Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

5 minut czytania

Gdy w 2012 roku świat obiegła informacja, że Disney kupił Lucasfilm za bagatela 4 mld dolarów, było wiadomo, że kwestią czasu będzie powstanie nowych filmów umieszczonych w uniwersum wykreowanym przez George'a Lucasa – w świecie Gwiezdnych wojen. Trochę trzeba było czekać na powstanie „siódmej” części jednej z najwspanialszych przygód w historii, bo wiadomo, że nie po to wydaje się gruby szmal, aby zabić kurę znoszącą złote jaja. W 2015 roku do kin wypuszczono „Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy”, produkcje opowiadającą już nie o złowrogim Imperium, a o Najwyższym Porządku, organizacji dowodzonej przez Najwyższego Władcę, Snoke'a. Ich cel? Ten sam co poprzedników – zgładzić rebelię i objąć władzę nad galaktyką. Disney postanowił ich plany pokrzyżować dzięki zupełnie nowym bohaterom: tajemniczej Rey, zawadiackiemu Poe i buntownikowi Finnowi. A przy okazji oprócz uratowania galaktyki, wskrzesić dawno zapomniany Zakon Jedi. Tyle do zrobienia, a tak mało czasu. To co? Wskakujemy w nadprzestrzeń? Może uda nam się to pokonać w 12 parseków (będziemy lepsi od Ciebie, Solo!).

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Zanim zaczniemy lekturę pragnę nadmienić, że nie jestem miłośnikiem Gwiezdnych Wojen. Nie mam tego uniwersum w małym palcu. Piszę te słowa jako widz, który przyszedł do kina, obejrzał film i postanowił coś o nim napisać. Za delikatną namową... Ale do rzeczy. „Ostatni Jedi” zaczyna się tam, gdzie skończyło „Przebudzenie Mocy”. Rey odnajduje w końcu Luke'a Skywalkera, żywą legendę Zakonu Jedi, który postanowił zaszyć się gdzieś na zapomnianej planecie i odciąć się od przeszłości. Mimo, że Rey błaga go o pomoc dla Rebeliantów, to ten pozostaje nieugięty w swoim postanowieniu. Nie wyszkoli kolejnej generacji Jedi. Nie i tyle, gdyż jego zdaniem ich czas bezpowrotnie minął. W międzyczasie Najwyższy Porządek, po stracie Starkillera, czyli ogromnej broni zdolnej unicestwiać całe systemy planetarne, przegrupowuje siły i postanawia uderzyć na siły buntowników, by raz na zawsze ich unicestwić. Ci jednak wiedzą, że w bezpośrednim starciu nie mają z wrogiem szans, postanawiają więc przenieść się na inną planetę i tam wezwać swoich sprzymierzeńców. Jednak nie jest to łatwe, bowiem cały czas ich śladem podąża Generał Hux. Do porażki Rebelii nie chcą dopuścić Poe Dameron, który wysyła Finna, BB-8 oraz Rose, nową postać trylogii, na poszukiwania sojusznika, zdolnego im pomóc w walce z wrogiem. Dużo wątków, prawda?

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Zacznijmy od bohaterów, a konkretnie to od pewnego antagonisty. Kylo Ren, z tego co wyczytuję w internecie, to dość znienawidzona postać za charakter. Ja jednak uważam, że Kylo jest odgrywany i pokazywany bardzo dobrze. Mam do niego sporo sympatii. Dalej robi wszystko by w końcu okazać się godnym dziedzictwa Dartha Vadera. Dalej walczy o należny, jego zdaniem szacunek, ale osoby na równej mu pozycji często patrzą na niego z politowaniem. Krzyk i próba zastraszenia jest tylko inwestycją krótkoterminową. Przeżywa rozterki i widać, że czasem się zastanawia „po co to wszystko robię? Może warto wrócić do domu, do rodziny?”. Wewnętrzna walka jest wyjątkowo trudna, bowiem gdzie wrócić? Z jednej strony rodzinny zdrajca, a z drugiej ignorowany ze strony mistrza. Mimo to Kylo Ren szuka wyjścia z tej, zdawałoby się, patowej sytuacji i po pewnym czasie można powiedzieć, że jednak udało mu się znaleźć wyjście z tego problemu. Tylko jaka jest tego cena?

