Seria "Kronik Podziemia" może nie odbiła się wśród polskich czytelników tak szerokim echem jak "Igrzyska śmierci", lecz z pewnością zyskała o wiele lepsze oceny i skradła więcej serc fanów. Czy zasłużenie? Moim zdaniem nie do końca – przy ogromie poważnych wątków, jakie zdecydowała się poruszać Suzanne Collins, skierowana do młodzieży trylogia o Katniss Everdeen wypadła pewniej. W sadze Gregora osobiście odczuwam jednak pewien zgrzyt podczas porównania wieku docelowego odbiorcy (9+) z dosadnością niektórych morałów, których czytelnik na tym etapie życia może zwyczajnie nie zrozumieć lub wręcz się przestraszyć. Nie można jednakowoż odmówić słynnej pisarce talentu do kreowania ciekawego świata przedstawionego czy znakomitego czerpania ze znanych motywów w literaturze – np. z "Alicji w Krainie Czarów" – i przerabiania ich na własną modłę. Tak właśnie dotarliśmy do czwartego, przedostatniego już tomu opowieści o Naziemnym, wplątywanym co rusz w różnorakie przepowiednie Bartholomew Sandwicha.
Tym razem Gregor nie jest jednak przypadkowym gościem Podziemia – co więcej, chłopiec dosyć często odwiedza krainę ukrytą pod Nowym Jorkiem. Jego mama ciągle nie czuje się dobrze, a ktoś z rodziny musi przecież ją informować, co się dzieje w normalnym życiu. Lizzy nie zdecydowała się na zejście przez kratkę ani razu, natomiast ojciec wciąż dochodzi do siebie po długiej niewoli u zębaczy. Pozostaje więc tylko sławny Wojownik wraz ze swoją młodszą siostrą, Botką. Sprawdzanie samopoczucia swojej rodzicielki to jedynie jeden z powodów licznych wizyt w królestwie Luksy – młody furiasta bierze również potajemne lekcje echolokacji u Ripreda. Wiadomo, że taka sielanka nie może trwać wiecznie. Okazuje się, iż myszy, które w poprzedniej części pomogły naszym bohaterom, znikają bez śladu. Gregor i Luksa, nie chcąc wplątywać w to Vikusa czy tym bardziej rady królewskiej, postanawiają sami zbadać sprawę. Tak też zaczyna się wyprawa mająca odszyfrować tytułowe tajemne znaki, pozostawione w jaskiniach chrupaczy.
Mój główny zarzut do lektury wciąż pozostaje ten sam – zbytnie epatowanie przemocą. Suzanne Collins już nie wystarcza mordowanie bliskich czy przyjaciół Gregora. Wraz z zaognianiem się konfliktu między poszczególnymi rasami Podziemia, dochodzi do eskalacji agresji. Jakże się zdziwiłem, gdy przed moimi oczami rozegrało się masowe ludobójstwo, a właściwie zwierzobójstwo, którego nie powstydziliby się najwięksi oprawcy podczas II wojny światowej. Nie będę zagłębiał się w szczegóły, żeby nie zdradzać zbyt wiele, ale muszę przyznać, że byłem w prawdziwym szoku. O ile w poprzednich częściach jeszcze jakoś mogłem sobie wytłumaczyć sens eliminacji kolejnych postaci – dzieci muszą się nauczyć, jak pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego, że nie wszyscy dożywają starości itp. – o tyle tego nie jestem w stanie zrozumieć. Wojownik boi się powiedzieć Botce prawdę, więc okłamuje ją, mówiąc, że zwierzątka tylko śpią. W sumie wcale mu się nie dziwię – ja też nie wiedziałbym, jak coś takiego wytłumaczyć swojemu dziecku.
Na szczęście sama przygoda jak zwykle wciąga. W końcu nikt siłą nie zmusza młodego furiasty do uczestniczenia w ponownej śmiertelnej wyprawie – teraz Gregor może to zrobić z własnej woli, wymykając się po kryjomu Vikusowi i oddając przyjaciołom zwyczajną przysługę. Jest to o tyle ciekawe, że w sumie nie za bardzo wiemy, dokąd naszych bohaterów doprowadzą tajemne znaki. Wcześniej znaliśmy cele wypraw – biały szczur czy odtrutka na zarazę. Z drugiej strony, poprzednio Suzanne Collins mogła bez problemu zakręcić fabułą tak, że na koniec byliśmy zaskoczeni rozwojem wydarzeń. W czwartym tomie zabrakło mi właśnie takiego nieoczekiwanego zwrotu akcji. Do gry wracają pewni starzy znajomi – widok niektórych jest równie nieprzyjemny dla uczestników wyprawy, jak i dla czytelnika, natomiast na strony poświęcone innemu czeka się z zapartym tchem. O kogo chodzi? To już będziecie musieli sprawdzić sami.
Oczywiście w książce o przerośniętych różnorakich gatunkach zwierząt nie mogłoby zabraknąć kolejnych ras. Powiem szczerze, że te konkretne w rzeczywistości wywołują u mnie ciarki na plecach, a jakie wrażenie muszą robić w wersji XXL! Spotkanie z nowymi stworzeniami jest emocjonujące, dorównujące opisowi uwięzienia przez prządniki w "Gregorze i Niedokończonej Przepowiedni". Oprócz tego na naszych protagonistów czekają również inne, nie mniej wciągające atrakcje – nastolatkowie polatają sobie na prądach powietrznych, zmierzą się z ciemnością Hadesu czy jak zwykle skonfrontują się ze wściekłymi zębaczami. Jeśli chodzi o uczestników wyprawy, duże wrażenie zrobił na mnie Hazard, osierocony w "Gregorze i Klątwie Stałocieplnych" chłopiec, znający mowę niektórych bestii. Wprowadzenie go do fabuły wniosło sporo świeżości. Niemniej jednak moim faworytem jak zwykle pozostaje Temp, najsympatyczniejszy karaluch, z jakim prawdopodobnie kiedykolwiek się spotkamy.
"Gregor i tajemne znaki" kontynuuje atrakcyjne przygody nastoletniego chłopca, oszpeconego większą ilością blizn niż niejeden mężczyzna. Gdy przymkniemy oko na docelową grupę odbiorczą i podarujemy książkę nieco starszym dzieciom, z pewnością pochłoną lekturę bez mrugnięcia okiem. Nieco inne podejście do wyprawy w tym tomie wniosło niezbędną świeżość i zapobiegło odgrzewaniu gumowego kotleta. Nareszcie Gregor nic nie musi, jedynie może pomóc, jeśli taka będzie jego wola – ujawnia to jego nowe dobre oraz złe cechy. Niepotrzebna masowa zagłada zwierząt troszkę psuje odbiór powieści, ale mimo wszystko jestem zadowolony z zapoznania się z nią. Na koniec tylko dodam, że wydawnictwo IUVI jak zwykle zadbało o doskonałą oprawę, obdarzając książkę przepiękną okładką. Gdyby w podobny sposób podrasować zawartość, otrzymalibyśmy wspaniały, kultowy cykl – obecnie jest wyłącznie nieźle.
Dziękujemy wydawnictwu IUVI za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz