Rzeczywistość Johna Constantine'a w interpretacji Gartha Ennisa jest nie tylko nadnaturalna, lecz także posępna i pełna ludzkich mroków niczym w realistycznym thrillerze czy dramacie. Głównego bohatera gnębią też zwyczajne upadki i problemy, a nie jedynie konflikty z demonicznymi postaciami.
Ennis nie cacka się z Johnem i nie ma nic przeciwko pokazaniu go jako antypatycznego chama, który gdy ma gorszy humor, bywa wredny dla otoczenia. Dopiero kobiecy wpływ zdaje się łagodzić jego przywary, więc relacja z Kit okazuje się najważniejszym wątkiem tomu. Scenarzyście udało się zręcznie połączyć temat dojrzałego związku (to nie przelotny romans, tylko głębsze uczucie) z kwestiami rodzinnymi oraz ponury, szary świat z paranormalnymi sprawami. Chwilami czuć w pomysłach Ennisa przyszłego "Kaznodzieję", gdy przedstawia boskie i piekielne motywy z nieobecnym Bogiem i knującym diabłem.
W "Hellblazerze" jest pewna proza życia w melancholijnym wydaniu. To znów sprawia, że to nie lektura na jeden wieczór, bo w tym smutnym, okrutnym, rzadko dającym jakąś nadzieję świecie łatwiej gościć w kilku podejściach. Upadki bohatera są całkiem dotkliwe, a wtedy ten fantastyczny plan wydarzeń w moim odczuciu ląduje na dalszym miejscu.
Zresztą nawet fantastyczny plan wypełniają małostkowości, nieszczęśliwa miłość czy manipulacje. Anioły mają jakiś pierwiastek anielskości, a demony – demoniczności, ale zdarza im się myśleć czy czuć jak ludzie. Jeśli zaś chodzi o same historie – zaczyna się od razu z grubej rury, bo mocnym wątkiem ingerowania w sprawy życia i śmierci. Dalej mamy mroczne fantasy z intrygami na najwyższym szczeblu, które tworzą dobre podwaliny pod przyszłą akcję – Ennis wyraźnie planuje z wyprzedzeniem i finałowe efekty zobaczymy w następnym tomie.
Autor rzuca nowe światło na pochodzenie i rodzinę Johna, jak też nie zapomina o wyprawieniu mu urodzin ze znanymi postaciami. Najciekawiej robi się potem, gdy Ennis intensyfikuje akcję i doprowadza do pewnych przełomów. I nawet gdy jest już zbyt pesymistycznie, potrafi opowiedzieć kolejną nadnaturalną historię, zachowując zdrowy balans między dramatami a magią. John jednak mocno tkwi w swoich problemach i szuka odkupienia czy szczęścia – to wraz z innymi równie przekonującymi postaciami, szukającymi czy zagubionymi, czyni z "Hellblazera" nieraz przygnębiającą lekturę.
Melancholia życia jest zbyt wyraźna, co daje się odczuć także w bladej szacie graficznej. Raczej wolę, gdy pojawia się więcej czerni, która z tą bladością tworzy atrakcyjny, mroczny kontrast. Na pewno świetnie wypadają surrealistyczne wizualizacje miejsc czy postaci, a i krwawych scen nie brakuje, dlatego moje odczucia względem ilustracji zależą od strony. Jednak ogólnie nie mogę się czepiać, poza tym trzeba pamiętać, że umieszczone tu zeszyty pierwotnie zostały opublikowane w latach 90. Za to upływ czasu nie pozostawił śladu na scenariuszu bardzo dobrego albumu.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz