiem znośnie. Zainteresowanie wzmaga się, gdy Katniss wraz z wybranym ze swojego dystryktu chłopcem, Peetą, docierają do Kapitolu. Kontrast widoczny między biedą zewnętrznych dystryktów, a centrum państwa Panem może wzbudzać zniesmaczenie. Tam, gdzie żyje protagonistka, wszyscy chodzą w łachmanach, natomiast w Kapitolu ubrania przypominają modę z "Mechanicznej pomarańczy" – absurdalnie futurystyczną. Głową zaczynamy kręcić, kiedy uświadamiamy sobie, że większość mieszkańców stolicy w ogóle nie zdaje sobie sprawy z warunków życia gdziekolwiek indziej. Na szczęście są też tacy, którzy pragną pomóc pechowym trybutom, aby mieli chociaż cień szansy na wygraną w morderczych igrzyskach. A zwycięzca może być tylko jeden. Obojgu nastolatkom pomaga Cinna, projektant ubrań trybutów, którego świetnie sportretował Lenny Kravitz. Doskonale wcielił się we współczującego, pełnego empatii mężczyznę, ze wszelkich sił próbującego pomóc Katniss. Scena, gdy nastolatka wraz z Peetą wjeżdżają w zaprojektowanych przez niego płonących ubraniach na rydwanach do Kapitolu, należy chyba do najlepszych w filmie.
Idealnie dobrano również mentora pary z dwunastego dystryktu – Haymitcha Abernathy'ego, w którego wcielił się Woody Harrelson. Zapijaczony zwycięzca Głodowych Igrzysk sprzed kilkunastu lat początkowo wcale nie chce pomagać dzieciakom, gdyż i tak czeka ich śmierć. Dopiero dostrzegając drzemiący w nich potencjał, zaczyna zmieniać postawę. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że jest to najlepszy aktor w filmie, dźwigający na swoich barkach brzemię śmierci wielu poprzednich podopiecznych, którym doradzał. Sporo osób chwali Jennifer Lawrence, odgrywającą Katniss Everdeen. Niestety, moim zdaniem była to jedna z gorszych postaci na ekranie – grała sztywno, nieprzekonująco, jakby wiedziała, że to tylko film. O wiele bardziej uwierzyłem w kreację Josha Hutchersona, który przyjął rolę towarzyszącego Katniss na arenie Peety Mellarka. Mimo iż jest go mniej na ekranie, swoją obecnością zawsze przyćmiewa Katniss.
Ostatnie słówka jeszcze szepnę o tym, co moim zdaniem powinno stanowić sedno filmu, czyli arenie. Całość jest według mnie zrobiona nieco bez polotu. Brak tu poczucia nieustannego zagrożenia, jakie towarzyszyło mi podczas lektury. Zgony kolejnych anonimowych trybutów obchodziły mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ba, nawet śmierć tych minimalnie lepiej znanych kompletnie mnie nie poruszyła. Po Katniss i Peecie wcale nie widać morderczego zmęczenia, jakie powinno im towarzyszyć podczas takiego wysiłku. Gdzieś tam czasem mocniej się skaleczą, powykrzywiają nieco twarz i tyle. Żadnego przymierania z głodu, pragnienia czy ze zwykłego przemęczenia. Słabo. Bardzo za to podobały mi się wtrącane podczas "widowiska" na arenie komentarze dwójki "dziennikarzy". Omawianie morderczych walk jak sportowych zmagań, ale z nieco mniejszymi emocjami, jeży włosy na karku.
Każdy kolejny tom "Igrzysk śmierci" podobał mi się coraz mniej. Mam nadzieję, że w tym przypadku będzie odwrotnie. Pierwsza część cyklu jest tak naprawdę dosyć przeciętna i blado wypada chociażby w porównaniu z "Niezgodną". Dobra obsada i świetna ścieżka dźwiękowa to niestety trochę za mało przy źle przemyślanym scenariuszu. Szkoda, bo ta książka z pewnością zasługuje na dobrą ekranizację. Jak macie wolne popołudnie – można obejrzeć. Szczęśliwych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja!
Komentarze
Moja ocena: 7/10
No, a Woody faktycznie świetny, ale to raczej efekt dobrego castingu niż talentów aktorskich. Facet zjadł zęby na tego typu postaciach, więc niespecjalnie musiał się wysilić.
Mimo to, ode mnie solidne 7.5/10.
Dodaj komentarz