„Zielona Latarnia” to kolejna filmowa adaptacja przygód bohatera rodem ze świata DC. Przed napisaniem tej recenzji chciałem sięgnąć nieco do uniwersum odzianych w zieleń strażników i zdziwiłem się, jak wiele udało się opowiedzieć poprzez komiksy. Tym samym mogę spokojnie spojrzeć na film i na to, czy udało się stworzyć coś naprawdę ciekawego.
Głównym bohaterem jest Hal Jordan – syn sławnego pilota, który poniósł śmierć w wypadku. Chłopak poszedł w ślady ojca, ale w błędzie jest ten, kto myśli, że widziana na własne oczy tragedia nie odciśnie swojego piętna na psychice przyszłej Zielonej Latarni. Twórcy próbują pokazać tę postać jako typowego nieudacznika, który co prawda latać lubi i jak najbardziej potrafi, ale brawura połączona ze strachem przed losem podobnym do ojca czyni z niego prawdziwego jeźdźca bez głowy, który z pewnego lotu po prostu nie wróci. Hal pracuje z Carol Ferris – przyjaciółką z dzieciństwa, urodziwą panią pilot, stanowiącą tę myślącą i – co do zasady – bardziej odpowiedzialną część logicznego duetu. Nie ukrywa, że kolega z pracy jej się podoba, ale nie może zrozumieć, dlaczego Hal unika zobowiązań i ucieka przed uczuciem. Jak się domyślacie, to jej przypadła w udziale główna rola żeńska, co oznacza obiekt westchnień tytułowej Zielonej Latarni.
Fabuła filmu tak naprawdę nabiera rozpędu, gdy statek jednej z prominentnych osobistości należących do Zielonej Latarni – Abina Sura – rozbija się u amerykańskiego wybrzeża. Konający obcy wysyła swój pierścień z zadaniem odnalezienia następcy. Wybór pada na Hala. Od tego momentu obserwujemy znaną już z setki innych filmów schematyczną drogę od zera do bohatera, który ma uratować świat, a właściwie to cały zamieszkały wszechświat.
Od razu na światło dzienne wychodzi pierwszy z mankamentów "Zielonej Latarni", czyli fabuła. Z pozoru wielowątkowa, co w praktyce oznacza pozostawienie wielu historii w zasadzie bez rozwiązania. Reżyser i scenarzyści wyraźnie celowali w dość młodego widza. Już pierwsze sceny zapowiadają, że być może film pragnie być dziełem ambitniejszym, ale z każdą kolejną minutą doznajemy w tej kwestii rozczarowania. Hal i Ferris lubią się, ale przedstawieni są niemal jako przyjaciele. Główny bohater kreowany jest na hulakę, ale my tego w zasadzie nie widzimy. Gdy film rozpoczyna się od pobudki i obecności dopiero co poznanej kobiety w łóżku, spodziewamy się chociaż wątków humorystycznych – tutaj wydaje się, że aktorzy próbują wycisnąć z nas uśmiech, ale nie bardzo im się to udaje.
Całą winę można by zrzucić na aktorów. Ryan Reynolds jest mało przekonujący, chociaż miewa przebłyski dobrej gry aktorskiej. Wydaje się jednak, że zbyt mało miał okazji, by Zielonej Latarni nadać jakieś cechy osobowości. Nagła przemiana, morderczy trening i poczucie, że jest jedynie marnym następcą wielkiego Abin Sura, to coś, czego możemy się spodziewać i coś, co zachodzi nadspodziewanie szybko. Blake Lively w filmie jest zastanawiająco mało, zaś jej kwestie nie porywają. Największym rozczarowaniem jest Peter Skarsgaard w roli Hectora. Jego wątek jest chaotyczny, przemiana groteskowa, a motywy działania oklepane. W tę postać mógłby się wcielić każdy, co chyba dobitnie podsumowuje wysiłki Skarsgaard'a. O całej reszcie nie można powiedzieć złego słowa, ale widać wyraźnie, że są jedynie tłem, więc wymaga się od nich znacznie mniej.
Dobry film z superbohaterem to okazja do przedstawienia efektów specjalnych na wysokim poziomie. Tutaj największe z nich, rzecz jasna w kolorze zieleni, przedstawiono zdecydowanie efekciarsko. Hal tworzy przedmioty siłą swojego umysłu, jednak samochody czy karabiny maszynowe dalekie są od oryginalności. Znaczna część akcji została osadzona na Ziemi, przez co Oa – macierzysta planeta nieśmiertelnej rasy Strażników – to w zasadzie pusta przestrzeń, podkolorowana na zielono sylwetkami strażników. Rozczarowuje także główny przeciwnik, Paralaksa, który nie wygląda groźnie i nie poraża szeroką gamą umiejętności. Nie chodzi o to, by nasz adwersarz był wielki, ale o to, by budził prawdziwy strach. Tutaj otrzymujemy przygłupiego potwora, przegrywającego po krótkiej i mało widowiskowej walce. Na plus osób tworzących efekty specjalne należy jednak zaliczyć kostium Hala. Aktor nie musiał zakładać gumowego kombinezonu, gdyż o odpowiedni efekt zadbali graficy. W kilku recenzjach natknąłem się na zarzut, iż strój Jordana za bardzo świeci, ale to czepianie się na siłę i szukanie dziury w całym.
Złego słowa nie mogę powiedzieć o muzyce, jednak na tle średniego filmu przyzwoita muzyka to odrobinę za mało. Nie zapada w pamięć, nie przeszkadza w odbiorze filmu. Dla niektórych nie stanowi to przeszkody, ale przecież nie chodzi się na film dla młodzieży po to, by wysłuchiwać popisów dźwiękowych.
Pora na podsumowanie. Film może się wydawać beznadziejny, ale w zasadzie jest to tylko oklepana historyjka, z której usunięto pewne elementy właściwie po to, by "Zieloną Latarnię" mogli obejrzeć jak najmłodsi widzowie. Bardzo przeciętna gra aktorska, płaskie postacie i nie wyróżniające się pomysłowością efekty specjalne dodatkowo sprawiają, że po tę adaptację komiksu sięgniemy tylko raz. Ocena zatem średnia, a dodatkowy plusik dorzucę za uśmiech Blake Lively.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz