Andrew MacLean stworzył heroiczne fantasy, którego bohater zabija swoich przeciwników, zazwyczaj pozbawiając ich przy tym głowy. Czy wypełnione walkami przygody dekapitatora Norgala dają taką radość, na jaką się zapowiadało?
Akcja rozgrywa się na wyspie Barra, gdzie zaczęły grasować potwory nasyłane przez czarownika z Czarnego Bagniska. Norgal przybywa na miejsce wraz z odciętą (i gadającą) głową Agathy Błękitnej Wiedźmy i podejmuje się zabicia osoby odpowiedzialnej za ataki wszelakich bestii. Czarownik ma jednak pewien plan...
...który nie jest szczególnie skomplikowany, podobnie jak cała historia. "Head Lopper: Wyspa albo Plaga Bestii" oferuje prostą opowieść opartą na licznych starciach z różnego rodzaju potworami rodem z jakiegoś folkloru. Są to intrygujące stworzenia obdarzone specyficznym, dziwnym wyglądem, z którymi spotkania kończą się rozlewem krwi oraz ucinaniem kończyn i głów. Norgal pokazuje się wtedy jako wojownik dobrze rozumiejący język stali. Jak poradzić sobie z wrogiem? Pchnąć go mieczem. Nadal żyje? Trzeba więc pchnąć go jeszcze raz.
Magię stosuje przeciwnik, ale nie zawsze, ponieważ Norgal podróżuje z głową wiedźmy, która potrafi czarować, pomimo utraty większej części ciała. Zresztą Agatha kradnie show, choćby w momencie, gdy protagonista toczy zażarty bój, a ona rozmawia z czaszką. Wygadana, marudna i nieustannie głodna okazuje się na tyle zabawną i oryginalną postacią, że z miejsca zdobywa sympatię czytającego. Im częściej dochodzi do głosu, tym lepiej dla komiksu, ponieważ słynny dekapitator budzi mniejszy entuzjazm. Andrew MacLean nie poświęca czasu na jego przeszłość, poprzestając na wykreowaniu prostego, silnego wojownika, który niczego się nie boi. Może bohater zostanie bardziej rozwinięty w następnym tomie, bo póki co jego zadanie polega głównie na siekaniu, co najwyżej czasem błyśnie jeszcze drwiną. Jednak to za mało, żeby dorównać np. Hellboyowi, a to właśnie do serii Mike'a Mignoli przyrównuje się "Head Loppera".
Oddajmy jednak słuszność – nowa pozycja Non Stop Comics dołącza do wyjątkowych premier mijającego roku. Otoczenie wygląda całkiem atrakcyjnie. To mroczne fantasy w czasach stylizowanych na średniowiecze, bez wyraźnego dobra, z plejadą strasznych maszkar oraz zacierającą się granicą między życiem a śmiercią. Można tu przeżyć pasjonujące przygody, zaś w przypadku szerszego zaprezentowania realiów nawet jatka będzie bardziej sycąca. Trudno nazwać to błędem, ale przez ograniczenie akcji do jednej wyspy i niewspominanie o innych regionach bądź królestwach komiks traci na rozmachu. Scenarzysta mógłby częściej dawać do zrozumienia, że widzimy tylko fragment dużego świata, który będziemy odkrywali wraz z kolejnymi odsłonami serii.
Ilustracje również rodzą porównania do "Hellboya". Nie można im odmówić kreowania intrygującego, baśniowego mroku, a w przypadku akcji dynamiczności. Heroiczne starcia z dużo większymi od zwykłego człowieka bestiami są przedstawiane w formie sekwencji ruchu – cięć, uników, skoków wykonywanych przez Norgala. Do tego trzeba pochwalić kolorystykę – czyni ona otoczenie jeszcze bardziej niezwykłym, dzięki czemu czujemy, iż zabrnęliśmy w potencjalnie niebezpieczne i nieznane rejony. Ogólnie rysunki są proste, ale w tym tkwi ich uroda.
Pierwszy tom "Head Loppera" to dobre fantasy. Głowy są ścinane tak skutecznie, że aż miło, a czarny humor stanowi świetne uzupełnienie oglądanych starć. Fabuła również jest w porządku – choć niewyszukana i przewidywalna, to z ciekawą intrygą. Niech tylko w drugiej części Andrew MacLean bardziej rozbuduje świat, bo to aspekt, który nie został w pełni wykorzystany. Jeśli przy okazji rozwinie główną postać lub w ogóle postawi na lepszą historię, to będziemy w komiksowym niebie. Jednak to tylko życzenia, lepiej cieszmy się tym, co mamy – przyjemną, niewymagającą rozrywką.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz