Rozdział 7
Rozluźnił palce i miecz upadł na ziemię. Cała klinga oblepiona była czerwoną cieczą, która wyglądała jak krew. Gregor otarł dłoń o koszulkę i na tkaninie powstała wielka czerwona plama. Nagle zrobiło mu się niedobrze.
Obrócił się na pięcie i odszedł, byle dalej od miecza, krwawych kulek i Podziemnych, którzy już zaczynali rozmawiać podekscytowanymi głosami. Najwyraźniej wieść o tym, czego dokonał, zdążyła się roznieść po całym stadionie, bo zewsząd schodzili się ludzie w okolice armatek. Gregor czuł, jak krąg wokół niego się zacieśnia, a potem ktoś, może Mareth, zawołał go po imieniu. Oddychał z coraz większym trudem.
Nagle zjawił się przed nim Ares.
– Znam jedno miejsce – powiedział.
Gregor automatycznie wspiął się na jego grzbiet i odlecieli. Gdy opuszczali stadion, słyszeli wzywające ich głosy, ale Ares się nie zatrzymywał. Lecieli nie w kierunku Regalii, lecz ku tunelom naprzeciwko wejścia do miasta.
– Będziesz potrzebował światła – stwierdził Ares, przybliżając się do szeregu pochodni na ścianie tunelu. Gregor wyciągnął rękę i porwał jedną z nich. W jej świetle zauważył, że jego dłoń lśni od czerwonego płynu. Odwrócił wzrok.
Ares zanurkował w boczny tunel z wieloma rozgałęzieniami. W końcu dotarli do małego podziemnego jeziora otoczonego mnóstwem jaskiń. Wąskim wejściem wlecieli do jednej z nich. Wnętrze było przestronne. Z pułapu zwisały ogromne stalaktyty. Gregor zsunął się z grzbietu Aresa na kamienne podłoże.
Podciągnął kolana, docisnął do nich czoło i czekał, aż oddech mu się uspokoi. Co tam się stało? Jakim cudem trafił we wszystkie piętnaście kulek? Ćwiczył z Marethem walkę na miecze i nie działo się nic nadzwyczajnego, ale kiedy te kulki zaczęły na niego lecieć…
– Widziałeś? Widziałeś, co zrobiłem? – zwrócił się do Aresa. Dostrzegł wcześniej kilka nietoperzy fruwających nad stadionem, ale nie widział wśród nich Aresa.
Nietoperz siedział przez chwilę nieruchomo i wreszcie odpowiedział.
– Rozbiłeś wszystkie krwawe kulki.
– Trafiłem w każdą jedną – powiedział Gregor, wciąż usiłując sobie przypomnieć tę scenę. – Ale ja przecież nawet nie umiem dobrze trzymać miecza.
– Widocznie szybko się uczysz – stwierdził Ares i to w jakiś sposób rozbawiło Gregora. Rozejrzał się po jaskini. Były tam zapasy żywności, koce, pochodnie.
– Co to za miejsce? Jakaś kryjówka? – zapytał.
– Tak. To moja kryjówka. Kiedyś była też Henry’ego. Przylatywaliśmy tutaj, kiedy chcieliśmy pobyć sami. Teraz to dla mnie mniej kryjówka, a bardziej dom.
Znaczenie tych słów docierało do Gregora powoli.
– To znaczy… nie mieszkasz już z innymi nietoperzami? Myślałem, że po tym, jak się z tobą zespoliłem, wszystko już jest w porządku… ta sprawa z Henrym i w ogóle…
– To mnie uratowało przed oficjalnym wygnaniem. Ale nikt oprócz Aurory i Luksy się do mnie nie odzywa.
– Nawet Vikus? – zapytał Gregor, na chwilę zapominając o własnych problemach.
– No tak, Vikus. Ale on rozmawia ze wszystkimi – powiedział Ares bez wielkiego entuzjazmu.
Gregor nie miał pojęcia, że sytuacja Aresa jest tak przykra. Nie został fizycznie wygnany, ale jego świat go odtrącił. A kiedy Gregor ponownie się zjawił, od razu na niego naskoczył i zaczął mu rozkazywać.
– Bardzo przepraszam za wczoraj – powiedział. – Byłem wściekły i bałem się o Botkę… To wszystko skupiło się na tobie.
– Ja też byłem zły, i to z powodów, które ciebie w ogóle nie dotyczą.
Atmosfera między nimi trochę się poprawiła, jednak Gregor wciąż czuł się przy Aresie jak w towarzystwie kogoś obcego.
– A właściwie to jak to się stało, że zespoliłeś się z Henrym? – wypalił znienacka. Może nie wypadało pytać o takie rzeczy, ale Gregora bardzo to ciekawiło.
