Roboty z uczuciami i świadomością to wciąż pieśń przyszłości. Nie doczekaliśmy się nawet sztucznej inteligencji, która wykonywałaby za nas wszystkie domowe obowiązki w zamian jedynie doładowując się co pewien czas. Czy to jednak w książkach, czy filmach, temat nadal powraca. Twórcy stawiają przede wszystkim dwa pytania – czy człowiek będzie w stanie stworzyć dzieło mu podobne, a może nawet go przewyższające oraz jakie mogłyby być tego konsekwencje dla całej ludzkości. Nie inne dylematy towarzyszą podczas oglądania „Humans”, serialu, który jest nową wersją szwedzkiej produkcji pt. „Prawdziwi”.
Fabuła serialu składa się z kilku zazębiających się ze sobą wątków. Śledzimy losy przeżywającego kryzys małżeństwa Hawkinsów oraz ich trójki dzieci. Joe (Tom Goodman-Hill), mąż i ojciec, postanawia zakupić synta, gadżet charakterystyczny dla ówczesnych czasów – robota, przypominającego człowieka i wyręczającego go w domowych pracach. Jest nim Anita (Gemma Chan), która z czasem okazuje się być czymś więcej niż upozorowaną na istotę ludzką maszyną. Obserwujemy również detektywa Pete'a Drummonda (Neil Maskell), niedarzącego syntów ciepłymi uczuciami, i tajemniczego Leo (Colin Morgan), próbującego odnaleźć swoich najbliższych. Utraconą rodziną są dla niego wyjątkowi przedstawiciele syntów, zmodyfikowani tak, aby odczuwać emocje oraz kształtować charakter dzięki życiowym doświadczeniom.
Już tytuł jest subtelną grą słów. „Humans”, czyli „ludzie”, odnosi się do syntów, które wraz z kolejnymi odcinkami udowadniają widzowi, że są bardziej ludzkie niż można by przypuszczać. Znakomicie odegrane postacie to ostoja produkcji. Na pierwszy rzut oka potrafimy odróżnić androidy od ludzi – mają specyficzny kolor oczu, często przybierają maski obojętności bądź sztucznego uśmiechu, który nie obejmuje wzroku, nie potrafią swobodnie się poruszać, ich chód zdaje się kalkulowany i pełen sztywności. Z drugiej jednak strony w wielu scenach udaje im się poruszyć widza. Wystarczy zaprezentować nieuzasadnione barbarzyństwo człowieka, na nieznane reagującego strachem i agresją. Scenariusz pokazuje również inną postawę ludzi, wiążących się ze swoimi syntami z różnych powodów – z sentymentu, ponieważ przypominają im nieżyjących ukochanych, lub bezradności spowodowanej wypadkiem, po którym łatwiej odnaleźć kontakt z maszyną niż własnym mężem. W każdym przypadku „Humans” budzi emocje – przede wszystkim smutek i melancholię, czasem również dezaprobatę na widok poczynań postaci.
Niestety muszę część czytających rozczarować – serial, choć mógłby potencjalnie ściskać za serce, co pewnie oznaczałoby trudności z rozstaniem się z bohaterami, przez cały sezon pozostaje wyciszony. Twórcy nie stawiają na kameralne sceny ani szokujące, tragiczne zdarzenia – poniekąd spowodowane jest to budżetem, ale wydaje mi się, że taki sposób prezentacji historii był celowy. Fabuła miała być subtelna i spokojna, a tempo akcji jednostajne oraz dość powolne. W żadnym momencie nie dochodzi do przekroczenia tych granic, wyznaczonych już w początkowym epizodzie. Nawet finał niczym się nie wyróżnia, otwierając jedynie furtkę do drugiej serii. Odkrywamy kilka sekretów, które, owszem, stanowią zaskoczenie, lecz ich wydźwięk zostaje dopasowany do ponurego obrazu rzeczywistości, gdzie nie należy oczekiwać przełomowych odkryć, jednak jeśli się trafiają, to niezauważone przechodzą obok nas. Można upatrywać w tym zalety, szczególnie że nie brakuje w telewizji tytułów niestroniących od patetyczności i poważnych wstrząsów, kiedy życie protagonistów legnie w gruzach (tego szukajcie w „Pozostawionych”). Można też upatrywać w tym wady, bo przez to mało scen zapada w pamięć, a serial wciąga tylko umiarkowanie.
„Humans” nie jest odkrywczą produkcją. Na pewno nie wyniesiecie z niej nic nowego. Oczywiście skłania do refleksji nad kondycją społeczeństwa, samym kontrowersyjnym pomysłem stworzenia czującej maszyny, co może być niebezpieczną zabawą człowieka w Boga (swoją drogą, najlepsza scena dotyczy właśnie Boga i modlitwy; to niesamowite, że ktoś, po kim najmniej byśmy się tego spodziewali, w chwili rozpaczy decyduje się na prośbę o pomoc do siły wyższej). Jednak brakuje tutaj odważnej nowatorskości, co może być spowodowane wyczerpaniem tematu przez konkurencję. Poza tym należy zwrócić uwagę na wątek rodzinny, w którym pojawiają się dobrze znane motywy i archetypy – córka-buntowniczka, dojrzewający syn, zapracowana matka oraz odczuwający nieobecność żony ojciec. Muszę pochwalić interesujący rozwój bohaterów, też schodzący gdzieś na dalszy plan – zmiany w ich nastawieniach zachodzą wręcz niedostrzegalnie. Wcześniej jednak postacie są przewidywalne, podejmują oczywiste, a nawet odrobinę frustrujące wybory, choć ostatecznie – głównie dzięki syntom – trafiają na właściwy tor. Niemniej, jeśli nie czujecie się zainteresowani familijnymi relacjami, możecie być nimi znużeni.
Pozostałe wątki wypadają dużo lepiej. Więcej w nich dobrego dramatu (losy Leo czy nawet Dr George'a Millicana). Serial momentami przypomina również thrillery – sceny akcji są stonowane, ich atrakcyjność opiera się na doskonałej grze aktorskiej (np. charakterystyczny sposób poruszania się syntów, które chciałyby biec szybciej, ale nie potrafią) oraz wrażeniu, że to wszystko mogłoby się toczyć obok nas. Pościgi rozgrywają się w mało widowiskowych miejscach, nie epatują spektakularnymi efektami. Właściwie jedynym elementem podsycającym napięcie jest muzyka – choć także jednostajna, to kojarząca się z klimatami science fiction, szczególnie cyberpunkiem. Z kreacji bohaterów, tak jak można było się spodziewać, najlepiej wypadają synty. „Humans” idzie w ślady między innymi „Chappiego”, gdzie zaciera się granica między maszyną a człowiekiem. Postacie próbują znaleźć swoje miejsce na świecie, oswoić się z własnymi emocjami, poznać ludzkie zwyczaje i jednocześnie przetrwać w niekorzystnym dla nich środowisku, w czym trudno im nie kibicować.
Wolałbym, żeby „Humans” bardziej cynicznie grał na moich uczuciach – wtedy z pewnością wzbudziły mój zachwyt, a tak, mimo oczywistych zalet, mogę uznać go tylko za dobry serial. Na pewno znajdą się osoby, które bardziej docenią produkcję, którym spodoba się jej powściągliwy charakter, zaś rodzinne wątki odbiorą pozytywnie (mimo kliszy, są rzetelnie prezentowane). Ja do nich niekoniecznie należę, przynajmniej jeśli chodzi o ocenę pierwszego sezonu. Jeżeli więc idealnie wpasowujecie się w charakterystykę fana „Humans”, powinniście rozpocząć oglądanie. Pozostałym tytuł polecam jedynie jako ciekawostkę.
Komentarze
Kolejny raz brytyjska telewizja pokazuje, że można zrobić coś super małym nakładem finansowym (bodonie było z "In the Flesh"). Dobry pomysł i przyzwoite wykonanie i mamy naprawdę dobry serial.
Dodaj komentarz