Gwiezdne wojny: Ostatni JediGwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Kolejnym pozytywem jest Wesoła Kompania Rebelii, która rusza na poszukiwanie pomocy w stylizowanym na Las Vegas, mieście Canto Bight. Wiele uroku dodaje BB-8, sympatyczny droid, który mimo zerowych linii dialogowych (najmniej spośród głównych bohaterów) potrafi wywołać uśmiech na twarzy każdego widza swoim zachowaniem. Finn dalej bohatersko próbuje ratować każdą sytuację, chociaż widać, że chodzi mu też o swoją własną skórę. Kim jednak jest tajemnicza Rose? Nowa postać, która idealnie pasuje do samego „charakteru” Disneya. Pełna miłości, wierząca w dobro, sprawiedliwość... Z pewnością w kolejnych częściach pojawi się mając dużą rolę do odegrania. Natomiast ogromny plus dodaję dla postaci Luke'a Skywalkera. Bałem się, że twórcy mogą pójść w stronę starych mistrzów – Qui-Gon Jinna czy Yody – że jego rola zostanie zminimalizowana. Nic z tego. Luke jest uparty, jest bardzo podobny do swego ojca z młodości, ale koniec końców decyduje się, że wszystko zostanie rozegrane na jego zasadach. To on ustala warunki i czuć, że Skywalker mimo upływu lat mógłby skopać niejedno dupsko popierające Ciemną Stronę. On i księżniczka Leia są nostalgicznym „dodatkiem” do tego filmu, ale bardzo potrzebnym, ważnym i niesamowicie cieszącym dodatkiem. Mistrzu Luke, ukłony dla ciebie.

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Jednak nie wszystko jest idealne, jeżeli chodzi o postacie. Największe zastrzeżenia mam do Rey, głównej bohaterki i tajemniczego Snoke'a. Mój problem z tym drugim taki, że zbyt wiele o nim nadal nie wiemy. Nie wiemy kim jest, jak zdobył moc. Otoczenie go jednak kaftanem tajemniczości nie wyszło mu na dobre. Snoke jest wręcz marną kopią Imperatora Palpatine'a, który przy nim wygląda na prawdziwego skurwiela. Rey natomiast staje się Mary Sue, prawdziwą deus ex machiną, która z całą pewnością, przy obecnym tempie rozwoju jej zajebistości, przebije Luke'a Skywalkera i mistrza Yodę razem wziętych. A to dobrze nie wróży dla postaci...

Gwiezdne wojny: Ostatni JediGwiezdne wojny: Ostatni Jedi

„Ostatni Jedi” nie jest jednak zwykłym, klasycznym filmem przedstawiającym walkę między dobrem i złem. Tu nie ma linii granicznej pomiędzy czernią i bielem. Starzy Jedi dochodzą do takiego wniosku, ale potrzebowali do tego mnóstwa klęsk i porażek jako nauczyciele. Padają ważne słowa, że „porażka jest najlepszym nauczycielem”. Nie ma już tu miejsca na uśmiechniętych idealistów. Świat stał się zgorzkniały, a wraz z nim bohaterowie. Przynajmniej część z nich, którzy poznali go już dobrze. Jednak znajdziemy tu nie tylko zgorzknienie, ale też i komedię. BB-8 oraz przeurocze Porgi zapewnią nam uśmiech na twarzy.

Co by nie mówić, ale zawsze plusem Gwiezdnych wojen była wspaniała sceneria i także w tym przypadku ciężko jest cokolwiek zarzucić dziełu Riana Johnsona. Wspaniałe miasto Canto Bight ukazano w sposób pozwalający napawać się pięknem. Planeta Crait, ukazana w ostatnich 40-stu minutach filmu wygląda tak, że bez przeszkód możemy ją pomylić z planetą Hoth. Dodatkowo plusem jest jak zawsze dobra ścieżka dźwiękowa.

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Każdy musi zmagać się z własnymi ciężarami, z własnymi charakterami, które w pewnym momencie, mimo że wydają się być naszymi atutami, mogą być przyczyną klęski. Z takimi też problemami walczą wszyscy bohaterowie. „Ostatni Jedi” to film, który ukazuje te zmagania w interesującym świetle. W porównaniu z „Przebudzeniem Jedi” jest mniej wątków jakie zaserwowali twórcy, a znaczna część z nich została zamknięta lub w elegancki sposób właśnie zmierza do końca. Akcja w filmie jest zawsze intensywna, a jego końcówka to prawdziwa jazda bez trzymanki, która wgniata w fotel. Jasne, jest trochę pominiętych wątków, a pewne postacie (mnie) irytują, ale suma summarum jest to film, który trzyma bardzo wysoki poziom i śmiało stwierdzam, że jest lepszy od „Przebudzenia”. Finał epizodu dziewiątego wydaje się być oczywisty, ale chyba nic lepszego by nie wymyślono. Pozostaje tylko czekać na zakończenie tej trylogii. No to co? Zasuwajcie do kin, bo naprawdę warto to obejrzeć. I niech Moc będzie z Wami!

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
5.63 Średnia z 8 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...