Straszliwa choroba wytrzebiła większość populacji na Ziemi. Z jego okolicy pozostał tylko on i jego pies. Brzmi znajomo? Nie, nie chodzi tu o “Jestem legendą” Mathesona, tylko o nowy światowy bestseller “Gwiazdozbiór psa”, napisany przez Petera Hellera. Obsypana licznymi nagrodami, powieść Hellera jest dość nową pozycją w niszy literatury postapokaliptycznej. Jednak nie spodziewajcie się tutaj przeciwgazowych masek, liczników Geigera, krwiożerczych mutantów czy plagi zombie. “Gwiazdozbiór psa” to dość świeże i odmienne spojrzenie na ten gatunek.
Poznajcie Higa i jego wiernego towarzysza, Jaspera. Obaj mieszkają w świecie niemal doszczętnie wyniszczonym przez dwie tajemnicze choroby. Ich jedynym sąsiadem jest Bangley – fanatyk broni o dość specyficznym i ciężkim do opisania charakterze. Wszyscy trzej mieszkają na lotnisku Erie, gdzie Hig trzyma swoją Bestię – cessnę 182 z 1956 roku. Każdy, kto przychodzi z zewnątrz, jest potencjalnym, śmiertelnym zagrożeniem. Fabułę książki tak naprawdę stanowi strumień myślowy Higa, jego reakcje przeplatane wspomnieniami i refleksjami. Nieraz bardzo intymnymi, ponieważ przeżył nie tylko śmierć przyjaciół, ale też ukochanej żony, z której stratą wciąż nie może się pogodzić. Jak sam siebie opisuje, jest zawieszony między życiem a śmiercią, w codziennej rutynie zrujnowanego świata.
Pierwsze, z czym zderza się czytelnik, a może wręcz o co się rozbija, to nietypowy styl, w jakim został napisany “Gwiazdozbiór psa”. Zdania są bardzo często pourywane i nieskładne, przez co na początku mogą sprawiać wrażenie bełkotu. Dialogi zostały wplecione w treść, a akapity to nieraz dwa, trzy słowa bądź pojedyncze zdania. Z czasem jednak można do tego stylu przywyknąć. Co więcej, może się wręcz stać porywający. To zupełnie tak, jakbyśmy otrzymali odpowiedź na pytanie: “co się dzieje w głowie drugiego człowieka?” A w głowie Higa dzieje się bardzo wiele. Dlatego treść niezwykle często jest tyleż chaotyczna, co przesiąknięta emocjami. Tu jednak również kryje się gigantyczne uchybienie ze strony wydawcy. O ile jestem w stanie zrozumieć zdania pozbawione składni i łamanie niektórych zasad gramatyki, o tyle tak podstawowych rzeczy, jak nagminny brak przecinków przed wszelkimi formami “który” bądź “że”, nie mieści się w moim pojmowaniu sformułowania “nowatorski styl”. Wszystko sprawia wrażenie bardziej internetowego fanfiku niż bestsellerowej prozy, chociaż większość twierdzi, że łamanie zasad interpunkcji było celowe – mnie to nie przekonuje (zwłaszcza, że natknęłam się nawet na błędnie zapisaną łacińską sentencję).
Jednak to nie ten styl stanowi główną wartość “Gwiazdozbioru...”; Heller nie waha się popychać Higa w nawet najtrudniejsze sytuacje, codziennością staje się samotność, poczucie straty i kompletnego braku nadziei na lepszą przyszłość. Te z kolei wywołują u niego coraz odważniejsze refleksje, nadając całej powieści nieco filozoficznego tonu. Autor nie oszczędza czytelnikowi też brutalnych opisów umierającego świata i zezwierzęconych ludzi. Tu właśnie chaotyczny i silnie emocjonalny zapis może albo bardzo zniechęcić do lektury, przez wrażenie ogólnego bełkotu, albo, co zdarza się znacznie częściej, ożywić i przybliżyć odbiorcy przemyślenia Higa. On sam zresztą jest bardzo złożoną i ciekawą postacią – pilot, wędkarz, myśliwy i poeta. Może właśnie dlatego wszystko bardziej przypomina ciężki survival niż punkowo-industrialne wizje.
Powieść jest niewątpliwie dość ciekawym, nowym głosem w gatunku postapokalipsy, jednak ciężko ją nazwać doskonałą czy porywającą. Autor posługuje się dość popularnymi ostatnio ostrymi i kontrowersyjnymi zabiegami, aby poruszyć czytelnika – strata kogoś bliskiego, umierające niewinne osoby, dzieci i cała reszta zdarzeń, które już widzieliśmy chociażby w “The Walking Dead”. W efekcie to dość mocna i dobra lektura dla każdego lubiącego nieco intensywniejsze emocje i niebanalne sposoby zapisu (wszelkim faszystom językowym czy interpunkcyjnym odradzam).
Dziękujemy wydawnictwu Insignis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
8/10
Dodaj komentarz