– Henry wybrał mnie, bo byłem dziki i znany z tego, że nie przestrzegałem wielu reguł mojej krainy. Ja wybrałem Henry’ego, bo pochlebiało mi, że był z królewskiego rodu, no i wiedziałem, że pod jego kuratelą wiele ujdzie mi na sucho – wyznał Ares. – Nie było tak źle. Dobrze nam się razem latało, lubiliśmy podobne rzeczy. Pod wieloma względami pasowaliśmy do siebie. Tylko pod jednym nie.
A więc Ares uchodził za buntownika wśród nietoperzy. Jasne, że Henry wybrał właśnie kogoś takiego. Gregor wybrał Aresa dlatego, że zaryzykował wszystkim, by uratować mu życie – ale czy wybrałby go w innych okolicznościach? Tego nie był pewien.
Wtem rozległ się trzepot skrzydeł i do jaskini wleciała Aurora z Luksą na grzbiecie.
– Wiedziałyśmy, że tu będziecie! – krzyknęła dziewczyna. Zeskoczyła z Aurory i niemal zatańczyła z radości, klaszcząc w ręce. – Ale to było świetne! Widziałeś? Widziałeś minę Stellovet?
– Jakby się octu napiła – parsknęła Aurora, wyraźnie w równie dobrym humorze.
– Czemu? – odezwał się Gregor.
– Czemu?! Przez to, co zrobiłeś! – zawołała Luksa, jakby mówiła do przygłuchego. – Chciała zrobić z ciebie łamagę, a ty pokazałeś wszystkim, na co cię stać! Chyba nikt nigdy nie miał takiego wyniku! To było fantastyczne!
Po raz pierwszy Gregor poczuł coś w rodzaju dumy ze swojego wyczynu. Może faktycznie za bardzo się przejął tym widokiem udawanej krwi. Może naprawdę zrobił coś godnego podziwu, jak obrona karnego w piłce nożnej czy zdobycie wszystkich baz w bejsbolu.
– Naprawdę?
– Jasne! Od czasu pikniku nie widziałam Stellovet takiej wkurzonej – powiedziała Luksa, chichocząc na to wspomnienie.
Oba nietoperze zaczęły pohukiwać i dopiero po chwili Gregor zrozumiał, że w ten sposób się śmieją.
– Ojej, szkoda że tego nie widziałeś. Vikus kazał nam wszystkim wybrać się na piknik z kuzynami z Siklawy, bo myślał, że to nam pomoże się zaprzyjaźnić. Stellovet cały czas udawała, że słyszy szczury, i Nerissa bardzo się bała. Więc Henry podstępnie podsunął jej do zjedzenia kokony ciem. Całe popołudnie wydłubywała nici z zębów i powtarzała: „Ne dałuje łam tego”. – Luksa całkiem umiejętnie naśladowała osobę mówiącą z pełnymi ustami.
– Co zrobił, żeby zjadła te kokony? – zapytał Gregor z obrzydzeniem i zdziwieniem.
– Powiedział, że to rarytas, który spożywają tylko osoby królewskiego rodu, i że nie może jej tym poczęstować. Więc ona oczywiście wykradła całą garść i wepchnęła sobie do buzi.
– Henry potrafił ją namówić do wszystkiego – wtrącił Ares i dodał kilka pohukiwań. Nagle jego śmiech ucichł. – Zresztą potrafił oszukać nas wszystkich.
Nietoperze i Luksa sposępnieli. Henry wyrządził im dużo większą krzywdę niż zarozumiałej Stellovet.
– Henry w wielu rzeczach nie miał racji, ale nie mylił się co do moich kuzynów – westchnęła Luksa ponuro. – Zwłaszcza co do Stellovet. Ona chciałaby, żebyśmy obie z Nerissą umarły, bo myśli, że wtedy Vikus zostanie królem, a ona jako jego wnuczka będzie księżniczką.
Przez chwilę wszyscy milczeli i wreszcie Aurora powiedziała weselszym tonem:
– Wyczyn Gregora i tobie wyjdzie na dobre, Aresie.
– Zobaczymy – odparł nietoperz.
– Na pewno. To, że twój zespolony potrafi rozbić całą pulę, w niczym ci nie zaszkodzi. Teraz już nikt nie śmie cię lekceważyć.
Gregor miał nadzieję, że to okaże się prawdą. Ares najwyraźniej nie miał bogatego życia towarzyskiego.
Nagle oba nietoperze poderwały głowy. Luksa nasłuchiwała przez chwilę, po czym wskoczyła na grzbiet Aurory i w mgnieniu oka obie zniknęły.
Wtedy w oddali rozległ się dźwięk przypominający sygnał rogu.
– Co to takiego?
– To alarm. Musimy ruszać – odparł Ares.
Gregor chwycił pochodnię i przerzucił nogę przez grzbiet nietoperza. Już po chwili byli w powietrzu.
– Alarm? Jaki alarm? Co to znaczy? – dopytywał Gregor, gdy przelatywali nad jeziorem.
– To znaczy, że szczury wdarły się do Regalii – odpowiedział Ares spokojnie, choć jego napięte mięśnie świadczyły o zdenerwowaniu.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz