Garth Ennis w swoim ostatnim tomie "Hellblazera" pokazuje, jak dobrze rozumie cwanego maga i jego świat. Doprowadza wątki do emocjonujących kulminacji, korzysta z onirycznej atmosfery, wzrusza, a także raczy ironią w opowieści niemal detektywistycznej – słowem: czaruje.
Komiks rozpoczyna się podróżą do kraju możliwości – Stanów Zjednoczonych. Zmiana miejsca akcji okazuje się udanym pomysłem i szkoda, że rozgrywa się tu tylko opowieść "Płomień potępienia". Ennis przedstawia odwróconą rzeczywistość – świat najeźdźców, którzy wygnali Indian, zamordowanych prezydentów oraz czarnej magii. Przypomina to trochę "Amerykańskich bogów" Neila Gaimana, zwłaszcza pod względem pesymistycznej wymowy i wykorzystania reliktów przeszłości. Zamiast amerykańskiego snu jest amerykański koszmar oparty na kulturowym dziedzictwie narodu.
Scenarzysta wraz z odpowiedzialnym za krwawe, drastyczne rysunki Steve'em Dillonem tworzą coś na kształt amerykańskiej mitologii, z naciskiem na jej najmroczniejsze aspekty. To jest rodzaj fantastyki ożywiającej przeszłość, wykorzystanej do stworzenia intrygującej, nieoczywistej fabuły. Miałem obawy, jak po takim początku wypadną dalsze losy Johna, zwłaszcza że Ennis potrafi wejść na melancholijne rejestry w sposób trochę przytłaczający. I owszem, na przestrzeni albumu nieraz jest sentymentalnie, ale przeważnie utrzymuje się wysoki poziom historii – nawet w części pozbawionej paranormalnych motywów.
Świat "Hellblazera" składa się z warstwy realistycznej i nadnaturalnej. W tej pierwszej pojawiają się choćby wątki rasizmu, konfliktów czy problemów rodzinnych – np. w "Kraju ojców" zaprezentowane zostaje życie w Belfaście, w którym żołnierze i czołgi na ulicach stanowią codzienność. Jest to całkiem istotne, choć większą uwagę przykuwa dorastanie Kit oraz ponure spojrzenie na ludzką egzystencję w dialogu z bezdomnym. Ma to wszystko swój sens i emocjonalny wymiar.
Najwięcej niespodzianek dostarcza "Łajdak u bram" przedstawiający kulminację i finał waśni Constantine'a z piekielnymi siłami. Plany, twisty i konfrontacje są pełne rozmachu, pozwalają też Ennisowi pogłębić kwestie dotyczące Boga i diabła, jeszcze bardziej poruszone w "Kaznodziei". Jestem usatysfakcjonowany fajerwerkami, które wystrzeliły w zakończeniu, nawet jeśli pewne treści okazały się dosyć umowne. Wydarzenia szybkimi falami uderzają w życie Johna.
Wątek romansowy utrzymuje swoją dojrzałość i w pewien sposób jest romantyczny, poruszający. Ogólnie relacja Johna z Kit to na pewno jeden z największych atutów "Hellblazera". Również wyśmienicie wypada ilustrowanie wybranych scen muzyką, m.in. piosenkami zespołu The Pogues – lubię takie smaczki. I jak kiedyś wydawało się, że scenarzysta chwilami przesadza z ilością tekstu, co również przytłaczało, tak w końcu znalazł złoty środek między akcją a słowem pisanym, dzięki czemu mimo dużej objętości komiks czyta się w dobrym tempie.
Zaskoczeniem jest trzecia z dłuższych opowieści zatytułowana "Syn człowieczy". Ennis wykorzystał zburzenie czwartej ściany, więc John zwraca się wprost do czytelnika i komentuje część zdarzeń. Zachowuje się jak detektyw wprowadzający w szczegóły śledztwa, co potęguje odkrywanie kolejnych faktów i parę klisz. Ponadto zachodzi spory kontrast między ironicznym humorem a brutalnością i okropieństwem fabuły. Tu się dzieją naprawdę paskudne rzeczy, które zadziwiają przy momentami lekkiej, żartobliwej narracji. Muszę jednak przyznać, że czyta się to bardzo dobrze, połączenie gangsterki z nadnaturalnymi sprawami wypada ciekawie, nawet jeśli Ennis w końcu przekracza granicę dobrego smaku.
Irlandzki scenarzysta w ostatnich historiach dodał gazu i chociaż czasem przesadzi, a innym razem się pospieszy i nie w pełni przekona do zwrotów akcji, to w całym albumie prezentuje wysoką klasę. Perypetie maga mają nieodparty urok – sentymentalne nuty, okropieństwa, realizm i zwykłe sprawy idące w parze z nadnaturalnymi wątkami. Takiego "Hellblazera" chce się czytać, nawet jeśli z małymi przerwami na złapanie oddechu od posępności świata Constantine'a.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz